"Zbrodnia w szkarłacie" to już czwarta książka z detektywem-amatorem Janem Morawskim w roli głównej. Czy autorka, Katarzyna Kwiatkowska, zasługuje na miano mistrzyni intrygi w stylu Agathy Christie? Sprawdzamy!
Jest rok 1900. W dworze w Jeziorach pod Poznaniem trwają przygotowania do ślubu dziedziczki Heleny Jezierskiej. Cieniem na weselnym nastroju kładą się finansowe problemy rodziców panny młodej. Chociaż suknia ślubna jest już uszyta, orkiestra zamówiona, a weselny bankiet prawie przygotowany, to państwo Jezierscy nie wiedzą, skąd wziąć pieniądze na opłacanie wszystkiego. Jedyną nadzieją jest odnalezienie ukrytego przez dziadka Heleny skarbu. Przed śmiercią senior rodu ukrył gdzieś przygotowaną dla wnuczki wyprawę ślubną i to właśnie jej odnalezieniem zajmuje się w Jeziorach Jan Morawski, kuzyn państwa Jezierskich, słynący z zamiłowania do rozwiązywania zagadek. Kiedy zaczyna już wątpić nie tylko we własne umiejętności, ale również w istnienie samego skarbu, wydarzenia przybierają jeszcze bardziej niespodziewany obrót – nocą w dworze w Jeziorach zostaje popełnione morderstwo. Śmiertelny strzał oddał któryś z mieszkańców, zatem wszyscy są podejrzani, ale - co gorsza - wszyscy mają alibi.
Chociaż swoim tytułem „Zbrodnia w szkarłacie” budzi skojarzenia z powieścią sir Arthura Conana Doyle’a „Studium w szkarłacie”, to bliżej jej do innej klasycznej kryminalnej opowieści. Sposób prowadzenia intrygi i umiejscowienie jej w stosunkowo zamkniętej przestrzeni przypomina nieco „Morderstwo w Orient Expressie” Agathy Christie – tutaj również każdy może być mordercą, każdy ma motyw, ale i alibi. I chociaż Janowi Morawskiemu daleko jest do Herkulesa Poirota, to właśnie na jego barkach spoczywa rozwikłanie zagadki. Idzie mu nie najgorzej, ponieważ Morawski to jeden z tych bohaterów, którzy skrupulatniej niż inni przyglądają się szczegółom, dostrzegają detale przegapione przez pozostałych i dzięki mniej lub bardziej szczęśliwym zbiegom okoliczności są zawsze pierwsi tam, gdzie dzieje się najwięcej. Na szczęście mimo swoich rozlicznych talentów Morawski nie przyćmiewa pozostałych bohaterów, którym również nie brakuje wyrazistości. Zarówno Helena Jezierska, jak i jej rodzice to postacie zbudowane tak, by lubić je, ale jednocześnie nie móc oprzeć się wrażeniu, że któreś z nich jest winne. Dzięki temu czytelnik jest w stanie lepiej zrozumieć dylemat Jana, który zastanawia się, co zrobi, gdy znajdzie niezbite dowody na to, że ktoś z jego poczciwych krewnych naprawdę dopuścił się morderstwa.
Kryminał retro to gatunek stawiający przed autorem wiele wyzwań. Musi on nie tylko zadbać o dobrze skonstruowaną intrygę i ciekawych bohaterów, ale również o odpowiedni klimat całej historii i dobre osadzenie jej w kontekście opisywanej epoki. Katarzynie Kwiatkowskiej udaje się to całkiem nieźle, a dodatkowo wykorzystuje ona „Zbrodnia w szkarłacie” do zaaplikowania czytelnikom kilku ciekawych faktów historycznych, takich jak chociażby powstanie Związku Ziemian. Co ważne, świetnie łączy się to z główną intrygą, dzięki czemu czytelnik nie czuje nawet, że właśnie otarł się o historię przez duże H.
Tym, co w „Zbrodnia w szkarłacie” zasługuje na szczególną uwagę, jest łatwość, z jaką autorka porusza się pomiędzy trzema głównymi wątkami. Łącząc w jednej opowieści romans, morderstwo i poszukiwanie skarbu, łatwo jest się zapętlić w nadmiarze pomysłów i ostatecznie zagubić bądź którąś kwestię potraktować po macoszemu. Kwiatkowska nie ma jednak tego problemu. Każdy z wątków prowadzony jest ciekawie i skrupulatnie. Intryga jest przemyślana i dopracowana, skarb dobrze ukryty, a romans odpowiednio pogmatwany. Wszystko też pięknie łączy się w całość. Jedynym, do czego można się przyczepić, jest fakt, że czytelnik w pewnym momencie jest w stanie wyprzedzić detektywów i rozgryźć zagadkę morderstwa. Chociaż rozgryźć to złe słowo; czytelnik zaczyna podejrzewać, kto za wszystkim stoi – nie wie jeszcze, jak tego dokonał, ale zaczyna doszukiwać się rozwiązania tam, gdzie nikt go nie szuka. Od pewnego momentu towarzyszy nam zatem przeświadczenie, że odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki, należy tylko zacząć szukać w odpowiednim miejscu. I - co ciekawe - nie jest to przeczucie błędne.
„Zbrodnia w szkarłacie”, chociaż miejscami przewidywalna, ostatecznie jest ciekawym kryminałem retro, w którym wyczuwa się mocną inspirację twórczością Agathy Christie. Nie jest to jednak nic złego - książka nabiera dzięki temu jeszcze więcej klimatu i czyta się ją z jeszcze większą przyjemnością.