Biedny M. Night Shyamalan nie ma ostatnimi laty dobrej passy. Nie dzieje się tak jednak bez powodu. Po rewelacyjnym "Szóstym Zmyśle" i dobrym "Niezniszczalnym" było już tylko gorzej. Apogeum beznadziejności moim zdaniem przyszło wraz z "Ostatnim Władcą Wiatru", jednym z najgorszych filmów 2010 roku. Po cicho jednak liczyłem na to, że wraz z "1000 lat po ziemi" szanowny pan Shyamalan podniesie się z dołka i zaprezentuje nam obraz z wyższej półki. Nadzieja matką głupich. "After Earth" bo taki jest oryginalny tytuł tego filmu, prezentuje się naprawdę średnio. Może nie ma tragedii jak przy "arcydziele" z 2010 roku ale jak na film za 130mln dolarów mogło być o wiele wiele lepiej. No cóż nie ma co się dziwić, w końcu ostatnie 3 filmu tego pana dostawały nominacje do niechlubnych Złotych Malin.
Nie mam zielonego pojęcia co podkusiło Willa Smitha do zagrania w filmie Hindusa. W końcu aktor ten słynie z w miarę dobrze dobieranych ról. Niestety Will nie zachwyca, jego gra opiera się na jednej udającej powagę minie. Nie tego spodziewałem się po aktorze tego kalibru. Drugim problemem jest usilne wciskanie przez Smitha swojego potomstwa do branży czy to filmowej (syn Jaden) czy muzycznej (córka Willow). Być może tylko ja mam z tym problem ale wspomniany Jaden drażni mnie swoim "aktorstwem". W "1000 lat po ziemi" daje popis swoich umiejętności. Przetrawiłbym jego obecność w tym filmie, gdyby jego rola ograniczyła się tylko i wyłącznie do biegania, skakania, pływania, szybowania oraz walki wręcz. Niestety nie ma tak dobrze i reżyser oparł większość filmowych drętwych dialogów czy monologów właśnie na młodym aktorze. W końcu to on (a nie tatuś) przedstawiany jest jako gwiazda filmu.
No dobrze trochę ponarzekałem o poziomie aktorskim tej produkcji, więc wypadałoby przybliżyć wam pokrótce fabułę. Mniej więcej w roku 3000 Ziemie atakują kosmici którzy, zmuszają ziemian do opuszczenia planety i osiedlenia się w zupełnie innym zakątku galaktyki. Do obrony szkolone są specjalne jednostki zwane Duchami. Jednym z pierwszych, a za razem najsławniejszym w boju jest Cypher Raige (Will Smith). Po długiej misji wraca on do domu, do swojej żony oraz syna, który ubiega się o stopień Strażnika. Wszystko po to aby zdobyć uznanie swojego ojca generała, który traktuje syna po macoszemu, obarczając go winą za śmierć swojej ukochanej córki. Nie dziwne, że syn próbuje za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę ojca. Niestety pomimo rewelacyjnych wyników w testach teoretycznych, młody Raige nie otrzymuje stopnia Strażnika. Jednak za namową żony, ojciec postanawia zabrać juniora wraz ze sobą na odległą planetę, gdzie nadzorować ma szkolenie kadetów. Reżyser próbuje w jakiś sposób przedstawić w filmie relacje ojciec-syn. Powiedzmy, że wychodzi mu to nawet nieźle i jest to jeden z lepszych elementów tego obrazu.
Jak to bywa w tego typu produkcjach, wyprawy na odległe planety rzadko kiedy przebiegają bez szwanku. Podobnie jest i tutaj. Otóż transporter ulega uszkodzeniu podczas kontaktu z polem meteorytów i załoga musi awaryjnie lądować na najbliższej planecie. Okazuje się nią być Ziemia, która obecnie zamieszkiwana jest przez krwiożercze bestie, czyhające na swoje ofiary. Oczywiście żeby nie było zbyt łatwo, z katastrofy żywo wychodzi tylko ojciec i syn. I w tym momencie zaczyna się prawdziwy survival. Młody musi dostać się do oddalonego o około 100km ogona statku, w którym znajduje się działający nadajnik umożliwiający wysłanie sygnału S.O.S. Po drodze czyha na niego wiele niebezpieczeństw. Zaczynając od stada małpiszonów, poprzez przerośniętego drapieżnego ptaka, czy chociażby tygrysopodobne kociaki. Jednak czy aby na pewno są one największym zagrożeniem jakie stanie na drodze juniora? Łatwo można się domyśleć, że tak nie jest.
Fabuła filmu jest strasznie przewidywalna. Momentami na ekranie dzieje się tak mało, że ciężko sobie nie przysnąć. Nie trzeba być bystrzakiem, żeby domyśleć się czym za chwilę uraczy nas reżyser. Film pod względem audiowizualnym prezentuję się całkiem dobrze. Efekty specjalne może nie powalają ale też nie rażą w oczy stoją sztucznością. No może po za okropnie wyglądającymi tygrysami. Jednakże od filmu kosztującego tak duże pieniądze można by wymagać wyższego poziomu.
Ciekawostką jest, że pierwotna wizja filmu miała przedstawiać wyprawę ojca wraz synem na camping. Mieli oni ulec wypadkowi w dzikim lesie, a przed synem miało stanąć zadanie sprowadzenia pomocy dla ojca. Trzeba zadać sobie pytanie, czy taka skromniejsza, bardziej kameralna wersja filmu, nie wpłynęła by lepiej na cały obraz. Oszczędzono by na tym wiele pieniędzy, widz być może nie miałby co do obrazu tak wielkich oczekiwań, a krytycy nie ogłosili by go mianem jednej z finansowych porażek roku. Ja osobiście zawiodłem się na tym filmie, spodziewałem się lepszej, bardziej spektakularnej przygody, niż to co dostałem. Wam natomiast radzę poczekać na wydanie dvd/bluray i iść do wypożyczalni, zamiast wyrzucać pieniądze w błoto.
https://paniebartoszewski.blogspot.com/2013/06/welcome-to-jungle.html
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h