Serial Zbuntowani  przypomina trochę Violettę dla nieco starszej widowni. Na pierwszym planie mamy nastolatków, którzy kochają muzykę. Obserwujemy, jak rozwijają swoją pasję. Nie brakuje oczywiście rozterek miłosnych czy skrywanych tajemnic rodzinnych. Dodatkowym smaczkiem jest tajne stowarzyszenie, które poluje na stypendystów i utrudnia życie głównym bohaterom. Co prawda trochę nieudolnie, ale czego spodziewać się po ekipie, która w ramach kocenia każe zaśpiewać utalentowanym muzycznie pierwszakom piosenkę, by ich upokorzyć.
Fot. Netflix
Zbuntowani to nowa wersja telenoweli z 2004 roku o tym samym tytule, w której stworzony na potrzeby serialu zespół muzyczny RBD zyskał ogromną popularność i z powodzeniem występował na całym świecie - nawet po zakończeniu transmisji. Akcja produkcji Netflixa również dzieje się w szkole dla bogatej młodzieży. Tym razem mamy do czynienia z zupełnie nowym pokoleniem uczniów. W przeciwieństwie do zeszłorocznej Plotkary nie ma się nieprzyjemnego wrażenia, że twórcy na siłę próbują uwspółcześnić bohaterów. Nie są oni przyklejeni do telefonów, nie rozmawiają cały czas o aktywizmie, by poruszyć między innymi wątek pary jednopłciowej, nie mówią też w żadnym wymuszonym, nowoczesnym slangu. Wydaje się, że twórcy całkiem dobrze przedstawili młodzież. Widać, że produkcja próbuje rozprawić się ze swoją spuścizną. Widzimy wywieszone jak trofea mundurki legendarnych byłych uczniów, którzy są też często wspominani w rozmowach. To bardzo miły akcent dla fanów oryginału, jednak niekoniecznie potrzebny. Zbuntowani poradziliby sobie jako samodzielny tytuł. Choć ominął mnie fenomen wersji z 2004 roku, to po dostępnych w Internecie recenzjach widać,  że seriale mają trochę inny klimat. Dlatego fani oryginału mogą być nieco zawiedzeni, czego można było uniknąć, tworząc coś zupełnie nowego. Niestety,  twórcom często nie udaje się sprostać sentymentalnemu tytułowi, który jakoś wpisał się w historię popkultury i stał się klasykiem, bo to bardzo trudne zadanie. Więc trochę szkoda, że w tym wypadku serial nie miał szansy na bardziej świeży start i mniejsze oczekiwania. Mimo to jest to produkcja, której warto dać szansę.
Fot. Netflix
+4 więcej
Ogromnym plusem Zbuntowanych z 2022 roku jest fakt, że większość bohaterów jest bardzo sympatyczna i od początku widać nawiązujące się pomiędzy nimi przyjaźnie - coś, czego brakowało mi w Fate: The Winx Club Saga. Są drużyną i próbują sobie pomóc. Raczej nie ma tu nadmuchanych na siłę konfliktów. W produkcjach młodzieżowych czasem aż za bardzo rzuca się w oczy fakt, że twórcy nie mają pomysłu na fabułę, więc próbują skłócić ze sobą postacie. Na szczęście w tym wypadku z tego zrezygnowano, a nieporozumienia są raczej szybko wyjaśniane i nie stanowią głównej osi akcji. Nasi protagoniści, zamiast spierać się między sobą, stają naprzeciwko Loży, czyli tajnego stowarzyszenia, i próbują wygrać konkurs muzyczny, który zapewniłby im dobry start w karierze. I choć cały wątek złowrogiej organizacji ma w sobie mniej napięcia niż odcinek Scooby Doo, gdzie jesteś?, to wciąż przyjemnie ogląda się potyczki uczniów w bitwie zespołów. Trochę szkoda, że na przestrzeni całego sezonu nie widać większego rozwoju bohaterów. Chociaż poznajemy ich tajemnice, to większość z nich pozostaje taka sama, jak na początku. Jednak ogromną nadzieję daje sama końcówka, w której MJ wreszcie postanawia porzucić chórki i zawalczyć o swoje marzenie. Napięcie pomiędzy nią a Janą było dobrze budowane od samego początku. Dobrze, że zostało konkretnie sfinalizowane. Scena, w której postać bierze za rękę największego wroga naszych protagonistów, by z nim zaśpiewać, jest jedną z najlepszych w całym serialu. Pokazuje, że dziewczyna nie chce już być schowana w cieniu i wiecznie tłamszona, nawet jeśli w efekcie zdradzi swoich przyjaciół. Mam nadzieję, że można traktować to jako zapowiedź 2. sezonu, w którym większy nacisk położy się właśnie na przemianie bohaterów, zamiast na przejmowaniu się spuścizną oryginału czy Lożą. Nie trzeba żadnego tajnego stowarzyszenia czy antagonisty w takiej historii. Walka o miejsce na scenie jest wystarczająco emocjonująca, by zbudować wokół niej fabułę.  Czy warto obejrzeć Zbuntowanych? Tak, jeśli lubi się musicale i pogodne produkcje młodzieżowe. Nie ma tutaj raczej żadnej trudnej tematyki - mimo kilku poważniejszych wątków, które skupiają się na relacjach rodzinnych, serial jest utrzymany w bardzo lekkim tonie i szybko się go ogląda. Jest dla trochę starszych widzów, ale głównie ze względu na jedną scenę łóżkową, bo nikt tu nie będzie zażywał narkotyków w stylu Euforii. Muzycznie serial też daję radę, szczególnie gdy za mikrofonem stoi głos i charyzma MJ. Jest bardzo kolorowo, żartobliwie, można pooglądać genialne stylizacje. Na pewno serial nie skupia się specjalnie na motywie biedniejszych stypendystów. Zdarzają się głupotki scenariuszowe, ale zaskakująco przyjemnie się to wszystko śledzi. Jednak w przyszłości trochę więcej należałoby skupić się na samych bohaterach - licznych konfliktach z rodzicami, tym, jak uczniowie zareagowali na prawdziwe pochodzenia Dixona, czy orientacji Luki. Bo tu leży cały niewykorzystany potencjał. Dobrzy aktorzy, ciekawe postacie, każdy z innymi ambicjami i motywami - a z nich wszystkich tylko MJ dostała satysfakcjonujący finał, w którym mamy rozwiązanie jej kompleksów czy sytuacji z religijną rodziną. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj