Już po trzech odcinkach można było stwierdzić ze sporą dozą pewności - "Detektyw" stacji HBO stał się najgorętszą premierą tej wiosny. I kiedy wydawało się, że genialność serialu jest niczym perfekcyjnie wypolerowana perła, nagle pojawiła się na niej malutka ryska. Odcinek czwarty. Chciałbym jednak uniknąć opinii malkontenta, toteż na wstępie zaznaczam - odcinek oglądało się nawet przyjemniej od pierwszej trójki. Akcja spowodowała, że moje źrenice rozszerzyły się tak, jakbym spróbował produktu Cohle'a, zaś klimat był wyśmienity do tego stopnia, że aż wzbudziła się we mnie chęć sięgnięcia po inny serial przyglądający się środowisku motocyklowych gangów, czyli "Synów anarchii". Niestety, jeżeli twórcy po trzech godzinach ciężkiej psychoanalizy chcieli nas uraczyć epizodem napakowanym akcją, to pomimo bardzo dobrych intencji, prawdopodobnie wybrali na to najgorszy moment. Dlaczego? Po pierwsze z powodu zakończenia poprzedniego odcinka. Cliffhanger zostawił większość widzów z wyobrażeniem, że w pierwszych scenach "Who Goes There" zobaczymy konfrontację z tajemniczym i przerażającym Ledoux. Nic z tego - okazało się, że mężczyzna zapadł się pod ziemię, zaś droga do niego jest bardzo kręta. Po drugie,  słowa Charliego Lange'a powinny okazać się kluczowe dla śledztwa, wszak wskazał on na religijną sektę, z którą zadawała się jego ex-żona (słowa o Żółtym Królu znajdowały się w jej pamiętniku) stanowiącą prawdopodobnie epicentrum morderstw. Tymczasem Cohle i Hart nawet nie zastanowili się nad jego opisami - wręcz przeciwnie, zdawali się je totalnie zignorować. Coś, co "true" detektywom na pewno by się nie przydarzyło. W zamian za to ślepo skupili się na głównym podejrzanym i poszlace, która doprowadziła do wątku Żelaznych Krzyżowców. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie kolejny "untrue" element odcinka, czyli zaskakujący zbieg okoliczności w postaci koneksji Rusty'ego z gangiem. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takich rozwiązań w tym serialu. Są one wygodnym katalizatorem akcji, jednakże czy aby na pewno potrzebuje tego serial, którego siła tkwiła do tej pory w nihilistycznych rozmyślaniach głównego bohatera? Jeśli jesteśmy już przy scenariuszowych wpadkach, w oczy rzuca się także pomysł Rudego, żeby obrabować "asfaltów" w przebraniu gliniarzy. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że osoby o takim wyglądzie są stróżami prawa. Choć z drugiej strony - dilerzy z baraków na normalnych również nie wyglądali. Na szczęście wykonanie tegoż wątku nie pozostawiało za wiele do życzenia. Dotyczy to także zakończenia. Zagrywka Cohle'a skończyła się niepowodzeniem, który postawiony pod ścianą musi ograniczyć się do argumentu siły - choć tyle pozostało nam z "prawdziwego detektywa". Niestety, taki przebieg sprawy powoduje inne skojarzenie - że wątek był lekkim fabularnym "zapychaczem" i można było do punktu wyjścia dojść inną drogą, która nie wymagałaby naciąganych rozwiązań. W gruncie rzeczy są to jednak szczegóły, pochlebne życzenia, które nie zacierają pozytywnych wrażeń na koniec odcinka i nie zmieniają faktu, że ostatnia scena odcinka pozostawia nas w ogromnym napięciu. I kolejny tydzień czekania na konfrontację z Ledoux. Kolejny tydzień do następnej dawki analiz Harta i Cohle'a prowadzonych w trakcie przesłuchań, których tym razem było jakby za mało. Myślę, że serialowi wyszłoby na dobre, gdyby zamieniono kolejność kilku rozwiązań. W tym odcinku - więcej dociekliwości w kwestii Żółtego Króla, w kolejnych - efektowność, którą nam zaoferowano już teraz. Niemniej jednak wierzę, że to, co najlepsze jeszcze przed nami. Wszak żmudne śledztwo prowadzące do sekty (zapewne należy do niej również morderca z teraźniejszości) i spotkanie z głównym podejrzanym na pewno dostarczy olbrzymiej dawki emocji. Ten odcinek, w mojej opinii, emocje również dostarczył - lecz na lekko popękanej tacce.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj