Bezpański: Fragment książki
Chyba każdy słyszał przynajmniej jeden dowcip o milicjantach. Za niektóre, zwłaszcza te rzucane mi czasem w twarz z wyzywającym uśmiechem na dokładkę, powinienem się pewnie nawet obrazić. Rzecz w tym, że nie mogłem, bo... znałem Freda. Czasem myślę, że podczas gdy wielu Polaków wychowywano na Trylogii Sienkiewicza czy Panu Tadeuszu czytanych im za młodu, Fred miał przy łóżku wielką encyklopedię dowcipów o milicjantach. Tyle że zamiast się z nich śmiać, traktował je jak cholerny podręcznik. Fred, zwany przez nas czasem Kulapetą, bo zdarzało mu się kuleć i ciągnąć za sobą jedną nogę, był postawnym facetem o zmęczonej, poszarzałej twarzy, której wątpliwą ozdobę stanowił smutnie opadający wąs. Skóra na policzkach zwisała mu smętnie, pod oczami ciemniały wory, nadające mu wygląd chorego spaniela. Ktoś mógłby mu wtedy zrobić zdjęcie, podpisać „Szare życie w komunizmie” i wysłać na Zachód. Inna rzecz, że praca z Fredkiem rzadko kiedy bywała nudna. Był poszukiwaczem, który jednak – widać to było już na pierwszy rzut oka – strasznie się w swoim fachu męczył. Nudziło go szukanie przestępców na polecenie prokuratury. Jego ambicje sięgały znacznie, znacznie wyżej. Niczym Borewicz z 07 zgłoś się Fred chciał rozbijać grupy przestępcze, brać udział w grach operacyjnych, wielkich medialnych sprawach zapisujących się potem na stałe w historii i podręcznikach szkoły w Szczytnie. Tego poziomu nie osiągnął nigdy, ale jedno trzeba mu było przyznać: opowieści o nim wykraczały daleko poza macierzystą komendę. Jedna z nich głosiła, że w pewne wolne popołudnie wybił sobie zęby sprzętem do ćwiczeń na mięśnie brzucha. Zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, gdy podczas odprawy zamiast normalnie jeść herbatniki, zaczął je moczyć w herbacie. Zapytany, dlaczego to robi, najpierw się krygował, ale potem pokazał braki w uzębieniu i zreferował, co zaszło. – No bo byłem na strychu – mówił – i tam znalazłem takie kółko, wiecie. Z rączkami. Łapiesz za te rączki, wyciągasz łapy i tak na leżąco jeździsz tam i z powrotem, a mięśnie robią się same. Tylko że moje było zepsute. Wjechało mi pod brzuch i wyrżnąłem pyskiem o podłogę. – I od razu wybiłeś zęby? – Jakoś mu niedowierzaliśmy. – No... w sumie nie. Ale się wkurwiłem, rzuciłem tym kółkiem w szafę, ono się odbiło i...Ej, będziesz jadł to ciastko? Innym razem dostaliśmy cynk, że ktoś na ścianie jednego z budynków namalował wielkimi literami napis „Precz z komuną”. Oczywiście wobec zbrodni tej klasy należało podjąć natychmiastowe działania, zanim sprawa pójdzie wyżej i trafi na jakiegoś nadgorliwego partyjnego półgłówka, chcącego potem bawić się w bezwzględnego szeryfa. Rzecz w tym, że szef komendy, pułkownik Henryk, mający na głowie dużo pilniejsze sprawy, po prostu wychylił się z biura i z charakterystycznym dla siebie wschodnim zaśpiewem pełnym „wicie, rozumicie” kazał się tym komuś zająć i kogoś tam wysłać. Zgłosił się Fred, któremu akurat się nudziło. Wziął farbę i pojechał. Kilka godzin później szef zawołał do siebie Grubego. – Ten napis na murze. Kto tam pojechał? Gruby podrapał się po potylicy i wzruszył ramionami. – Nie wiem, ale Fred pytał, skąd ma wziąć farbę, więc pewnie on. Pułkownik westchnął z rezygnacją. – No tak, mogłem się domyślić – skonstatował po swojemu, a melodyjne „ł” po kresowemu przeszło w „l”. – Właśnie miałem telefon, że jakiś skończony dureń zamiast zamalować napis po prostu go przemalował i teraz już nie jest biały, tylko czerwony. Ale każdą literę nadal widać. Nawet jeszcze, wicie, wyraźniej! Gruby pokiwał głową i wyszedł, by znaleźć kogoś, kto zrobi to porządnie. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, uznałby, że ktoś zakpił z pułkownika, ale w głupotę Freda wierzył bezgranicznie. Pytanie, które w tym momencie można by sobie zadać, brzmi: jak to możliwe, że Kulapeta utrzymał się w robocie? No cóż, nie bez zaciskania zębów powiem, że... miewał swoje sposoby. Mieliśmy kiedyś na przykład taką realizację – dość poważna sprawa związana z groźną grupą włamywaczy wdzierających się do pawilonów handlowych przez dziury w dachach. Akcja poszła sprawnie, podejrzanych zatrzymano i zostawiono ich na następny dzień do przesłuchania. Wszyscy zbierali się już do domu, a tu Fred zadeklarował nagle, że właściwie to jemu się nie spieszy, więc weźmie sobie tego najbardziej opornego i trochę z nim pogada. Naczelnik udzielił mu zgody, więc Kulapeta zabrał gościa z dołka do nory na strychu. Następnego dnia na odprawie pojawili się wszyscy oprócz Freda. Bardziej nas to zdziwiło niż zaniepokoiło, ale zagadka rozwiązała się szybko, gdy tylko poszedłem na strych. Stanąwszy w progu drzwi do nory, zastałem następujący widok: pacjent siedzi przy biurku, pochylony do przodu, na twarzy rozpacz doprawiona pierwszymi oznakami szaleństwa. Naprzeciwko, z rękami splecionymi na brzuchu i z oczami spaniela wlepionymi w delikwenta, siedzi, kołysząc się na krześle, Fred. – Odprawa była – powiedziałem, dając znać, że tu jestem. Na te słowa klient gwałtownie się odwrócił, głowę tulił w ramionach niczym spłoszony zwierzak, oczy miał wielkie jak spodki. – Proszę, panie władzo, zabierz mnie pan od tego wariata. On całą noc do mnie gada, caluśką! Gęba mu się nie zamyka, a ja już nie mogę wytrzymać. Wszystko powiem, poddaję się, tylko niech on się wreszcie zamknie! Na te słowa Fred przestał się bujać, rozplótł ręce i wstał, zaciskając oraz rozluźniając pięści i trzaskając zastałym karkiem. Wyglądało, jakby zamierzał gościa za te słowa walnąć, ale on tylko podszedł do mnie i mijając mnie w progu, klepnął w ramię i puścił oko. – Widzisz? Tak się, kurwa, rozwala przestępców. A potem poszedł prosto do naczelnika z prośbą o przekazanie sprawy. Dlaczego wspomniałem wcześniej o zaciskaniu zębów? Bo włamywacze z pawilonów to była moja sprawa. Robiłem przy niej przez przeszło rok i był to mój pierwszy tak duży temat. I poszło mi, nie chwaląc się, naprawdę dobrze. Krok po kroku ustaliłem skład grupy, wszystkie fakty, zebrałem dowody i przedstawiłem rzecz do realizacji, a naczelnik po zapoznaniu się z materiałami przystąpił do niej. Kawał roboty, którą Fred ukradł w jedną noc. Co gorsza sprawę uznano za rozwojową i podjęto decyzję, że dalej pociągnie ją wydział kryminalny wojewódzkiej. By zachować ciągłość, ze sprawą pójdzie od nas najlepiej obeznany z nią milicjant czyli... oczywiście Fred. Krew mnie zalała, bo jak człowiek szedł tam ze sprawą, to już zostawał i to była naprawdę wielka szansa na awans, która przeszła mi koło nosa. Jak się okazało, jedna z wielu.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj