Private Life to film Netflixa, który jest życiową historią małżeństwa z długoletnim stażem. Obydwoje osiągnęli w życiu założone cele, jedna brakuje im jednego – dziecka. Ogarnięta obsesją poczęcia potomka para stawia wszystko na jedną kartę, byleby tylko zwalczyć problemy z bezpłodnością – tak zaczyna się przebieżka po klinikach, kontakty z surogatkami, dawczyniami oraz szereg innych metod, z których każda kolejna jeszcze boleśniej zawodzi. Duet głównych bohaterów nieustannie zbiera ciosy od losu, a my jako widzowie siłą rzeczy szybko zaczynamy im współczuć – obserwowanie ich starań, z których każde kolejne okazuje się nieskutecznym, w pewnym momencie staje się aż nazbyt przykre. I choć jest to komediodramat, osobiście wyniosłam z niego więcej przygnębienia niż uśmiechu (co oczywiście nie jest minusem). Film jest bardzo skromny i oszczędny jeśli chodzi o formę – nie ma tu przesady, nadmiernej dynamiki; w kadrach wcale nie dzieje się dużo, a kryzys małżeński częściej ilustruje cisza i milczenie aniżeli wybuchowe kłótnie czy rzucanie przedmiotami. Wszystko to buduje bardzo przyjemny dla oka klimat, któremu można dać się oczarować już od pierwszej minuty – mamy tu spokojne kadry i nastrojową muzykę (ścieżka dźwiękowa naprawdę zasługuje na uwagę), a świeczką na torcie są subtelne zabiegi montażowe, które przykuwają oko. Całość toczy się niespiesznym tempem, a tym, na czym najbardziej bazuje uwaga widza, są dialogi i relacje między postaciami – swoją drogą zagrane naprawdę przekonująco i z wieloma emocjami. W głównych bohaterów wcielają się Kathryn Hahn i Paul Giamatti, z których każde daje swojej postaci naprawdę dużo serca – aktorzy grają nie tylko słowem, ale i mimiką, budując bohaterów żywych, namacalnych i (paradoksalnie) pustych od środka. Wiele razy przyłapałam się na tym, że zwyczajnie byłam przerażona ich rzeczywistością – choć podkreśla nam się nieustannie, że są małżeństwem, oni sami przypominają nam o tym zaledwie sporadycznie. Przez większą część filmu zachowują się jak partnerzy w skrupulatnie zaplanowanej akcji – chodzą razem po lekarzach i klinikach, rozrysowują na schematach i w zeszytach kolejne dni płodne, a gdy już wybierają się razem do łóżka, to tylko po to, by pomóc sobie przy aplikacji zastrzyku. Widać, jak bardzo są ze sobą zżyci i jak głęboko się kochają, jednak przy tym wydają się być zaprogramowani wyłącznie na jeden cel: wymarzone dziecko. Na tym w oczywisty sposób traci sama ich relacja, a my jako widzowie możemy scena po scenie obserwować, jak małżonkowie doprowadzają się nawzajem do granic wytrzymałości. Reżyserka dodatkowo posługuje się wymownymi ujęciami, które wyraźnie pokazują nam, na jakim etapie jest ten związek – partnerzy nie dbają o to, by zachowywać przy sobie jakieś pozory, nie wstydzą się swoich ciał, paradują po mieszkaniu półnago (i bynajmniej nie jest to ani trochę podszyte erotyzmem). Te małe elementy są mocno zauważalne na tle całej opowieści i jeszcze bardziej prowokują do przemyśleń. Film naprawdę umiejętnie budzi emocje – mnie w wielu scenach ogarniał lekki smutek i melancholia. Żeby jednak nie było tak przygnębiająco, twórcy wprowadzają do całej historii postać młodej i ambitnej Sadie, bratanicy głównego bohatera, która choć przez chwilę czyni życie głównych bohaterów nieco bardziej kolorowym. Wcielająca się we wspomnianą bohaterkę Kayli Carter świetnie radzi sobie na ekranie z aktorami takimi jak Hahn i Giamatti – dynamika między nimi jest przekonująca i można uwierzyć, że są oni rodziną. Wątek Sadie dodaje filmowi trochę rumieńców, młodzieńczego optymizmu i nadziei, która jest tak bardzo potrzebna głównym bohaterom. To wszystko tworzy różnorodną acz wyważoną mieszankę emocji i czyni seans bardzo przyjemnym - jest się gdzie wzruszyć, ale jest też na czym się uśmiechnąć. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, byłaby to długość filmu – produkcja sama w sobie jest niespieszna, w związku z czym wydłużenie jej do formatu ponad dwugodzinnego jest momentami wyraźnie odczuwalne i może sprawiać wrażenie monotonii. Warto też wspomnieć, że jest to raczej jedna z propozycji "na raz" - mimo otwartego zakończenia tak naprawdę dowiedzieliśmy się tutaj wszystkiego i po seansie nie czuć potrzeby, by powrócić do tej rzeczywistości ponownie. Choć jest naprawdę dobrze, to nie ten rodzaj oddziaływania. Życie prywatne to skromna, dobrze zrealizowana i świetnie zagrana obyczajowa produkcja, która może spodobać się wszystkim miłośnikom życiowych historii – nie tylko tych kolorowych i o wielkiej miłości, ale także takich, które odsłaniają nieco bardziej tabuizowane problemy związków czy małżeństw. Film nie należy do tych, które mogą spodobać się wszystkim – by się za niego zabrać, z całą pewnością trzeba być w odpowiednim nastroju. Jeżeli macie ochotę na chwilę refleksji i wzruszeń przy nieco innej historii miłosnej, warto zainteresować się tym tytułem. Polecam - ogląda się to naprawdę dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj