!Chyba bez spojlerów!

The Last Ship

Lubię post-apokaliptyczne filmy i seriale, dlatego wielkim sentymentem darzę Jericho, no a teraz jaram się The Walking Dead. Więc oczywiste było to, że przyjrzę się nowemu serialowi od stacji TNT, opartemu na powieści o tym samym tytule. Po trzech pierwszych odcinkach wydawało mi się, że o The Last Ship nie napiszę nic dobrego. Już mi się tworzył tekst w głowie jak to narzekam, że najważniejsze w tym serialu są wybuchy, akcje prawie jak SWAT i dramatyczna walka dr Scott o wynalezienie lekarstwa/szczepionki na śmiercionośnego wirusa, który zabił prawie całą ludzkość. I to wszystko na Ostatnim Statku JU-ES-EJ pływającym po morzach, który musi walczyć ze złymi Rosjanami, zmagać się z awariami, poszukując spokojnej przystani z paliwem i żywnością. Już nie wspominając, że pierwszy odcinek to można było rozbić na przynajmniej pół sezonu, bo akcja tam pędziła niczym tomahawk, a przyprawiła o chorobę morską. Plus kilka innych bzdurnych motywów (choćby ta folia aluminiowa) z tanim romansem ("-Kocham Cię! Nie zbliżaj się do mnie!" – tekst wart Emmy), irytującą panią doktor oraz te przemówienia spod znaku Live together, die alone z łopoczącą amerykańską flagą w tle i hymnem... słabe i do bólu przewidywalne. Aż wtedy…

… zaczęłam czerpać pewną przyjemność z oglądania tego serialu. Adam Baldwin jak zawsze z zaciśniętymi szczękami twardziela emanuje wojskową wyniosłością. Eric Dane… o matko, nie oglądałam Chirurgów ale czuję, że zacznę. Jest bardzo przekonujący w roli kapitana statku USS Nathan James, prawdziwy przywódca i amerykański bohater. Miękną kolanka… ale jak to się mówi: za mundurem – panny sznurem! Aż wtedy…

[image-browser playlist="582500" suggest=""]

… okazało się, że im dalej w morze, tym większe fale. Zrobiło się naprawdę ciekawie. Bo komandor Tom Chandler potrafi popełniać błędy (które oczywiście naprawia). Serial nie jest taki śmiertelnie poważny (co prawda wciąż najważniejszy jest honor i ojczyzna, aye-aye sir!), ale dużą dozę humoru przynosi postać Texa (a Adam Baldwin nawet rzuca sarkastycznymi żartami niczym Casey z Chucka!), ale i nie tylko on. Walka z niewidzialnym przeciwnikiem, którego nie da się pokonać karabinem i działkiem, również stała się interesująca (nawet pani doktor z czasem przestaje tak irytować), na tyle aby oglądać kilka odcinków pod rząd.

Przy takich serialach, pełnych wybuchowej akcji, nie dba się o szczegóły, byle by się działo. Ale tu się nawet postarali – Rosjanie mówią po rosyjsku i to dużo (dziwne, zazwyczaj wszyscy Rosjanie gadają po angielsku…), a jak Tex z Chandlerem dryfowali po morzu, to nawet spaliło ich na słońcu! Do plusów dodałabym muzykę – no prawie jak Hans Zimmer z Piratów z Karaibów!

Przyznaję, że końcówka sezonu mnie wciągnęła i ostatecznie The Last Ship wcale nie okazał się tak bardzo kiepski i przewidywalny. Ja takie seriale zaliczam do kategorii "do obiadku", czyli nie szokują (ani nie wywołują reakcji wymiotnych), nie specjalnie angażują emocjonalnie ale dzieje się i MOŻNA obejrzeć bez poczucia straconego czasu na głupoty (np. rok temu Pod Kopułą, serial również oparty na powieści, bardzo mnie rozczarował). Cliffhanger bardzo dobry i na pewno powrócę do oglądania drugiego sezonu. Choćby dla samego Erica Dane'a ;)

 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj