Zdarzyło mi się ostatnio przeczytać ciekawy artykuł odnośnie ekranizacji lepszych niż pierwowzory literackie. Do tej pory za absolutny pewnik brałem stwierdzenie: "książka jest zawsze lepsza niż film na jej podstawie". Jak to wygląda, jeśli się nad tym chwilę zastanowić? Po pierwsze artykuł wyjściowy: https://booklips.pl/zestawienia/5-adaptacji-filmowych-lepszych-od-literackich-pierwowzorow-wg-samych-pisarzy/ [image-browser playlist="589788" suggest=""] [cytat]1. "Podziemny krąg" Chucka Palahniuka kontra "Podziemny krąg" Davida Finchera Kultowa dziś ekranizacja bestsellera Palahniuka ku zaskoczeniu tych, którzy najpierw przeczytali książkę, kończy się zupełnie inaczej. W powieści (tu mały spoiler) plan Tylera Durdena nie wypalił, narrator kończy w szpitalu dla psychicznie chorych, przekonany, że jest w niebie, a stworzona przez niego organizacja kontynuuje działalność, teraz bez nadzoru. Filmowe zakończenie to gorzki happy end z Edwardem Nortonem trzymającym za rękę Helenę Bonham Carter na tle walących się wieżowców. System upadł, miłość zwyciężyła. W sumie tani chwyt, jakiego można by się spodziewać po Hollywood, gdyby nie to, że Palahniuk był nim zachwycony. Autor przyznał, że zakończenie nie tylko jest lepsze od tego, które on napisał w książce, a liniowa narracja filmu nadała fabule spójności, ale zdradził, że czuł się wręcz zażenowany, kiedy porównał obie pozycje ze sobą. I cieszył się, że film podkreślił wątek miłosny.[/cytat] Sam fakt zmiany zakończenia nie uprawnia do twierdzenia, że film Finchera jest lepszy niż powieść Palahniuka. "Nie lepszy" nie znaczy jednak "gorszy". W mojej opinii zarówno film, jak i książka zasługują na najwyższe uznanie. Nie sugerowałbym się też "aż tak" słowami Palahniuka. Ładny gest z jego strony, ale to raczej kurtuazja. Chuck to miły facet, a kto poczyta wywiady z nim, ten dojdzie do wniosku, że "Fight Club" mocniej oddziałuje na widownię i czytelników niż na jego samego. [image-browser playlist="589789" suggest=""] [cytat]2. "Mgła" Stephena Kinga kontra "Mgła" Franka Darabonta Filmowa wersja "Mgły" w reżyserii Franka Darabonta (ten od serialowej odsłony "Żywych trupów") ma zupełnie inny koniec niż jedna z najsłynniejszych nowel Stephena Kinga. Zakończenie filmowe (tym razem bez spoilerów) jest o wiele bardziej mroczne i nihilistyczne od literackiego. King (tu też bez spoilerów) zostawia swoim bohaterom nadzieję. Wersja Darabonta nie tylko jest tak brutalna, iż nie ma w niej żadnej nadziei, to na dokładkę krytycy powszechnie twierdzili, jakoby zupełnie nie pasowała do całości. Za to pisarz pokochał zakończenie zaserwowane przez reżysera i powiedział, że sam by je wykorzystał, gdyby tylko na nie wpadł. Co więcej, uratował finałową scenę przed producentami, kiedy ci odrzucili scenariusz Darabonta i zażądali trzymania się pierwowzoru.[/cytat] No tak, pomyślałem, dobry przykład. I jeszcze "Skazani na Shawshank" możnaby podpiąć pod ten akapit (pomijając fakt, że to nie wypowiedź autora). Tyle, że i "Mgła", i "Skazani na Shawshank" to tylko (i aż) opowiadania. Nie pełnoprawne powieści. Odpada tutaj choćby kwestia wycięcia istotnych wątków czy pominięcia kluczowych postaci. Poza tym, tak jak napisałem wyżej, sam fakt zmiany zakończenia to marny argument. Nie są to przykłady "ekranizacji powieści", więc do jednego worka z pozostałymi punktami trafić nie powinny. Autor artykułu używa sformułowania "pierwowzory literackie", które pozwala mu tak zestawić temat, ale moim zdaniem to zbytnie uproszczenie. A jeszcze inna sprawa, że pomiędzy Frankiem Darabontem, a Stephenem Kingiem jest wyjątkowa artystyczna chemia. Darabont jak mało kto czuje  prozę Kinga, a przy okazji ma zmysł do tworzenia klimatycznych obrazów. Ten duet oprócz "Mgły" i "Skazanych na Shawshank" dał nam jeszcze jedną perełkę: "Zieloną Milę".  Osobiście i w tym przypadku stawiam znak równości pomiędzy dziełami Kinga i Darabonta. Z pozostałych przykładów wymienionych w artykule udało mi się tylko obejrzeć wersje filmowe, więc wypowiedzieć się nie mogę. Do głowy przyszły mi jednak inne przykłady, gdzie film stawiam wyżej niż książkę. FORREST GUMP  [image-browser playlist="589790" suggest=""] Film Roberta Zemeckisa (na podstawie scenariusza, który współtworzył autor książki) przebija powieść Winstona Grooma. Mało kto w ogóle wie, że "Forret Gump" to ekranizacja, bo i sama książka nigdy do popularnych i łatwo dostępnych nie należała. Ja zapoznałem się z nią w tym roku i choć czytałem ją z uśmiechem na ustach (cudownie dziecinny, pełen błędów styl Gumpa), to bez dwóch zdań film stawiam wyżej. Zemeckisowi udało się wykreować urokliwy nastrój opowieści, a to jak głównego bohatera zagrał Tom Hanks to czysta poezja. W ekranizacji pominięto te najbardziej... szalone i niedorzeczne motywy z książki, jak podróż w kosmos z orangutanem, czy pobyt wśród kanibali. I mimo, że jest to w gruncie rzeczy bajka, to taka, która stała się klasyką kina. Filmu w zestawieniach wszechczasów nie zabraknie, a o książce pamięc może zaginąć. WŁADCA PIERŚCIENI [image-browser playlist="589791" suggest=""] Propozycja być może kontrowersyjna, ale w ciemno możemy założyć, że filmy Petera Jacksona trafiły do szerszego grona odbiorców, niż epopeje Tolkiena. Dlaczego? Ano dlatego, że Tolkien serwował nam kronikarski styl pisania. Na kartach powieści misternie kreował każdy detal swojego wymyślonego świata. Nie jest to  łatwe zadanie dla czytelnika przebrnąć przez tyle opisów i jednocześnie wyobrazić sobie jak to miało wyglądać. Fani fantasy nie będą mieli z tym problemu, a pozostali mogą cieszyć się dziełami Jacksona. Nowozelandczyk w cudowny sposób przeniósł opisywany świat Śródziemia na wielki ekran, co pozwoliło widzowi cieszyć oko wizualną maestrią, a jednocześnie nie męczyło. JAMES BOND  [image-browser playlist="589792,589793" suggest=""] Wskażcie mi kto nigdy w życiu nie widział żadnego filmu z Agentem Jej Królewskiej Mości. A ilu z Was czytało powieść Iana Fleminga? No właśnie. Ja sam nie jestem ekspertem, bo choć na półce mam prawie wszystkie ksiązki Fleminga o Jamesie Bondzie, to udało mi się przeczytać tylko "Dr. No". I podobnie jak z "Forrestem Gumpem" tak i tutaj ekranizacja przerosła literacki pierwowzór. Zaserwowana w dużo bardziej realistycznym tonie kina szpiegowskiego z rozbudowaną, uber-elegancką wersją 007 jest pozycją najzwyczajniej lepszą. Ponoć to własnie reżyser Terence Young, był inspiracją i pierwowzorem kinowego Jamesa Bonda. Uczył on Seana Connerego jak się poruszać, jak mówić i jak ubierać. Kanon filmów o Jamesie Bondzie stał się odrębną marką, a powieści Iana Fleminga historia sprowadziła do poziomu ciekawostki. [image-browser playlist="589794,589795" suggest=""] Zastanawiają mnie jeszcze "Milczenie Owiec" i "Ojciec Chrzestny". Bo czymże byłby te historie bez genialnych ról Anthonego Hopkinsa i Marlona Barndo? Powieści są oczywiście uznanymi dziełami literatury, ale to ekranizacje na ich podstawie stały się prawdziwą legendą. Szczególnie "Ojciec Chrzestny" jest dziś powszechnie uznawany za najlepszy film w historii kinematografii. Daleko jest mi do stwierdzenia, że filmy te są lepsze niż ich pierwowzory literackie, ale jednak w kulturalnej historii ludzkości to one prawdopodobnie zajmą zaszczytniejsze miejsca. "Książka jest zawsze lepsza niż film na jej podstawie". Na ogół niby tak, ale jak widać jednak nie zawsze. Prawdopodobnie przykładów takich wyjątków jest jeszcze więcej, ale te są pierwszymi jakie przyszły mi do głowy. Gdzieś tam świta mi jeszcze "Wszystko za życie" Seana Penna, ale przecież książka Krakauera jest w zasadzie kronikarskim spisem wydarzeń, więc tak łatwo tutaj nie pasuje. Może "Park Jurajski" Stevena Spielberga, ale z ekranizacjami Michaela Crichtona to wcale takie oczywiste nie jest. A jeszcze można wspomnieć o komiksie "The Walking Dead" Kirkmana i udanej adaptacji Franka Darabonta na serial dla AMC. Dobrych ekranizacji znajdzie się więc równie wiele co tych złych. Pytanie ile z nich jest lepszych? Może kiedyś jeszcze coś w tym temacie dopiszę, albo ktoś z Was podrzuci ciekawą myśl w komentarzach. W drugą stronę dużo łatwiej znaleźć przykłady, jak popisowo "skopać" materiał literacki ("W drodze")  czy jak trudno jest mu dorównać, mimo, że film się udał ("Igrzyska śmierci", "Gra o Tron"). Ogólnie ekranizacje tak popularnych serii jak Harry Potter i Zmierzch stanowią temat na osobny wywód. Dziś jednak jest to dyskusja dużo trudniejsza. Trafiliśmy na takie czasy kiedy oryginalny pomysł jest raczej w cieniu kontynuacji, adaptacji i wszelkiego rodzaju remake'ów. Szczególnie jeśli chodzi o ekranizaje, to co roku trafiają nam się takie perełki jak "The Perks of Being a Wallflower"(Charlie), "The Help" (Służące), "Descendants" (Spadkobiercy) czy obecnie "Silver Lining Playbook" (Poradnik pozytywnego myślenia). Filmowi twórcy co raz chętniej i częściej sięgają po materiał literacki i robią z niego naprawdę dobre filmy. A książki te przecież też nie są złe. PS. Używałem wyżej zamiennie słów "książka" i "powieść", ale to tylko dla własnej wygody. Rozumiem różnicę między nimi. Powieść to dorobek artystyczny, a książka jest materialnym przedmiotem go przechowującym.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj