Wszyscy jesteśmy duchami!
Ale wie o tym tylko Lisa, i co gorsza, nikt nie chce jej uwierzyć. Trochę kiepskawo, zwłaszcza, że przecież mieszkamy w "nawiedzonym domu z którego nijak się wydostać" (to wszystko przez! A raz na jakiś czas "pojawiają się koszmary których bogją się nawet umarli"! Tyle dowiadujemy się z zapowiedzi filmu i jego opisów - potem oglądamy trailer, i jest nawet przyjemnie. Całkiem niezła, choć niepowalająca muzyka, jakieś migawki duchów, krzyki. Więc pełni nadziei na dość przyzwoity horror, bierzemy zrobioną w mikrofali kukurydz, otwieramy napój orzeźwiający i klikamy "play".
No i zaczyna się, znanym już motywem Dnia Świstaka. Wstęp ciekawy... problem w tym, że po pierwszych dwudziestu minutach wstęp przestaje być ciekawy. Akcja posuwa się do przodu jak ślimak z Alzheimerem, a najstraszniejszym aspektem jest paniczny strach, że tak będzie do końca filmu. Na szczęście jest trochę lepiej - akcja zaczyna się posuwać do przodu, choć nadal powoli. Pojawiają się też powoli rozwiązania kolejnych wątków - niestety w większości bardzo przewidywalne. Film jest dostateczny, możliwy do obejrzenia w nudny wieczór bo mimo wszystko pomysł, choć oklepany, jest całkiem przyjemny. Historia to połączenie Innych, Szóstego Zmysłu, Dnia Świstaka.. tak mniej więcej - zgrabnie połączona ale cóż z tego, skoro przez brak akcji i momentów przyprawiających o gęsią skórkę, jest po prostu nudny?
Ogląda się Istnienie bardziej jako thriller niż horror i tak, moim skromnym zdaniem, powinno się go opisywać. Na palcach jednej ręki można policzyć sceny które sprawiły, że widz drgnął w fotelu. Co dość rzadkie w horrorach, gra aktorów (zasadniczo głównej bohaterki i złego prześladowcy) stoi na dość wysokim poziomie - Stephen McHattie kradnie każdą scenę w której się pojawia. Mała gwiazda "Zombieland" która jak się okazuje, przestała być taka mała, też radzi sobie dobrze ale nawet oni nie są w stanie uratować filmu. Zwłaszcza, że reszta aktorów wypada raczej drętwo a próba stworzenia kilku scen podobnych do "Lśnienia" jest no cóż.. cokolwiek nietrafiona, jeśliby używać delikatnych słów.
Nuda (najgorsza zmora thrillerów) i przewidywalność (niszczyciel horrorów) zadały przysłowiowy coup de grâce tej "superprodukcji". Potencjał był, ale cóż z tego? Zbyt próbował reżyser "kombinować", zbyt mocno skupić się na odczuciach bohaterki, zdecydowanie za mało zaś na historii i dreszczyku. Dlatego też, jeśli macie cokolwiek innego do roboty to odpuście sobie film, wystarczy, że ja zmarnowałem pieniądze na bilet.