Fabuła omawianego filmu wydaje się bardzo prosta – oto mamy niewielkie górnicze osiedle Fytel, a w nim "żyjących sobie pomaleńku" mieszkańców. Na pierwszy plan wysuwają się cztery postacie, których relacje tworzą dwa główne wątki fabularne: a zatem Romanek Drzozga, podkochujący się w dziewczynie o przezwisku Motylek, oraz ojciec Romanka – Erich, który wraca po latach i robi wszystko, by odnowić dawną znajomość z Lucą, ciotką Motylka. Oprócz nich poznajemy całą panoramę niewielkiej społeczności: wścibskie, ale dobroduszne staruszki (hodujące w ogródku ogórki brazylijskie, które okazują się marihuaną), pijaczka kradnącego szyny, a przede wszystkim „zgorszyciela”, biegającego nago po ulicach Fytla i zbudzającego tym tyleż oburzenia, co sensacji wśród mieszkańców, którzy w końcu postanawiają go złapać i organizują w tym celu grupę pościgową.
[image-browser playlist="609203" suggest=""]
Film od innych polskich komedii, jakie powstały w ostatnich latach, różni się przede wszystkim tym, że nie mamy w nim do czynienia z warstwą "pięknych, młodych i bogatych" warszawskich biznesmenów, a ze zwykłymi ludźmi, ukazanymi w ciepły, ale nie wyidealizowany sposób. Bohaterowie "Zgorszenia publicznego" mają swoje przywary, śmieszne (czasami bardzo dziwne) przyzwyczajenia, lecz jednocześnie są niezwykle ujmujący, barwni, nieszablonowi. Daleko im do nijakich „postaci-typów”, zbudowanych na stereotypach – i dotyczy to nie tylko pierwszo- ale i trzecioplanowych ról. Na szczególną pochwałę zasługuje Krzysztof Czeczot, grający Romanka – jego kreacja jest niesamowicie autentyczna i wzruszająca – a scena, w której nieśmiało i nieporadnie wyznaje uczucia swojej wybrance rozczuliła nawet mnie, choć z reguły jestem odporna na tego typu sceny: zazwyczaj wzbudzają one we mnie pełen politowania uśmiech, tym razem jednak uśmiechałam się całkiem szczerze i bez ironii. Nie zawiódł także Marian Dziędziel w roli Ericha – niepoprawnego kobieciarza i wiecznego obieżyświata, który – choć nie przyznałby się do tego nawet sam przed sobą – ma już trochę dość błąkania się po Europie. Dorota Pomykała bardzo przekonywująco gra dróżniczkę Lucę, której życie jest trochę takie, jak jej praca. Całymi dniami siedzi ona na posterunku, mimo że po torach od dawna nie jeżdżą już żadne pociągi i jedyne, co jej pozostaje, to wspomnienia, a te wcale nie są różowe. To wieczne rozpamiętywanie wciąż niezaleczonych ran i "czekanie na nic", przepełnione gorzkim absurdem, czynią z niej osobę z pozoru surową, ale w rzeczywistości niezwykle wrażliwą. Na pochwałę zasługuje także młoda aktorka Elżbieta Romanowska. Jej postać, Motylek, to dziewczyna ciepła, ciesząca się życiem, zupełnie inna niż Luca – los nie zdążył jej jeszcze doświadczyć (bohaterka ma dopiero 18 lat), przepełnia ją więc radość i pewna „naiwność”, charakterystyczna raczej dla podlotków niż młodych kobiet. Jak już wspominałam, aktorzy grający pozostałe role spisali się równie świetnie: bez tych tyleż wiarygodnych, co przezabawnych postaci film nie miałby nawet w połowie takiego klimatu, jaki ma: nie pełnią oni bowiem czysto technicznej roli "wypełniacza kadru", ale stanowią pełnoprawne i fascynujące tło, równie interesujące, co plan pierwszy.[image-browser playlist="609204" suggest=""]
Mimo tych wszystkich zalet, produkcja Prykowskiego nie każdemu przypadnie do gustu – nie jest to jednakże wina samego dzieła. Głównym zarzutem, jaki mu postawiono jeszcze w czasie, kiedy znajdował się w obiegu kinowym jest "fałszywy obraz Śląska i Ślązaków", jaki rzekomo ukazuje. Oskarżenie to jest o tyle śmieszne, że nie mamy przecież do czynienia z dokumentem, a komedią (w dodatku romantyczną!), która z definicji niemalże nastawiona jest na pewne uproszczenia i kreacyjność świata przedstawionego – twórcy więc nie mieli żadnego obowiązku odmalowywać dokładnych realiów. Reżyser pragnął pokazać miejsce magiczne, swoisty Heimat: małą ojczyznę, w której czas się zatrzymał – Śląsk nieco baśniowy i sielankowy… i to mu się w pełni udało. Należy chwalić twórcę za to, że uzyskał tak arkadyjski nastrój, jednocześnie unikając kiczu i wrażenia sztuczności. Fakt, jest bajkowo i przyjemnie, ale przecież komedia ma służyć temu, by widz wyszedł z seansu radosny, a nie przytłoczony problemami ekonomicznymi regionu. Poza tym, pamiętać należy, że za tą sielanką kryją się przecież różne ludzkie tragedie: mieszkańcy Fytla chorują, są zdradzani przez współmałżonków, cierpią z powodu nieszczęśliwych, niespełnionych miłości. Jest to tak naprawdę humor specyficzny, bo słodko-gorzki, daleki od widowiskowych, quasi-slapstickowych gagów. "Zgorszenie publiczne" przypomina pod wieloma względami kino czeskie – i to jego miłośnikom powinno przede wszystkim przypaść do gustu. Humor jest tu często nieco absurdalny, czasem przerysowany – a innym razem wręcz przeciwnie, nienarzucający się widzowi i wywołujący uśmiech podszyty smutkiem, a nie beztroską radością. Nie każdy go doceni i zrozumie – a szkoda. Być może niedźwiedzią przysługę czyni obrazowi reklamowanie go jako „komedii romantycznej” – wielu odbiorców może nastawić się na jednowątkową fabułę, mającą funkcję tylko i wyłącznie rozrywkową – tymczasem produkcja ta to raczej komedia obyczajowa z motywem romansowym – i jak wspominałam przed chwilą – bardzo "czeska": wielowątkowa, pełna niezwiązanych bezpośrednio z akcją scen (które jednak pełnią kluczową rolę w budowaniu klimatu), nie do końca tylko śmieszna –najbardziej kanoniczne jest chyba zakończenie. Na oddzielny komentarz zasługuje samo wydanie DVD – wzbogacone jest ono o dodatki: kilkunastominutowy making of, w którym możemy obejrzeć wiele zabawnych epizodów, jakie miały miejsce na planie, kilka niewykorzystanych scen i galerię zdjęć oraz oficjalny zwiastun. To bardzo miłe uzupełnienie – moim zdaniem szczególnie warte uwagi są wycięte sceny, rzucają one bowiem więcej światła na jeden z pobocznych wątków ukazanych w filmie.[image-browser playlist="609205" suggest=""]
Podsumowując: "Zgorszenie publiczne" nie jest filmem dla każdego. Odbiorca, który przyzwyczajony jest do szybko rozwijającej się fabuły, widowiskowych zwrotów akcji i następujących po sobie scenek, w których dialogi służą tylko wywołaniu u widza rechotu, raczej się znudzi i zawiedzie – ale ten, który potrafi cieszyć się specyficznym humorem, podanym często nie wprost oraz samym nastrojem, budowanym za pomocą detali – powinien być w pełni usatysfakcjonowany. Moje wrażenia po seansie były jak najbardziej pozytywne i polecam ten film każdemu, kto chce zrelaksować się przy czymś innym niż amerykańskie superprodukcje. Oby w przyszłości w polskim kinie było więcej takich debiutów reżyserskich.Ocena: 9/10