Death Wish tak naprawdę nie wnosi do tematu kompletnie nic nowego. Odtwarza wydarzenia z Death Wish z 1974 roku z drobnymi kosmetycznymi zmianami. Podstawa fabularna jest identyczna. Tym bardziej szkoda, że twórcy nie wyciągają z tego o wiele więcej w czasach, w których jednak przestępczość, zbyt otwarty dostęp do broni w USA i chęć własnoręcznego wymierzenia kary jest tematem bardzo aktualnym. Jest kilka scen, które niby miały podejść do tego problemu ambitnie, zadać właściwe pytania i tym samym dać do myślenia, ale są to próby płytkie, nieudane i nic nie wnoszące. Bardziej taka formalność do odznaczenia z listy niż pełnoprawny motyw filmu, który miałby mu nadać jakąkolwiek wagę. Szkoda, że nie poruszono kwestii swobodnego dostępu do broni, która jest problematyczna w Stanach Zjednoczonych, a ta fabuła była do tego wręcz idealna. Najbardziej boli prowadzenie postaci Paula Kerseya, który w tej wersji jest chirurgiem. Na papierze to powinno wprowadzać świetny i głęboki dylemat: czy osoba, która poprzysięgła ratować życie, będzie w stanie je odebrać? Jaki wpływ na psychikę tego człowieka może mieć zabijanie? Na żadne z tych pytań odpowiedzi nie otrzymujemy, bo Eli Roth albo nie dostrzega potencjału, albo nie umie tego zrobić dobrze. Nie ma nawet jednej sceny, w której Kersey zmagałby się ze skutkami odebrania życia, które w jego przypadku powinny być jeszcze silniejsze. Nie dostajemy nawet czegoś tak prostego jak w oryginale, w którym Kersey grany przez Bronsona wrócił do domu i z powodu tego, co zrobił, wymiotował w łazience. To nadawało wydarzeniom ludzkiego wymiaru, a w remake'u, gdy przychodzi co do czego, nie widzimy zwykłego gościa, chirurga zabijającego bandytów. Widzimy Bruce'a Willisa robiącego to, za co go lubimy. Szczególnie w momencie, gdy staje nad umierającym bandytą i z typowym błyskiem w oku go dobija. I to robi chirurg podczas pierwszego świadomego odebrania komuś życia! Problem w tym, że to niszczy jakiekolwiek pozytywne wrażenie, które ta historia mogłaby wywierać. Jednocześnie można dostrzec momenty emocjonalne, w których Willis otwiera się i pokazuje coś autentycznego i poruszającego. Tragedia, jaka spotyka jego bohatera wywołuje emocje, z którymi aktorsko radzi sobie kapitalnie. Szkoda, że cała reszta nie dorównała klasie tym kilku scenom i wręcz to zmarnowała. Roth jest filmowcem, który nie boi się pokazywać brutalności na ekranie. Gdy przychodzi co do czego, jest bardzo krwawo i niektóre sceny zemsty są ekstremalnie obrazowo pokazane. Nie można też reżyserowi odmówić pomysłów, które siłą rzeczy są satysfakcjonujące, gdy antypatyczny bandyta dostaje za swoje w widowiskowy sposób. Tego typu motywy zawsze grają poprawnie na ekranie. Kłopot pojawia się w momencie, gdy zwiastun zdradza tak naprawdę wszystkie sceny akcji, które są krótkie i można je policzyć na palcach jednej ręki. A kiedy fabularnie twórcy odtwarzają schematy kina zemsty w najbardziej banalny sposób z możliwych, akcja powinna to równoważyć i nadać temu rozrywkowości. A tak się nie dzieje. Historia staje się wtórna, oklepana i momentami nudna. Kiepskie odgrzewanie gatunkowych klisz jest największą wadą tego remake'a. A zasadniczo nie oferuje on nic ponad te schematy odznaczane z listy w odpowiedniej kolejności. Smutno się ogląda film, który marnuje takich aktorów jak Vincent D'Onofrio oraz Dean Norris na stereotypowe i puste role. Takie, które mógłby zagrać pierwszy lepszy aktor z łapanki, a nie ktoś o talencie tych panów. A ich postacie to puste nazwiska z określonymi cechami. Nudni, wyprani z emocji i zbyteczni. Jeszcze gorzej jest z czarnymi charakterami bez krzty charyzmy, charakteru czy osobowości. Brak ciekawych postaci determinuje niski poziom rozrywki, bo trudno odczuwać większą satysfakcję ze śmierci złych, gdy są nijacy.
Death Wish ma na pewno dobrze budowany klimat. Widać, że Eli Roth czuje, jak chce pokazywać pewne wydarzenia. Nie brak też nawiązań do oryginału (np. końcowa scena ze zrobieniem z palców pistoletu wycelowanego w stronę bandyty). Całość tonie we wtórności scenariusza i braku emocjonalnego rdzenia, który pozwoliłby się zaangażować. To wszystko, co ten film prezentuje, oglądaliśmy niezliczoną ilość razy w o wiele lepszym wydaniu. Szkoda marnować czas na coś, co jest jedynie przeciętne i nie jest w stanie ani na chwilę zaangażować ani zaoferować czegoś świeżego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj