W odpowiedzi na niedawną "recenzję" filmu "The Butler" ("Kamerdyner") autorstwa Kamila Śmiałkowskiego, prezentuję swoją odpowiedź: (link do recenzji: https://hatak.pl/artykuly/przekombinowali#comments ) To może być jedna z najgorszych recenzji jakie przeczytałem na Hataku... Sprawia wrażenie nieprzemyślanej, pisanej na kolanie. Autor w ogóle nie stara się obiektywnie podejść do tematu, ani tym bardziej nie zagłębia się w analizę. Ocena 4/10 jest też oczywiście niepoważna. Kto nadzoruje tych, którzy nadzorują? Ten tekst nie powinien zostać dopuszczony do publikacji. - - - Na przeciwległym biegunie znajduje się bardzo dobra i trafna recenzja Marcina Pietrzyka dla Filmwebu: https://www.filmweb.pl/reviews/Almanach+afromamerykański-15111 Fragmenty: [cytat]"Kamerdyner" Lee Danielsa okazał się wielkim kasowym przebojem w amerykańskich kinach. Dla każdego, kto film zobaczy, będzie jasne, dlaczego tak się stało. Jest to obraz powstały z myślą o masowym odbiorcy. Stanowi łatwo przyswajalną lekcję historii, piękną wizualnie, starannie wykonaną i prezentowaną z gracją i wyczuciem delikatności materii. Prawie nikt nie poczuje się obrażony, choć przecież film porusza czasem bolesne tematy. Daniels jednak nikogo nie oskarża, nie demaskuje "białych plam historii", wstydliwych tajemnic rasowej segregacji. "Kamerdyner" to dzieło nadziei, opowiadające o przeszłości, ale zrealizowane z myślą o świetlanej przyszłości. (...) O sukcesie box-office'owym "Kamerdynera" zdecydowało również to, że Daniels zrezygnował z rozliczeniowego tonu swojej opowieści. Film jest bardzo "czysty", nawet wtedy, kiedy dotyka spraw bolesnych i przypomina brutalne wydarzenia. Przywodzi na myśl dziadka, który wnukom wspomina o swojej burzliwej przeszłości. Chce, by pamiętali, o tym, jak to kiedyś było, ale jednocześnie unika epatowania dosłownością, by nie przyprawić kochane wnuczęta o nocne koszmary. Daniels próbuje być też salomonowym sędzią XX-wiecznej historii Ameryki. Pilnuje się, by każdej scenie negatywnego zachowania białych towarzyszyła scena pozytywna. Czasem potrzeba do tego kilku postaci (sekwencja początkowa z plantacji), innym razem jest to ta sama postać, ale w różnych sytuacjach (sceny za czasów prezydentury Reagana). Podobnie, Daniels próbuje po równo obdzielić chwałą za ostateczny triumf (symbolizowany wyborem Obamy na prezydenta) tych, którzy aktywnie walczyli (i ginęli) o równouprawnienie czarnoskórej mniejszości oraz tych, którzy biernością i posłuszeństwem "tępili ostrze nienawiści i strachu białych przed czarnymi" (jak to zgrabnie ujął Martin Luther King w scenie rozmowy z synem Cecila). Z tych wszystkich powodów "Kamerdyner" nie zapisze się jakoś szczególnie w historii kina. Jest na to zdecydowanie zbyt mało wyrazisty. Jego największą zaletą (ale i wadą) jest to, że po prostu dobrze się go ogląda. Obraz Danielsa to dzieło przyjazne widzom, które pozwala im poczuć się częścią czegoś większego, czegoś ważnego, a jednocześnie nie wymaga przesadnego angażowania emocjonalnego czy też intelektualnego. "Kamerdyner" doskonale pasuje do popcornu i coli. I nie piszę tego ze złośliwością. Przeciwnie, należy to uznać za sukces reżysera, który skroił dzieło na miarę masowej widowni. Za co został przez odbiorców sowicie wynagrodzony.[/cytat] - - - W zasadzie powyższa recenzja w 99% oddaje moje odczucia i mogę z pełną satysfakcją się pod nią podpisać. Od siebie dodam tylko, że ta "czystość" tudzież "porządność" tego filmu jest jego największą zaletą jak i wadą. Przedstawiona historia jest ciekawsza niż sam film. Plusy należą się za zgromadzenie gwiazdorskiej, charyzmatycznej obsady, a minusy za błędną, pro-oskarową kampanię reklamową i fakt, że historia ta jest baaaardzo luźno inspirowana faktami z życia oryginalnego kamerdynera - Eugene'a Allen'a. Zgadza się niewiele zdarzeń, a ogół sprawia wrażenie miszmaszu motywów, który posłużył generalizacji historii. Co nie jest zjawiskiem złym - film chwalony jest za otwartość i łatwość odbioru - ale tytuł "Kamerdyner" jest lekko na wyrost bo: [cytat]Gdzieś w tym wszystkim ginie niestety osobista historia głównego bohatera. Jego skrajny konformizm i obsesyjny wręcz pracoholizm jest zaprezentowany pośrednio, ale nigdy nie przeanalizowany. Widzimy dramatyczny rozdźwięk życiowych filozofii Cecila i jego syna. Patrzymy, jak małżeństwo przechodzi przez fazę niemal całkowitej destrukcji. Ale narzucony narracji terror historii nie pozwala na zagłębienie się w te fascynujące relacje i niezwykłą historię rodzinną (nie znajdziemy na przykład odpowiedzi na to, jakim cudem Gainsowie znaleźli siłę, by wytrwać w małżeństwie). Na pocieszenie pozostaje widzom jedynie znakomita gra Foresta Whitakera i jeszcze lepsza – wręcz fenomenalna – kreacja Oprah Winfrey, która bije na głowę jej dotychczas niedościgniony występ w "Kolorze purpury". Tylko dzięki wysiłkom tych dwojga aktorów Cecil i Gloria Ganesowie nie dali się pogrzebać pod stertą dat kluczowych dla historii Afroamerykanów.[/cytat] I w tym miejscu w zasadzie zgodziłbym się z panem Śmiałkowskim, że historia ta stanowi lepszy materiał na mini-serial niż film. Tyle, że dzisiaj w dobie lepszych scenariuszy telewizyjnych tak można powiedzieć o niemal każdej produkcji, a tutaj twórcy bardzo swobodnie robili sobie wycieczki z dala od prawdy - czy w takim razie serial ten miałby sens? Na pewno prezentowałby wyższy poziom dramaturgi, emocji, ale to z kolei wyraźnie nie było celem Lee Danielsa. - - - [info]Moja końcowa, "cyferkowa" ocena to 6.5-7 / 10. [/info] (ta 0.5 punktowa różnica wynika z mojego lekkiego rozczarowania rozbieżnością historii Eugene'a Allena z tą przedstawionego Cecila Gainsa. Rozumiem taki zabieg, ale warto poczytać sobie o tym rzeczywistym kamerdynerze. Choćby na wikipedii.) --- Przy okazji zaznaczam również swój problem z osobą redaktora naczelnego Hataka, a także autora tej nieszczęsnej recenzji - Kamila Śmiałkowskiego. Przy zapytaniu o to co lubię i nie lubię w Hatak.pl wspominałem ogólnie poziom recenzji. Problem ten (mój problem) pojawił się w zasadzie w okolicach objęcia przez pana Śmiałkowskiego funkcji redaktora naczelnego. Oddaję co cesarskie cesarzowi i przyznaję, że od tego czasu Hatak prężnie się rozwija i zyskuje na znaczeniu, ale przy okazji (przynajmniej w moich oczach) stracił trochę wdzięku i uroku portalu fanowskiego. Hasło reklamowe "od fanów, dla fanów" co raz częściej staje się nieadekwatne. Nie zgadzam się jeszcze z kilkoma opiniami/decyzjami pana Śmiałkowskiego i choć biję mu brawo za wprowadzenie Hataka w nowy rozdział, to wyrażam również nadzieję, że drugiej "kadencji" nie będzie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj