Czy i tym razem powieść Zygmunta Miłoszewskiego została zmasakrowana przez filmowców? Oceniany "Ziarno prawdy".
"
Ziarno prawdy" to druga część przygód prokuratora Teodora Szackiego, choć jeśli spojrzeć wyłącznie na filmy, można uznać ją nawet za pierwszą. Po tym bowiem, jak Jacek Bromski zmasakrował "Uwikłanie", zmieniając płeć głównego bohatera na kobietę i przenosząc akcję do Krakowa (a to i tak najmniejsze problemy tego filmu), fani Miłoszewskiego woleliby o wcześniejszej adaptacji zapomnieć. Sam autor książki zresztą był tak zniesmaczony, że całkowicie odciął się od produkcji i zarzekał się, iż w przyszłości jego rola będzie ograniczać się do kasowania czeków za sprzedaż praw autorskich.
Mimo tych stwierdzeń Miłoszewski wziął jeszcze aktywniejszy udział w adaptacji
"Ziarna prawdy", nie tylko dając produkcji swoje błogosławieństwo, ale także współtworząc do niej scenariusz. I jasne, można by mieć pretensje do pisarza, że się sprzedał, gdyby nie osoba reżysera - Borysa Lankosza. Za drugi film o Szackim wziął się autor genialnego
"Rewersu", czarnej komedii osadzonej w realiach PRL-u, która zgarnęła jednogłośne poparcie krytyków i zdobyła właściwie wszystkie możliwe nagrody. Takiego debiutu polskie kino nie widziało od co najmniej kilku dekad.
Już w pierwszych minutach
"Ziarna prawdy" okazuje się, czemu Miłoszewski zaufał Lankoszowi. Doskonałe, nadające odpowiednio mrocznego klimatu zdjęcia, ponura muzyka z nieco radosnymi, jakby ironicznymi elementami, mocne, zabawne dialogi - tym reżyser kupuje widza już na początku, a dalej czeka jeszcze kilka niespodzianek. Jedną z nich jest np. fenomenalna czołówka filmu, która przypomina otwarcia takich obrazów jak
"Podziemny krąg" czy
"Dziewczyna z tatuażem".
[video-browser playlist="638841" suggest=""]
Do Davida Finchera Lankosz nawiązuje zresztą często. A to fotografowanie scen w niskim kluczu, a to tworzenie zapadających w pamięć ujęć-ikon (Szacki na schodach - poezja!), a to fabuła, która choć głęboko zanurzona jest w konwencji kryminału, niesie za sobą coś więcej niż tylko historię o rozwiązaniu zagadki morderstwa.
Ta ostatnia wypada szalenie interesująco - oto bowiem w Sandomierzu pojawiają się zbrodnie nawiązujące do mordów rytualnych. Według legendy chrześcijanie byli zabijani przez Żydów (bardziej złośliwi twierdzą, że porywano dzieci i przerabiano je na macę). Ponoć 10% Polaków wierzy, że to prawda, a przynajmniej, że znajduje się w tym jej ziarno. Celem filmu oczywiście nie jest rozstrzyganie autentyczności tych wydarzeń (choć Szacki jasno twierdzi, że to fikcja). Niemniej dzięki tej kontrowersyjnej i jednocześnie bardzo aktualnej tematyce (szeroko rozumiana kwestia żydowska to wciąż coś budzącego wiele dyskusji) Lankoszowi i Miłoszewskiemu udaje się sprzedać kilka ciekawych i przy tym zabawnych uwag na temat polskiego społeczeństwa.
Czytaj również: Michael Fassbender jako Boba Fett w uniwersum „Gwiezdne Wojny”?
Po mniej udanych
"Jezioraku" i
"Fotografie" w końcu otrzymaliśmy polski kryminał z prawdziwego zdarzenia.
"Ziarno prawdy" też co prawda czasem nie wytrzymuje nadanego sobie wcześniej tempa, a intryga dla tych, którzy nie znają pierwowzoru, może okazać się odrobinę zbyt skomplikowana, ale ile razy mogliśmy porównywać polskiego reżysera do twórcy
"Siedem" i
"The Social Network"? Nic, tylko oglądać, a potem czytać. Albo odwrotnie - w każdym razie Lankosza i Miłoszewskiego trzeba znać.
zdjęcie główne: materiały prasowe/ Next Film
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h