Na moim ulubionym fanpage'u WKKM, ta książka stała się dużym wydarzeniem. Prowadzący stronę i odwiedzający bardzo ją chwalili. Wreszcie każdy mógł się dowiedzieć jak to było "naprawdę" z historią wydawnictwa Marvel. Bez cenzury i upiększania. Wreszcie, po roku od premiery, ja mogłem osobiście zweryfikować te wszystkie opinie.
Wstrzymywałem się z zakupem tak długo, głównie ze względu na cenę. Ja wiem, że książka ma 500 stron, ale 60 zł to 60 zł. Ja kupuję książki od czasu do czasu i jestem przyzwyczajony do trzydziestu paru zł za nowości i po kilkanaście zł za pozycje z kosza. Jasne, w internecie była za 40 kilka zł, ale to też dużo. Tym bardziej, że regularnie do Empiku dochodziły kolejne tomy WKKM i nie na wszystko starczyło. Szkoda, że nie było tańszego wydania z miękką oprawą, która jak wiadomo obniża koszty zwykle o 10 zł. :) Płacenia 30 zł za wersję e-bookową oczywiście nie brałem pod uwagę, z wiadomych powodów. Ale wreszcie po ciągłych zapewnieniach, że to naprawdę wartościowa pozycja, jej braku w miejscowej "bibliotece" i przeczytaniu dema na stronie księgarni internetowej, nabyłem ją drogą kupna. Zdecydowanie pomógł kupon rabatowy do Empiku, obniżający koszt do 40 zł.
Pierwsze co się rzuca w oczy to brak ilustracji. Nie zrozumcie mnie źle - potrafię czytać książki bez obrazków (jestem ostatnim rocznikiem który nie musiał chodzić do gimnazjum :) ). Ale jestem też facetem, czyli wzrokowcem. Lubię widzieć to o czym czytam, zwłaszcza, że komiksy to najpierw obrazki, potem słowa (przynajmniej wg Steve'a Ditko :) ). Jak autor opisuje pierwszą okładkę Fantastic Four, albo szał "kolekcjonerskich" okładek Spider-Mana #1 Todda McFarlane'a, to chciałbym je widzieć. Jasne - autor pisał tak "obrazoburczo" i do bólu szczerze o Marvelu, że ten zabronił mu publikacji obrazków jego dzieł. Ale wyobraźcie sobie album o malarstwie bez ilustracji, to będziecie wiedzieć z czym ma się do czynienia podczas lektury. Dodajmy do tego jeszcze gazetowo-ekologiczny papier i małą czcionkę. Ja wiem, że dzięki temu książka nie jest "napompowana" jak np. Metro 2033 i to się chwali. Ale gdy czytając nie mogę odnaleźć mikroskopijnej gwiazdki do przypisów, bo zlewa się ona ze znakiem cudzysłowu, to dla mnie jest problem.
Co do treści - krótko mówiąc jest świetna i mi bardzo dobrze się to czytało. Jak się człowiek przyzwyczai do stylu narracji autora i jest miłośnikiem komiksów, to lektura powinna go pochłonąć. Ja odkładałem na bok seriale, filmy, Hataka i CD-Action, byle jak najszybciej dojść do ostatniej strony. Wciągające były opisy scenarzystów, rysowników, redaktorów i innych osób związanych z Marvelem przez te wszystkie lata. Np. zaskoczyło mnie, że Steve Ditko nie chciał się zgodzić by to Norman Osborne krył się pod maską Zielonego Goblina. Niestety autor nie napisał jaka była wizja Ditko. No bo jeśli nie Osborne to kto? Ciotka May? :) Uśmiałem się, gdy pojawiła się informacja jak DC próbowało kopiować niektóre pomysły Marvela, choćby dając Batmanowi ciotkę Harriet. Jakiś geniusz w DC to wymyślił, myśląc że właśnie dzięki temu "Amazing Spider-Man" sprzedawał się najlepiej. Rozwaliło mnie zdanie "DC miało jednak Batmana". Kto obejrzy poniższy filmik zrozumie dlaczego.
https://www.youtube.com/watch?v=92IBlRiFd6E
Wiem, już że to Stan Lee wymyślił "ułudę zmiany", która de facto utrzymała się przez 50 (!) lat i trwa dalej, co najlepiej widać choćby po losach Spider-Mana. W kontekście dzisiejszej "Egmontowej elyty" podobał mi się fragment o tym jak Martin Goodman wydał wojnę cenową DC, dzięki której Marvel stał się liderem rynku. Co śmieszniejsze - ówczesna obrona DC bardzo przypomina dzisiejsze pochwały polityki Egmont Polska. Minęło kolejne 40 lat a nic się nie zmienia. Tak samo jest w sprawie kolejnych scenarzystów poszczególnych serii. Każdy z nich pisze po swojemu i stąd gwałtowne wolty na początku każdego z runów. A trwa to już od bardzo dawna. Barwne opisy losów komiksów o Kaczorze Howardzie zaintrygowały mnie. Teraz już nie jestem przeciw, by ten nieznany szerzej w Polsce fenomen, miał swoją premierę w dalszej części naszej edycji WKKM. W interesujący sposób opisano też zawiłe losy zmian własnościowych i polityki kierownictwa wydawnictwa. I tak dalej i tak dalej. Jest to kopalnia wiedzy o Domu Pomysłów. Naprawdę wielka i piękna rzecz.
Ale ja dostrzegam też wady. Nie wiem czy istotne dla innych czytelników i potencjalnych czytelników, ale mi one przeszkadzały. Najważniejsze jest to, że mimo swoich 500 stron książka jest po prostu za krótka na 75 lat historii. Zdecydowanie powinny być dwa tomy, po te 500 stron. Howe prawie olał Golden i Modern Age. Wobec ogromu informacji o Silver i Bronze Age, początek i koniec opowieści jest strasznie skrótowy. Po odejściu Jima Shooter'a ledwo starczyło miejsca na zaznaczenie boomu i upadku oraz opisanie przejściowych trudności z 1996. Poza secesjonistami z Image nie ma prawie nic o autorach współczesnych nam komiksów. O tym jak dokładnie powstało Marvel Cinematic Universe. To samo z opisem pierwszego boomu superbohaterów podczas II Wojny Światowej. 35 stron i już mamy Silver Age. Słabo - ja chciałbym więcej.
Tyle dobrego, że na Avalonie powstała równie fajna Historia Marvela, dzięki której lepiej zapoznałem się z tymi zamierzchłymi czasami. Wielka szkoda, że autor tej serii - Lex przerwał swoje pisanie, urywając je na roku 1968. Wobec braku ciągu dalszego mi pozostała tylko "Niezwykła Historia..." Fajnie porównać zupełnie odmienny obraz nagrywania płyty dla klubu MMMS stworzony przez Lexa a ten opisany w NHMC.
Kolejną sprawą jest to, że za mało jest o samych komiksach, o ich fabule i odbiciu na Universum Marvela. Sean Howe pisał o balujących autorach Marvela, tworzących a kwasie, kacu i innych tego typu substancjach. Tylko że nie za bardzo napisał co oni stworzyli. Jest dużo niekonsekwencji, gdyż mamy trochę informacji o Black Panther Dona McGregora, Secret Empire czy Furym Steranko. Ale już nic o pierwszym crossoverze w historii grup superbohaterskich między Avengers i Defenders i innych ważnych komiksach. Z braku miejsca w ogóle nic nie ma o współczesnych eventach, które odżyły w 2004 roku, a teraz poznajemy je dzięki WKKM. Ale oczywiście można się rozpisywać o tym j%$#@ "Marvels" z 1994. Ten komiks mnie prześladuje. Nie wiem czemu się tak wszystkim podoba. "Jak ma zachwycać jak NIE ZACHWYCA". :)
I ostatnim ważniejszym zarzutem jest nieustanna jazda po Stanie Lee. Autor wyraźnie jest w obozie Kirbiego i Ditko. Stan niemalże wyszedł na potwora, oszusta i pasożyta który wzbogacił się na talencie tych scenarzystów/rysowników a oni zostali z niczym. Zresztą przeczytajcie i oceńcie sami. Zgodzę się, że facet nie jest bez wad a potem stał się postacią niemal kabaretową. Ale wg mnie też miał swoje zasługi dla uniwersum i ja jestem za wspólnotą zasług niż za obieraniem stron. A kwestia tego, że prawa autorskie postaci zostawały przy Marvelu? Co zrobisz - takie były wtedy realia rynku. Wszystkie wydawnictwa tak postąpiły ze swoimi artystami/pracownikami.
Podsumowując - jak ktoś ma wolne środki i naprawdę interesuje się komiksem - naprawdę warto. Ja swojego zakupu nie żałuję. Warto jednak pogłębić swoją wiedzę o Golden Age na Avalonie. Tylko jak dotrzecie do urwanego końca, to jeszcze bardziej będziecie chcieli poznać NHMC. Jak kogoś przeraża ilość tekstu - niech sięgnie po album "Avengers: Encyklopedia Postaci". Tam można zobaczyć o co chodziło ze spódniczką Mantis.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj