Wątek Eleanor to nadal pasmo niedorzeczności. Cała historia tej postaci już kompletnie straciła na wiarygodności w poprzednim odcinku w związku z pozbawieniem kapitana Vane'a załogi, ale z czasem jest coraz gorzej. Trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek w świecie pełnym twardych, brutalnych piratów może traktować tak wyzwoloną kobietę poważnie. Co innego, gdyby to była twarda piratka, która w razie czego zaszlachtowałaby napastników od niechcenia (jak np. do bólu stereotypowa piratka związana z Jackiem). Ale Eleanor to krucha, wątła, irytująca kobietka, która nie ma żadnej władzy, swoich ludzi ani prestiżu. Cała otoczka związana z tą postacią oraz jej ojcem jest strasznie naciągana i niesamowicie mało wiarygodna. Tak samo jak jej związek z Max, który w tym serialu pełni rolę zapychacza, bo co innego można powiedzieć o scenach, w których prostytutka zajmuje się swoim zawodem? Raczej nie wpływa to w najmniejszym stopniu na rozwój postaci.

W końcu coś dzieje się z kapitanem Flintem i jego załogą, bo wszyscy bardzo zbliżyli się do statku. Fakt, że w ogóle widzimy ich okręt, powinien być powodem do radości, bo poza premierowym odcinkiem nigdy w Black Sails nie byliśmy tak blisko morza. Ładnie wygląda ten zbudowany na potrzeby serialu gigant, który tym razem ląduje na plaży. Szkoda, że cała historia odcinka skupia się na mało atrakcyjnych motywach, które za wiele nie wnoszą. Z jednej strony bardzo nieumiejętnie budowana jest relacja Flinta z Silverem i jakimś cudem Flint kupuje podlizywanie się chłopaka. Z drugiej - cała akcja z zerwaniem lin jest wymuszona, a przemoc w niej - wciśnięta na siłę. Plus jedynie za to, że Flint wykorzystuje sytuację do pozbycia się problematycznych członków załogi.

[video-browser playlist="635359" suggest=""]

Richard Guthrie, ojciec Eleanor, nie jest postacią ciekawą. Brak mu charyzmy, wyrazistości i ekranowego magnetyzmu. Momentami sprawia wrażenie nijakiego, a gdyby nie zmyślne plany działania z jego strony, prawdopodobnie każda scena byłaby okrutnie nudna. Problem polega na tym, że w opowieściach kreowano Richarda na postrach okolic i wyjątkową jednostkę, a gdy przychodzi co do czego – jest mdło. Praktycznie tak samo jak z Black Sails, które nie odzwierciedla zapowiedzi. Wątek Richarda Guthrie jest niedorzeczny, bo trudno mi uwierzyć, że Eleanor mogła zaufać ojcu po tym wszystkim, co mówiono w poprzednich odcinkach. Próba kombinacji z jego strony od razu staje się oczywista, więc wielki finał nie zaskakuje ani nie wzbudza emocji. 

Prawdopodobnie jedyną postacią, która w tym serialu ma jakąś osobowość, jest kapitan Vane. Absurdem jest, że taki twardziel dał sobie kruchej kobietce odebrać załogę i że w ogóle go to załamało – ale Vane przynajmniej prezentuje nam coś bardziej wyrazistego od pozostałych bohaterów. Scena z dość krwawym odzyskaniem własnego "ja" sprawdza się wyśmienicie i obiecuje, że jeszcze coś z niego będzie.

Black Sails trąci nudą, absurdem i sztampą, nie oferując emocji, barwnych postaci ani historii, która mogłaby wciągnąć i zaintrygować. Naturalne jest, że skoro Michael Bay jest producentem wykonawczym, musimy dostać papierowych bohaterów i zero rozwoju osobowości, ale w jego filmach wynagradza się nam to wybuchami i rozwałką. Black Sails jest jak filmy tego reżysera, tylko obdarte z wszystkiego, co efektowne i rozrywkowe. Istnieje jednak nadzieja, że w kolejnym odcinku w końcu zacznie się coś dziać.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj