Najgorzej w finale prezentują się samodzielne wątki Carmen i Zoilli. W przypadku tej pierwszej sam już nie wiem, co twórcy chcieli osiągnąć. Przypuszczam, że w jakimś stopniu próbowano tutaj nawiązać do zmienności charakteru bohaterek telenoweli, ale kompletnie się to nie sprawdziło. Co innego wyśmiewać stereotypy poprzez Genevieve, a co innego niekonsekwentnie robić to samo jedną z głównych bohaterek. W poprzednim odcinku Carmen mówi, że chce tylko Sama - i wówczas to była piękna decyzja. Pokazywało to jakąś logikę scenarzystów w poruszaniu się po chaosie wątku tej postaci, ale to wszystko zaprzepaszczono w finałowym odcinku. Jej kolejna zmiana podejścia do życia jest nudna i jedynie powiększa już i tak niemałą antypatię, jaka ta bohaterka wzbudzała przez cały sezon. Natomiast u Zoilli wszystko rozgrywa się zgodnie z oczekiwaniami, bez emocji i zaskoczeń. Kobieta wyjawia wszystko Valentinie i kończy się to wielką kłótnią, której reperkusje będziemy odczuwać jeszcze w drugiej serii. Valentina pojedzie do Remiego - co do tego nie ma wątpliwości. Szkoda, że znowu twórcy poszli w kierunku obyczajowej przeciętności, zamiast wykorzystać wątek do stworzenia jakichś emocji.
Ciekawiej jest u Rosie, która nadal pozostaje z dylematem. Z jednej strony jest wdzięczna pani Perry za sprowadzenie Miguela, z drugiej - kocha Spence'a, który daje z siebie wszystko, aby na to zasłużyć. Prawdopodobnie każdy z nas wiedział, że Perry musi dowiedzieć się o ich romansie. To było więcej niż pewne. Sposób, w jaki się tego dowiaduje, świetnie wpasowuje się w konwencję serialu. Wszystko wskazuje też na to, że mamy tutaj budowę przewodniego wątku drugiego sezon związanego z Rosie. Nie jest to najlepszy pomysł. Nie ma tutaj potencjału na coś, co może poprowadzić interesujący sezon jak sprawa morderstwa. Dość ryzykowny zabieg z jej aresztowaniem.
[video-browser playlist="634970" suggest=""]
Twórcy Devious Maids popełnili największy błąd, wyjawiając nam tożsamość mordercy Flory w poprzednim odcinku. Tym sposobem wszelkie kroki Marisol w zdobyciu dowodów nie są tak emocjonujące, jakby były, gdybyśmy do końca nie wiedzieli, kto za tym wszystkim stoi. Dobrze, że w końcu zerwano otoczkę tajemnicy i w grę wchodzą wszystkie cztery pokojówki, które biorą udział w intrydze Marisol. Ten element jest zaledwie rozrywkowy, można rzec, że po prostu niezły, ale poczucie zmarnowania potencjału na coś o wiele lepszego wciąż pozostaje. Zmienną, która ratuje ten finał i poprawia jego jakość, są Powellowie, którzy uknuli świetny (aczkolwiek nie do końca dopracowany) plan zemsty. To jedyne postaci w Devious Maids, które były prowadzone konsekwentnie. Cały czas były fantastycznymi parodiami nikczemników z telenoweli, a wielki finał jest tego kwintesencją. Adrian rozegrał to śpiewająco, przez co zakończenie sprawy morderstwa daje satysfakcję, której brak jest po niedopracowanym śledztwie Marisol.
Devious Maids mogło być idealnym zastępstwem Gotowych na wszystko, którym nie odstępuje poziomem humoru i intrygi. Rozwój pierwszego sezonu pokazał niestety, że nie ma tutaj tak dobrego pomysłu na serial, jaki widzieliśmy w serialu ABC. Konsekwentnie marnowano dobry koncept, wciskając zbyt dużo obyczajowych zapychaczy kosztem pozytywnych elementów. Zapowiadano zaskoczenie i wielkie "O mój Boże" w finale, a obywa się bez niespodzianek, ale na szczęście zachowano przynajmniej sporą dawkę humoru. Oby w drugim sezonie wyciągnięto wniosku z błędów i dopracowano Devious Maids - wówczas będziemy mogli z radością postawić tę produkcję na półce obok Gotowych na wszystko.