Zabójczy rejs na papierze wygląda na komedię z potencjałem. Oto wzięto na warsztat schematy gatunkowe z kryminałów i pokazano je w krzywym zwierciadle. Szybko się okazuje, że zamiast sprawnego operowania gatunkowymi kliszami, dostajemy nudną zabawę w klimacie najsłabszych odcinków serialu Scooby Doo, gdzie jesteś?. Pomimo morderstwa i śledztwa w tle, całość jest prowadzona banalnie, przewidywalnie i trudno się zaangażować w coś tak mocno pozbawionego napięcia czy wizji. Czuć, jak ten komediowy duch ginie pod naporem kiczowatego scenariusza, który zamiast wykorzystywać wspomniany potencjał, marnuje go, idąc po linii najmniejszego oporu.  Jennifer Aniston i Adam Sandler zagrali wcześniej razem w miarę udanej komedii zatytułowanej Żona na niby. Była chemia pomiędzy nimi i o wiele lepszej jakości gagi. Tutaj wszystko jest nijakie, puste i szyte grubymi nićmi. Przez to też każda próba humorystyczna staje się dziwnie nieudana. Brak wyczucia czasu, komediowego drygu i serca, który sprawiłby, że uwierzylibyśmy w to, co się dzieje. Takim sposobem Zabójczy rejs nie wychodzi ponad dość niski poziom ostatnich filmów Adama Sandlera, które choć znajdują swoich odbiorców, nie są rozrywką prezentującą przynajmniej poprawną jakość. Nieśmieszne próby rozbawiania, siermiężność prowadzenia opowieści i marnowanie potencjału, który w tym przypadku naprawdę był całkiem spory. Teoretycznie najmocniejszy akcentem humorystycznym miało być zderzenie społeczno-kulturowe. Małżeństwo Spitzów trafia do świata bogaczy niczym z powieści kryminalnych, wśród których znajdujemy grono bezosobowych stereotypów. Nie pomagają mocne nazwiska, bo Luke EvansGemma Arterton i francuski komik Dany Boon nie wychodzą poza bardzo wąskie ramy tego, co ich bohaterowie mają do zaoferowania. Choć wpisani są w gatunkowe klisze, twórcy nie mają nawet zamiaru się tym pobawić i rozbawić widzów. Adam Sandler wydaje się znudzony i nie ma w nim tego komediowego ognia, który towarzyszył mu w czasach największych hitów. Jedynie Jennifer Aniston wzbudza sympatię przez to, że jest taka, jaką fani zawsze ją lubili. Czy to cokolwiek zmienia w odbiorze? Niekoniecznie, bo w dużej mierze to jest marnowanie nazwisk, które z lepszą reżyserią i ciekawszym scenariuszem mogły wnieść coś naprawdę komicznego. Nawet jeśli miałaby być to gra stereotypami. A tak mamy gamę mdłych postaci, oczywiste motywacje i przewidywalne zwroty akcji. A nawet relacja Spitzów nie pomaga, bo dostajemy konflikt niczym z kiepskiej komedii romantycznej, który doprowadza do oczywistej konkluzji. Zabójczy rejs nie działa jako kryminał, bo jego konstrukcja jest łopatologiczna i oczywista. Walory komediowe stoją na jeszcze bardziej przeciętnym poziomie i wiele aspektów psuje wrażenie budowane wraz z potencjałem tej konwencji (Maharadża mówiący jak raper z dzielni...). Słaba propozycja, która skierowana jest tylko do fanów Sandlera. Nawet jeśli seans mija szybko i w miarę przyjemnie, trudno mówić o udanym spędzeniu czasu z tą propozycją.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj