CO OGLĄDAĆ. Nie będę przywoływał banału, że Berlinale to moloch. Jak pisałem w zeszłym roku, liczba kin i równoczesnych projekcji przyprawia o zawrót głowy. Doświadczeni widzowie (ci najwytrwalsi byli tu pewnie kilkadziesiąt razy) wiedzą jednak, które sekcje omijać, które filmy wybierać w ciemno, a przy jakich tytułach postawić znak zapytania. Hazard uprawia się właściwie na okrągło. W Berlinie nawet uznani mistrzowie mogą dostać się do konkursu z fabularnym zakalcem. Dotyczy to sędziwego Alaina Resnais, którego teatralne "Life of Riley" jest przynajmniej nieporozumieniem. To szczególnie przykre w przypadku autora wymyślającego na przełomie lat 50. i 60. nowe zasady filmowej gry.
Konkurs nie jest najmocniejszą stroną festiwalu. Na przód wysuwa się raczej Panorama, będąca przeglądem najciekawszych nowości, w tym znakomitych dokumentów. "Finding Vivian Maier", na przykład, opowiada historię podobną do "Sugar Mana", ale wyprzedza film poświęcony Rodriguezowi o kilka długości. Obok otwartego na testowanie pomysłów Forum i Generation poświęconego doświadczeniom okresu dorastania są również sekcje prezentujące klasykę oraz oddzielny cykl dla kina niemieckiego.
[video-browser playlist="616967" suggest=""]
JAK POKONAĆ KOLEJKI. Tadeusz Sobolewski słusznie wskazuje na egalitarność jako jedną z ważnych cech Berlinale. Posiadając akredytację prasową, mam taką samą szansę wstępu na seans jak, dajmy na to, krytyk czołowej brytyjskiej gazety. Na pokazach dla dziennikarzy obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy. Zazwyczaj i tak wszyscy chętni mieszczą się na sali. Często zostaje wiele miejsc dla tych, którzy liczą na dziką kartę, ponieważ pozbawieni są biletu bądź odpowiedniej akredytacji. Obsługa jest na tyle uprzejma, że wpuszcza widzów, dopóki starczy miejsc siedzących. Zapewnienie, że możemy przycupnąć na schodach, zbywane jest kategorycznym przeczeniem głowy. Nawet udawanie Niemca (strategia częsta w przypadku blondynów o jasnej cerze) nie przynosi pożądanych efektów.
GDZIE ZJEŚĆ PO FILMIE. Chwała temu, kto potrafi połączyć konsumpcję filmów z przyzwoitym posiłkiem. Zazwyczaj na Berlinale je się w międzyczasie i na szybko. W tym roku w okolicach centrum festiwalowego rozstawiono wozy z przyrządzanymi na bieżąco potrawami różnych kultur. Dodaje to imprezie posmaku multi-kulti i oddaje różnorodność niemieckiej stolicy. Bardziej zachowawczy udają się do podziemi centrum handlowego, gdzie znajduje się pasaż z niedrogimi restauracjami. Coś ze wschodniej Azji, Indii oraz nieodłączne Currywursty, czyli lokalne kiełbaski z żółtym sosem.
Jeśli ktoś ma niepohamowany apetyt na filmy, zadowala się przez cały dzień paczką fistaszków. W ten sposób uda ci się obejrzeć od rana do wieczora siedem filmów. Niestety, taka pazerność łączy się z częstym zwyczajem festiwalowym: wychodzeniem z kina w trakcie seansu, jeśli to, na co przyszliśmy, nie nadaje się do oglądania.
Relacja przygotowana we współpracy z festiwalem Dwa Brzegi.