W zasadzie, to nie wiem jak udało mi się dokończyć pierwszy sezon "The Following" i jeszcze wykrzesać ochotę na drugie podejście. Przy produkcji FOX'a trzymały mnie tylko w pełni profesjonalna, filmowa realizacja techniczna i obecność Kevina Bacona. Przebrnąłem festiwal głupoty i dziś po 3 odcinkach drugiej serii mogę jednak powiedzieć, że przynajmniej tego nie żałuję.

Nowy sezon to niemal całkowity restart historii. Albo nawet bez "niemal". Z finałowym cliffhangerem uporano się w kilku szybkich ujęciach, kopnięto akcję o rok do przodu i rozpoczęto serial od nowa. Świeży start i wysoki poziom. Nareszcie "The Following" jest takim serialem jaki zapowiadano. Zabawne jednak, jak wiele można wyłapać motywów i postaci bliźniaczych z pierwszym sezonem.

Otwierająca scena po czołówce, to obrazek budzącego się Ryana Hardy’ego. Tak jak w pilocie serialu. Nowe postacie są tymczasem odpowiednikami tych z poprzedniej serii. I tak mamy tu:

Agenta FBI Kena Phillips, czyli Troya Reilly, a.k.a. Mr. Black Authority Man.

 

Ginę Mendez, czyli wykapaną kopię Debry Parker w roli Pani Nadzorującej.

 

Lily Gray, czyli blondwłosy odpowiednik ukochanej Claire Matthews.

 

a także Luke i Mark, czyli psycho-duet Paul i Jacob.

 

Tak jakby pierwszego sezonu nigdy nie było. Porzucono rozrusznik serca i fizyczne ograniczenia Ryana, bzdurnie naiwnie wytłumaczono obecność żyjącego Joe Carolla. Zabrano się za ten sam wyjściowy koncept i zrobiono wszystko lepiej. Fabuła trzyma się kupy, zamysł z nową sektą chcącą przypodobać się Joe’mu jest całkiem ciekawy, realizacja trzyma wysoki poziom, Hardy wreszcie jest człowiekiem, który ma cel, a obok Purefoya, pojawił się równie intrygujący i nie mniej demoniczny Sam Underwood. I to głównie dzięki niemu i jego podwójnej roli braci bliźniaków tak dobrze się to ogląda. Aktor ma 10x więcej charyzmy, niż ciotowaci (fabularnie i aktorsko) Paul i Jacob. Oby tak zacnie wyglądała reszta sezonu.

Niestety jednak pierwszy sezon się wydarzył. Mój brat opowiedział mi niedawno taką anegdotkę. Podczas domówki zniknęły z sypialni ukryte oszczędności małżeństwa organizującego imprezę. Przez cały wieczór w pomieszczeniu były tylko 2 osoby, ale żadna z nich nie przyznała się potem do winy. Po pewnym czasie pieniądze się odnalazły (mąż zapomniał, że przełożył je gdzie indziej) ale niesmak pomiędzy małżeństwem, a oskarżonymi o kradzież pozostał. "Niesmak pozostał" – bez związku? A to właśnie jest wg. mnie główny problem z "The Following". Negatywne wrażenie po 1 serii zostało i teraz, niczym złośliwa małpa na plecach, albo krytyczna myśl gdzieś tam z tyłu głowy, nie pozwala obiektywnie ocenić i docenić jak dobry stał się to serial.

Może więc nie byłoby głupim pomysłem zacząć oglądać "The Following" od tego sezonu? W końcu to, co wydarzyło się wcześniej można spokojnie wywnioskować,  a i sami twórcy zdają się zachowywać tak jakby to był prawowity start ich serialu. Jeśli ktoś rozważał oglądanie "The Following", ale jednak się nie zdecydował, to polecam zacząć swoją telewizyjną przygodę z Kevinem Baconem teraz. Trzy dotychczasowe odcinki pokazują, że może to być całkiem udany eksperyment.        

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj