Na pierwszy ogień pójdzie jeden z ulubionych tematów nerdów nieanglojęzycznych - tłumaczenia. Z racji dominującej pozycji angielskiego (oraz tego, że jest on jedynym językiem obcym, którym mogę mówić bez pocenia się nad każdym słowem), pomijam tłumaczenia i charakterystyczne cechy innych, równie istotnych dla kultury światowej języków (francuski, rosyjski etc.). Osobiście tłumaczy podziwiam - parę lat temu robiłam kilka podejść do tłumaczenia seriali/filmów na użytek koleżanek z akademika (zarówno na piśmie jak i w roli lektora) i jedną próbę tłumaczenia opowiadania (o której nie wie nikt poza mną i czytającymi tego posta - mam jedną stronę z... 17). Niby człowiek rozumie wszystko, każdy niuans, idiom, odniesienie do innych dzieł popkultury, ale przełożenie tekstu to inna bajka. Po pierwsze, angielski jest bardziej zwarty niż polski. Często potrzeba więcej słów, bądź są dłuższe, aby precyzyjnie oddać sens zdania. To po części wynik większej ilości czasów gramatycznych, które już w orzeczeniu oddają to, co w języku polskim określają okoliczniki czasu. (nie, nie kończyłam żadnej filologii i obiecuję, więcej nie będę się dziś wymądrzać). Efekt? "Przegadane" tłumaczenie, które tak irytuje. Aktor mówi 3 słowa, tłumacz wrzuca 3 linijki napisów drobnym maczkiem ;) Pułapką numer trzy czyhającą na tłumacza jest chęć podrasowania tekstu. Jest to dozwolone i mile widziane, gdy zbyt dokładne i dosłowne tłumaczenie może być zupełnie niezrozumiałe dla odbiorcy. Mistrzowskie podrasowanie tłumaczenia - Shrek, który jest przykładem mistrzostwa w kolejnej kategorii. Żarty. Tu decyzja jest najtrudniejsza. Często dotyczą polityki - tu można podmienić nazwiska i czasem żart pasuje do naszego kraju (albo firmy: pamiętacie "Idea, coś ci przerywa"?). Niekiedy ze względu na to, że dotyczy głośnych wydarzeń, jest zrozumiały w formie niezmienionej. Gorzej jest, gdy zawiera grę słów. W kilku procentach przypadków, tłumacz dozna olśnienia i znajdzie grę słów po polsku na podobny temat powodującą uśmiech na twarzy. W pozostałych albo poprzestanie na dokładnym tłumaczeniu, albo, jeśli to książka lub napisy dialogowe, doda do niego jeszcze gwiazdkę i wyjaśnienie żartu. Niestety dla tłumaczy, odbiorcy kochają wyłącznie te tłumaczenia żartów, które powstały przy wtórze głośnego okrzyku "eureka". Gwiazdki i przypisy są akceptowalne wyłącznie przez miłośników T. Pratchetta ;) Na koniec specyfika ukochanych przez nerdów gatunków: sf i fantasy i ich wszelkie mutacje. Najeżone neologizmami, technobełkotem, pseudomagicznymi sformułowaniami, zbitkami słownymi. Koszmar dla tłumacza, zwłaszcza że zagorzali fani potrafią przeczytać/obejrzeć oryginał i pastwić się w sieci nad błędami tłumacza. Najbardziej irytujące przykłady, które zapadły mi w pamięć? - Niech będą "Ancients" z uniwersum Stargate, zwani "Pradawnymi" przez fanów w sieci, a przez tłumaczy telewizyjnych nazwani "Starożytnymi". Niby nic, w TV tłumaczenie nawet bardziej dosłowne. Ale ducha serialu oddają "Pradawni", bo przecież żyli jeszcze przed dinozaurami (czy coś koło tego ;) ). - Numer dwa to tłumaczenie Masterchefa Australia. Raz na kilka odcinków tłumacz machnie taki kwiatek, że wyjaśniam domownikom, że juror/uczestnik/gość powiedział coś zupełnie innego. Przykład? Zamiast "jajka po benedyktyńsku", były "jajka Benedykta" (czyli kalka językowa). Dobrze że papież to teraz Franciszek, bo byłby podtekst :D (kwiatek dzisiejszy: "the least impressive"="najgorszy", choć wyraźną intencją wypowiedzi było zastosowanie eufemizmu i nawet google wiedzą, że to powinno brzmieć bardziej jak "najmniej imponujący/efektowny"). - Miejsce trzecie to tytuł ostatniego filmu z uniwersum StarTrek. Zamiast "Star Trek. W ciemność." mieliśmy "W ciemność. Star Trek.". Niewielka zmiana? Pierwsza wersja i oryginalny tytuł nieznacznie sugerują, że znani nam bohaterowie zmierzą się z mroczną stroną wszechświata. Wersja wybrana przez polskiego dystrybutora - przynajmniej dla mnie - sugeruje, że zobaczymy mroczne oblicze znanych nam bohaterów. Zresztą tytuły i ich tłumaczenia to temat rzeka na odrębny post. Albo encyklopedię. Podsumowując, mam prośbę. Nie krytykujcie tłumaczy za drobne potknięcia i pomagajcie im podnieść się z większych. Pułapek jest więcej niż powyżej wymienione. No i szlifujcie angielski oglądając seriale (tak ja robiłam), a będzie Wam dane czytanie/oglądanie w oryginale. A na koniec mały smaczek, my fellow nerds, słowo BAZINGA naprawdę istnieje. Spójrzcie co dziś wykopałam w sieci: https://szamotuly.naszemiasto.pl/galeria/opis/2009598,kibinda-bazinga,galeria,6808008,id,t,tm,zid.html#galeria-duze-zdjecie Zapraszam do komentowania - mile widziane Wasze ulubione przypadki potknięć lub absurdalnych tłumaczeń tytułów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj