Breakin' = this post is dark and full of spoilers
The Walking Dead 5x03
Bardzo dobry odcinek. I bardzo szybko się skończył… Nie potrafię zadecydować, który moment odcinka jest moim ulubionym. Trudno wybrać pomiędzy:
- spowiedzią księdza Gabriela, który "zawsze zamyka drzwi na noc". Była to smutna opowieść ale wiele wyjaśniająca, choćby to dlaczego "spłonie za to" i czemu został sam w tym kościele… który jak słusznie powiedziała Maggie – stał się po prostu czterema ścianami z dachem. Trudno też odmówić dobrej gry aktorskiej Sethowi Gilliamowi.
- sprzeczką sierżanta Forda z Rickiem. Abraham chciał natychmiast opuścić teren kościoła (co to za pomysł po nocy uciekać?), a Rick chciał poczekać/szukać Carol i Daryla. Sytuacja była tak napięta, że niemal doszło do rękoczynów. Ale żeby Glenn musiał ich powstrzymywać? DWA razy?! Ale w końcu ta postać na coś się przydała.
- roześmianym Bobem. Pięknie wyśmiał Terminusów, że zjedli jego nogę nie sprawdzając wcześniej czy nie jest… już nadgryziony. "Ugotowaliśmy go! Wszystko będzie dobrze" - śmiałam się razem z Bobem. Ale nie było mi już do śmiechu kiedy umierał. Był podejrzaną postacią (ciągle się uśmiechał), trochę dziwną, ale w sumie nie był zły. Szkoda go, szkoda Sashy – długo sobie razem nie pobyli. Pozytywna strona jego śmierci? Może Morgan się pojawi na dłużej??
- rzezią w kościele. Oj to były mocne sceny. Jak w jakimś horrorze albo filmie grozy. Ciemno, cicho… Wstrzymywałam oddech razem z… Bobem, Eugenem, Rositą, Tyreesem, Carlem, Judith, Gabrielem… na szczęście na ratunek przybyła reszta ekipy. Tym razem na kolanach był Gareth, a Rick patrzył na niego z góry. Wypuścić ich, aby potem znowu kogoś zjedli? Nie ma takiej opcji… zresztą Rick obiecał Garethowi, że ich dopadnie i zabije maczetą… co też uczynił. Ale… no nie wiem. Terminusi zasługiwali na ten marny los, z obłąkanym Garethem na czele, ale… to było złe. Taka masakra i to jeszcze w kościele! I pomyśleć, że tak niedawno Rick to był ten co nie chciał nikogo zabijać i wolał negocjować z Gubernatorem. Napięcie sięgało zenitu. Potęgowało je muzyka, albo może dźwięki (na słuchawkach daje to niesamowity efekt). Wyjątkowo brutalne i szokujące sceny.
[image-browser playlist="580753" suggest=""]
Jednak już wiem, który moment był najlepszy w całym odcinku! Oczywiście, że Daryl w końcówce! Cały i zdrowy i… z towarzystwem. Ciekawe z kim przyszedł? Z ludźmi z auta, za którymi gonił z Carol? Może odnaleźli Beth (no raczej jeszcze nie)? A może Morgan? I gdzie jest Carol?
A teraz nasza ekipa się podzieliła. Glenn, Maggie i Tara wyruszają na podbój Waszyngtonu aby uratować świat wraz z Eugenem, Abrahamem i Rositą. Czy tam dotrą? Raczej nie bez przeszkód…
A poważnie już mówiąc. Trzeci odcinek The Walking Dead znowu był znakomity. Był mroczny, dramatyczny, niezwykle klimatyczny. Przytłaczająca groza i napięcie. I to bez udziału szwędaczy, tylko ludzi o zmienionych charakterach pod wpływem traumatycznych wydarzeń. Wielkie brawa dla twórców, scenarzystów, dźwiękowców, operatorów – doskonała robota.
Nie tylko Bob zginął ale też Gareth, grany przez Andrew J. Westa. Niezły był. Ale jednak... daleko mu do Davida Morrissey'a (Gubernatora). Pewnie, że trudno jest stworzyć ciekawą postać w zaledwie 4 odcinki (chociaż Lennie James czyli Morgan to miał ile? dwa?), ale równie dobrze można to zrobić w dosłownie kilka minut i przejść do legendy (no chociażby Julian Richings, czyli Śmierć z Supernatural).
Outro:
Michonne odzyskała miecz! Yay!
[image-browser playlist="580754" suggest=""]
Okej, stęskniłam się za świętym Mikołajem ;)
[image-browser playlist="580755" suggest=""]
Supernatural 10x03
Stacza się ten serial… Martwię się, bo nie jest dobrze. To kolejny słaby odcinek Supernatural… było tak nudno, że w połowie wyłączyłam…
Tak. Nudne było całe to leczenie poświęconą krwią… i ta gadka, że Sam nie jest wcale lepszy od Deana-demona. Nawet to łażenie po korytarzach tajnej siedziby Ludzi Pisma nie dostarczyło żadnych emocji. No jakby chociaż Dean rozwalając te drzwi młotkiem krzyknął "Here’s Johnny!" to przynajmniej bym się uśmiechnęła przez chwilę. I żeby jeszcze tak bezbarwnie zakończyć cały proces oddemonowania? "Wyglądacie na zmartwionych, przyjaciele"… Żadnych łez ani uścisków? Czegokolwiek?!
Tak. Nudny był wątek Hanny i Castiela. Jechali i jechali tym autem… A potem Crowley zatankował nową łaskę naszemu ulubionemu aniołowi. No jakiż on wielkoduszny…
Jedynym jasnym punktem w pierwszych trzech odcinkach 10 sezonu był Jensen Ackles. Rewelacyjnie zagrał demonicznego Deana i to jedyny powód tego, że napisałam ten narzekający i niewiele wnoszący do życia wpis. Po prostu należą mu się słowa uznania, że udało mu się wykreować inną wersję Deana.
Szkoda, że twórcy nie pociągnęli dalej tematu Deana-demona. Może jeszcze wróci, bo przecież wciąż ma Znamię Kaina. Ale znowu wszystko sprowadzi się do polowania na demony/anioły/potwory. No i jeszcze nowa przeciwniczka… brzmi tak… przeciętnie i nudno.