Nie od dziś wiadomo, że Moffat i Gatiss to trolle absolutne. Jednakowoż The Empty Hearse, pierwszy odcinek trzeciego sezonu Sherlocka, udowadnia, że do tej pory pokazali zaledwie cząstkę tego, na co ich stać. Liczba nawiązań, aluzji i dowcipów skierowanych do fanów osiągnęła niebotyczny poziom. A to dopiero początek... Tempo jest bardzo szybkie - o tym pisali zresztą niemal wszyscy recenzenci, którzy byli na pokazie - i przypuszczam, że po kolejnym seansie da się wydusić z niego jeszcze dwa razy więcej żartów, kiedy już człowiek przestanie się śmiać z tych, które za pierwszym razem doprowadziły go do łez. Bo takich jest mnóstwo - dla fana, który przez dwa lata wyczekiwał powrotu Sherlocka, oglądał gify na tumblr, rozmawiał z innymi wielbicielami serialu, czytał fanfikcję - to istna uczta. Chwilami wygląda na to, że Mark Gatiss i Steven Moffat założyli sobie konto na dowolnym serwisie społecznościowym i przed pisaniem odcinka spędzili kilka tygodni rozgrzebując twórczość różnych artystów. Biorą pod uwagę nawet te najbardziej postrzelone i najgłupsze pomysły - a właściwie chyba przede wszystkim takie. I nie tylko teorie o tym, jak Sherlock przeżył upadek z dachu szpitala, ale też o tym, jakie pary możnaby w serialu stworzyć  (jedyna, której zabrakło, to Moran/Moriarty). A te koncepcje potrafią być chwilami naprawdę mocno pikantne i chwilami nawet niemoralne.... Znawcy kanonu Conan Doyle'a wiedzą, że w opowiadaniu Watson przeszedł do porządku dziennego nad zmartwychwstaniem swojego przyjaciela. Twórcy Sherlocka zapowiadali od razu, że serialowy John nie da się tak łatwo ugłaskać, ale takiego przebiegu sytuacji chyba nikt się nie spodziewał. Mary ma w tym wszystkim zresztą niemały udział, co jest niewątpliwie zabiegiem ze strony scenarzystów mających na celu zjednanie sobie tej części widowni, która święcie wierzy, że Sherlock i John są sobie przeznaczeni i nikt inny nie ma prawa wkroczyć między nich. Trzeba przyznać, że wyszło im to całkiem zgrabnie. Odcinek jest bardzo niesherlockowy. Wynika to z tego, że sprawa, którą zajmuje się nasz detektyw jest jednak drugoplanowa. Pierwszą godzinę spędzamy dowiadując się, co słychać u naszych bohaterów, jak zmieniły się ich życia bez Sherlocka. Niektórzy będą pewnie twierdzić, że jest źle wyważone tempo, ale moim zdaniem to nieprawda. Większość osób, zwłaszcza tych mocno przejmujących się serialem, spodziewała się, że będzie to bolesny, trudny epizod. Tymczasem jest on przeładowany humorem, dowcipem i szybką akcją. Wydaje mi się, że to dobre rozwiązanie - stanowi łagodne, przyjemne wprowadzenie widza w klimat, przygotowuje na to, co czeka nas w niedzielę. Ale być może nie jestem obiektywna - bo nie da się ukryć, że jeśli serial zazwyczaj jest ponury, to najbardziej lubię odcinki zabawne, a jeśli jest przede wszystkim zabawny, wolę te mroczniejsze. Sherlock jest jednak kryminałem, i choć nigdy nie brakuje w nim humoru, częściej dominuje w nim smutek, a chyba jeszcze nie było w żadnym odcinku takiego natłoku żartów i ukłonów w stronę widza, jak w The Empty Hearse. Co do obsady... Benedict bez wysiłku wraca do roli, sprawiając wrażenie, jakby nie minął nawet jeden dzień. Podobnie Martin, wyglądający na potwornie nieszczęśliwego ze swoim wąsem (przypomina mi trochę czasy tak zwanego pervstache Nicka Cave'a... ten sam typ). Mark Gatiss jest jak zwykle cudownie marudny w roli Mycrofta. Louise Brealey po pierwszych pięciu minutach odcinka została obwołana najszczęśliwszą kobietą na świecie. Amanda Abbington w roli Mary póki co jest znakomita, a sądząc po dedukcjach Sherlocka na jej temat, wiele jeszcze o niej nie wiemy. W dodatku na tym nie kończą się pokręcone relacje obsadowo-serialowe (przypominam, że Amanda jest długoletnią partnerką życiową Martina), ponieważ w odcinku gościnnie pojawiają się rodzice Benedicta. W jakiej roli, tego nie zdradzę, ale to również sprawia, że produkcja sprawia wrażenie prywatnej imprezy. Wszyscy się znają jak łyse konie, to widać i to pozytywnie wpływa na atmosferę. Pewne zastrzeżenia jednak mam - ale nie będę się o nich rozwodzić, ponieważ jakby nie patrzeć, był to dopiero pierwszy odcinek. Być może te rozpoczęte wątki zostaną wyjaśnione potem. Póki co uważam, że The Empty Hearse było dopiero rozgrzewką - i sądząc po tym, jak w książkach Conan Doyle'a toczą się losy małżeństwa Watsonów, prawdziwa akcja dopiero przed nami. Zatem do boju! (P.S. Za ewentualnie literówki i powtórzenia przepraszam, ale jest druga w nocy, wszyscy śpią, recenzja pisana na gorąco, i do korekty tekstu mogłabym zatrudnić tylko mojego kota, co nie wydaje mi się najlepszym pomysłem :) )
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj