Opuszczając sześć filmów konkursowych, ominąłem między innymi projekcję przyszłego zwycięzcy. Z trzech chińskich tytułów ubiegających się główną nagrodę, jury uznało za najlepszy ten mroczny thriller, wyróżniając dodatkowo grającego główną rolę Liao Fana jako najlepszego aktora. Mamy niemal stuprocentową pewność, że "Black Coal, Thin Ice" trafi do polskich kin, choć nie wiadomo jeszcze kiedy. Zeszłoroczny triumfator, rumuńska "Pozycja dziecka", będzie miał u nas premierę dopiero w marcu.

Dwa pozostałe filmy z Chin, "Blind Massage" i "No Man’s Land", były pełne osobliwości. Przyjmujący punkt widzenia niewidomych bohaterów "Blind Massage" został nagrodzony za zdjęcia Zeng Jiana. Co ciekawe, właśnie z ich powodu film był tak trudny do oglądania i sprawiał wrażenie (podzielane przez dużą część widzów) chaotycznego i amatorskiego.

Jeśli politycznie oraz gospodarczo Chiny i USA to dwa supermocarstwa, to taki układ znajduje odzwierciedlenie również w werdykcie jury. Srebrnego Niedźwiedzia otrzymał wybitny, zrobiony w Europie przez amerykańską ekipę The Grand Budapest Hotel Wesa Andersona. Zasłużona nagroda za reżyserię powędrowała do Richarda Linklatera za "Boyhood". Pisałem o tych filmach w poprzednich relacjach. Dodam tylko, że jury pokazało dużą klasę nagradzając także twórców znanych. Krążył przesąd, iż w Berlinie – otwartym na problemy całego świata i mniej widoczne kultury – słynny Wes Anderson prawdopodobnie nie otrzyma nagrody. Jurorzy natomiast uznali, że nie będą dowartościowywać przeciętnej produkcji tylko dlatego, że została zrobiona w mniej uprzywilejowanej kinematografii.

[video-browser playlist="616955" suggest=""]

Selekcja filmów na Berlinale budzi zastrzeżenia. W konkursie znalazło się kilka dzieł niemieckich i drugie tyle, których Niemcy były współproducentem. Do rywalizacji o Złotego Niedźwiedzia zostały dopuszczone tytuły, które według opinii wielu dziennikarzy absolutnie na to nie zasłużyły (na przykład bełkotliwa "History of Fear" Benjamina Naishtata). Z filmów gospodarzy najlepszy był bez wątpienia "Stations of the Cross", nagrodzony za scenariusz. Świetnie napisane i wypowiadane przez aktorów dialogi wypełniały szczelnie ramę każdego z czternastu ujęć składających się na film. Bez powierzchownego antyklerykalnego zacięcia reżyser Dietrich Brüggemann pokazał, co może dziać się w umyśle dziewczynki, która stara się przyłożyć dosłownie rozumiane zasady wiary do codziennego życia. "Stations of the Cross" łączy humor z goryczą i dowodzi technicznej maestrii twórców.

Niezrozumiałą decyzją jest dla mnie uhonorowanie nagrodą im. Alfreda Bauera za innowacyjność "Life of Riley" Alaina Resnais. Według jednych koszmarek, według innych kuglarska sztuczka starego mistrza, ta ekranizacja sztuki Alana Ayckbourna podkreśla teatralność i umowność każdego aspektu filmu. Po seansie pozostają w pamięci szkaradne plansze z rysunkami oddzielające miejsca akcji, wtórna muzyka, scenografia z tektury i przesadzone kreacje aktorskie. To, co brzmi jak filmowy żart, w kontakcie z samym dziełem okazuje się dla licznej grupy widzów trudne do strawienia. Subiektywnych opinii jest na szczęście wiele, a nagroda dla Resnais oznacza, że twórca znalazł swoją widownię. Tego też należy życzyć wszystkim zwycięzcom. I już trzymać kciuki, żeby za rok – na 65. edycję Berlinale – kolejna grupa twórców przyjechała na festiwal z jeszcze ciekawszymi filmami.



Relacja przygotowana we współpracy z festiwalem Dwa Brzegi.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj