Łączenie wątku kryminalnego z komedią to nie lada sztuka. Swego czasu świetnie zrobił to Guy Ritchie w Porachunkach oraz wydanym dwa lata później Przekręcie. Obie produkcje w równie wielkim stopniu bawiły i intrygowały. A jak wypadają Złodziejki?
Mélanie Laurent zapadła mi w pamięć świetnymi rolami w
Bękartach wojny czy
Iluzji. Gdy zobaczyłem, że na Netflixa wchodzi komedia kryminalna w jej reżyserii, w której jest także główną aktorką, spodziewałem się przyjemnego seansu. Niestety już w pierwszych chwilach musiałem porzucić płonne nadzieje. Od początku film uderzył mnie brakiem logiki. Postacie zachowują się absurdalnie, jednak nie w sposób znany z
Monty Pythona. Akcja jest wybitnie niespójna. Oczywiście logika czy realizm nie muszą być głównymi cechami komedii, ale problem pojawia się, gdy humor też stoi na złym poziomie. Miałem wrażenie, że podczas każdego gagu czy żartu film wręcz krzyczy do mnie: „Uwaga! Teraz będzie żart, proszę się śmiać!”. Humor był jakby wymuszony, wrzucony na siłę. Jakbyśmy non stop słuchali żartów kolegi, który stara się rozbawić towarzystwo.
To produkcja specyficzna, bo łączy komedię, kryminał, a nawet dramat. Wielogatunkowość może wydawać się plusem, ale zabieg ten sprawia, że film ogląda się tragicznie.
Złodziejki nie dały rady unieść ciężaru historii w żadnym z tych gatunków. Szumne przemowy i próby chwytania za serce są bardzo tanie, nietrafione i po prostu niepotrzebne. Emocjonalne przeżywanie scen utrudnia także pewien schemat. Po wzruszającej historii często ma miejsce jakaś „zabawna scena”. Po jakimś czasie wiedziałem, że zaraz któraś z postaci zrobi coś śmiesznego – przez to nawet udany żart tracił siłę przebicia.
Kryminał, komedia, nuta dramatu... Ktoś może pomyśleć, że chociaż postaci zyskały jakąś głębię. Nic z tego. Sporo bohaterów w tym filmie istnieje tylko po to, żeby wystąpić w jakimś gagu, a następnie zniknąć. Pewien potencjał widziałem w trójce głównych bohaterek, a w szczególności w Carole granej przez Mélanie Laurent, jednak i w tym przypadku się zawiodłem. Mimo że wiemy o niej trochę więcej, a na papierze jej historia czy charakter prezentują się bardzo ciekawie, to jej postać zostaje zalana falą niespójności i wymuszonego humoru. Na plus zasługuje jedynie jej relacja z Alex, która wyszła dość naturalnie, bo między aktorkami widoczna była filmowa chemia. Ujęcia też zasługują na wyróżnienie. Przykuwały wzrok i pozwalały nacieszyć się pięknymi widokami krajobrazów lub scenami tańca. To w zasadzie wszystkie zalety, jakie ta produkcja ma do zaoferowania.
Film ma dwie twarze i obie są brzydkie.
Złodziejki są albo przeraźliwie nudne i nieangażujące, albo zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni i nagle dzieje się w nich coś niespodziewanego – coś, czego za żadne skarby świata nie da się wyjaśnić. Ot, po prostu dzieje się i tyle. Wielką wisienką na torcie jest zakończenie. Dawno nie widziałem tak niespójnego i absurdalnego finiszu historii. Wygląda to tak, jakby twórcy usilnie chcieli zaserwować plot twist na koniec. Czasami jesteśmy w stanie wybaczyć pewne absurdy czy niedociągnięcia, jeśli film ma inne walory. Niestety
Złodziejki takich walorów mają jak na lekarstwo – kilka ładnych ujęć i namiastkę ciekawej więzi między postaciami. Jedna z bohaterek na koniec mówi: „Wyjaśnię ci każdy szczegół”. Szkoda, że widz nie otrzyma szansy usłyszenia tych wyjaśnień.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h