Niezwykle trudno jest oceniać książkę będącą częścią opowieści, na których się wyrastało – dlatego też z lekkim niepokojem brałem w swoje łapska jeszcze pachnący świeżością Sezon burz. Już wcześniej bowiem mogłem zapoznać się z opiniami czytelników o pierwszym rozdziale – i nie były one zbyt przychylne. Sam jednak wolałem poczekać, aż będę miał pełne dzieło. I jedno tylko wypada powiedzieć: wiedźmin, Geralt z Rivii, zwany Białym Wilkiem, powrócił.
Książka, której fabuła rozgrywa się gdzieś przed spotkaniem sławnej strzygi, ale już po spotkaniu i rozstaniu z czarnowłosą Yennefer, obfituje we wszystko to, do czego przyzwyczaił nas Sapkowski w zbiorach opowiadań i pięcioksięgu o wiedźminie. Mamy więc piękne czarodziejki, z którymi Geralt wdaje się w gierki i intrygi (no i oczywiście, mówiąc książkowym językiem, również je chędoży, bo bez chędożenia wiedźmina by po prostu nie było), mamy również spiski i tajemnice tych złych czarodziejów. Mamy zwykłych złodziei oraz prostaków, zmutowane potwory i książęta półświatka, mamy jaskrowe rady i piosenki, mamy doskonale opisaną walkę oraz sarkastyczne słowne potyczki. Mamy też kłopot z mieczami wiedźmińskimi (ponoć wywołują ogromne problemy z męskością!) i nigdy nienudzące się poczucie humoru krasnoludów. Gdzieś w tle rozgrywa się niedostrzegalna dla większości zjadaczy chleba walka o koronę niewielkiego państewka. Dostajemy więc jak talerzu wszystko to, za co kochaliśmy poprzednie książki. Mamy udaną, idealnie odwzorowaną historię o wiedźminie. Więc dlaczego pozostaje pewien niedosyt? Dlaczego po zakończeniu lektury czegoś zaczyna nam brakować?
Wiedźmin, choć do staruszka mu daleko, jest dziełem, które zasługiwać powinno na pewną dojrzałość. Młodość przeżyliśmy w zbiorach opowiadań, lekkich i przyjemnych historyjkach o zabójcy potworów. Potem, wraz z pięcioksięgiem, historia dojrzewała na naszych oczach i mniej już było czasu na beztroskie ściganie potworów po gościńcach – a nawet jeśli było, główna fabuła nie dawała o sobie zapomnieć. Tymczasem "Sezon burz" powraca do pierwszych perypetii Geralta z Rivii, gdzie próżno szukać wzmianki o Dzikim Gonie, gdzie nie czuć smrodu spalenizny i nie widać bezsensownego okrucieństwa wojny. Nie ma jeszcze Przeznaczenia i innych górnolotnych słów, za to jest sporo chędożenia, prania się po pyskach i całkiem zabawnych dialogów. Mimo wszystko przypomina to nieco kryzys wieku średniego całej historii, próbę powrotu do lat beztroskiej młodości. Szkoda, że autor zdecydował się w tę stronę pójść – bo "Sezon burz", choć dobry, nigdy nie będzie równy książkom napisanym niegdyś. Fani dojrzeli wraz z książką i często chcą historii dojrzalszej. Na wieku średnim czas się nie kończy. Może trzeba pójść dalej?
I choć pytanie to nieco irytuje, nie można Andrzejowi Sapkowskiemu odebrać tego, na co zasłużył. Znów dostajemy doskonałą historię, znów okazuje się, że machanie mieczem to nie wszystko i nie wszystko można nim załatwić (choć panuje też pogląd, że jak się macha wystarczająco dobrze, to niemal wszystko). Znów sarkastyczne uwagi i poczucie humoru wywołują śmiech, a choć akcja jest raczej przewidywalna i nie ma w niej zwrotów, wciąga i nie chce czytelnikowi odpuścić aż do ostatniej strony.