*…*…*

W miejscach publicznych Hans-Peter Schneider jest zwykle bardzo czysty i ładnie pachnie. Ale ściskając mu w kuchni rękę, Cari poczuła przytłumiony odór siarki. Jak we wsi, w której wraz z domami płoną ludzie. Schneider odnotował zdrową twardość jej dłoni i posłał jej wilczy uśmiech. - Będziemy rozmawiali po angielsku czy po hiszpańsku? - Jak pan woli – odparła. Potwory wiedzą, kiedy je ktoś rozpozna, podobnie jak nudziarze, dlatego Hans-Peter przywykł do tego, że nowi znajomi reagują na niego odrazą i strachem. A w pewnych jakże cudownych chwilach, pełnym bólu błaganiem o szybszą śmierć. Jedni prawie natychmiast, inni z czasem. Cari tylko na niego patrzyła. Nawet nie mrugnęła. Czarne źrenice jej oczu nosiły ślady inteligencji. Próbował dostrzec w nich swoje odbicie, lecz - ku swojemu rozczarowaniu - nie mógł. Co za ślicznotka! I chyba o tym nie wie. Korzystając z chwili zamyślenia, ułożył zgrabny kuplecik. „W czarnych sadzawkach twych oczu nie widać mojego oblicza, trudno będzie cię złamać, lecz to na nagrodę się przelicza!” Postanowił, że kiedy znajdzie trochę czasu, przełoży go na niemiecki. Angielskie „złamać” zastąpi słowem hörig, czyli „ujarzmić”. Tak, i zaśpiewa go na melodię Nie lubię buraczków z kiszoną kapustą. Pod prysznicem. Może nawet dla niej, kiedy już dojdzie do siebie i zacznie błagać o kąpiel. Ale na razie musiał ją do siebie przekonać. Czas na przedstawienie. - Pracuje tu pani od bardzo dawna. Felix mówi, że jest pani bardzo sumienna i dobrze zna pani ten dom. - Pilnuję go od pięciu lat – odparła. – Pomagałam przy kilku naprawach. - Czy dach domku nad basenem przecieka? - Nie, jest szczelny. Domek można ochłodzić. Jest klimatyzowany, z oddzielną skrzynką elektryczną i automatycznymi korkami na ścianie od ogrodu. Z kąta gapił się na nią Bobby Joe, człowiek Schneidera. Jego spojrzenie uznano by za niegrzeczne nawet tam, gdzie gapienie się za niegrzeczne nie uchodzi. Miał pomarańczowożółte oczy, jak niektóre żółwie. Schneider przywołał go skinieniem ręki. Bobby Joe podszedł do nich i stanął stanowczo za blisko Cari. „Wal to, żyj na maksa!” - przeczytała napis wytatuowany na jego szyi pod odrastającą już więzienną fryzurą. Na palcach widniały słowa MIŁOŚĆ i NIENAWIŚĆ, a na dłoni imię: „Manuela”. Miał małą głowę, dlatego daleko poza nią sterczał długi pasek czapki. Przeszyło ją wspomnienie czegoś złego. Szybko przeminęło. - Zanieś ciężki sprzęt do domku – polecił Schneider. – I niech tam na razie zostanie. Mijając ją, Bobby Joe musnął kłykciami jej pośladki. Dotknęła odwróconego krzyżyka świętego Piotra, który zwisał jej z szyi na łańcuszku z koralików. - Czy woda i prąd są w całym domu? – spytał Schneider. - Tak – odparła. - Dwieście dwadzieścia woltów? - Tak. Gniazdka są w pralni i w kuchni, za kuchenką. W garażu jest ładowarka do wózka golfowego. Nad ładowarką wiszą dwa przedłużacze. Weźcie czerwony. W czarnym ktoś wyłamał bolec uziemienia. W garażu są dwie skrzynki z dwudziestoamperowymi korkami, a w domku ziemnozwarciowy wyłącznik ochronny. - Ma pani plan parteru? – drążył Schneider. - W bibliotece są plany architektoniczne i schemat sieci elektrycznej. W szafce, tej na podłodze. - Czy system alarmowy jest nadzorowany przez jakąś centralę, czy przez policję? - Nie, alarm jest ręcznie sterowny, podłączony do syreny na ulicy. Pokrywa cztery strefy i drzwi. Ma czujniki ruchu. - Czy jest tu coś do jedzenia? - Nie - odparła. - Chcecie tu jeść? - Tak. Przynajmniej niektórzy z nas. - I spać? - Dopóki nie skończymy. Niektórzy będą tu jedli i spali. - W okolicy jest pełno food trucków. Jeżdżą w tę i we w tę, wszędzie tam, gdzie coś się buduje. Mają niezłe jedzenie. Najlepsze na początku tygodnia. Wystarczy zaczekać na klakson. Mnie najbardziej smakuje to z Comidas Distinguidas i od Braci Salazarów. Wasi poprzednicy u nich kupowali. Na furgonetce jest napis „Gorące posiłki”. Jeśli chcecie, dam wam ich numer. - Chciałbym, żeby to pani nam gotowała – powiedział Schneider. – Mogłaby pani robić zakupy i gotować jeden porządny posiłek dziennie? Nie musi pani podawać do stołu, wystarczy nam bufet. Dobrze zapłacę. Cari potrzebowała pieniędzy. Była niezwykle szybką i pedantyczną kucharką, tak jak wszystkie kobiety, które przyjeżdżały do Miami, aby harować w domach bogaczy. - Dobrze – odparła. – Będę wam gotowała. Jeden posiłek dziennie. Kiedyś pracowała z budowlańcami. Gdy jako nastolatka gotowała dla nich od północy do rana, a potem w obciętych dżinsach sprzedawała im jedzenie, furgonetkę zawsze otaczał tłum cieśli i interes kręcił się jak szalony. Z doświadczenia wiedziała, że większość mężczyzn ciężko pracujących fizycznie ma dobre zamiary i jest nawet uprzejma. Ludzie ci są po prostu głodni – głodni wszystkiego. Ale trzyosobowa ekipa Hansa-Petera Schneidera zupełnie się jej nie podobała. Byli kryminalistami upstrzonymi więziennymi dziarami zrobionymi tuszem z sadzy i elektryczną szczoteczką do zębów. Do domku nad basenem wnieśli ciężką magnetyczną wiertarkę kolumnową, dwa młoty pneumatyczne i kamerę filmową. Kobiety pracujące z brutalnymi mężczyznami w odludnych miejscach dobrze wiedzą, jak to jest. Trzeba kierować się praktyczną zasadą, która sprawdzała się także w dżungli: im ich więcej, tym bezpieczniej. Jeśli zespół składa się co najmniej z dwóch, wygrywa cywilizacja. Nie zaczną się do nikogo dobierać, chyba że są pijani. Ale ci robili wrażenie dużo bardziej agresywnych. Gapili się na nią, kiedy prowadziła Schneidera do skrzynek elektrycznych w wąskim przejściu między wysokim żywopłotem i ścianą domu. Wiedziała, co myślą: Dawaj, wyruchajmy ją! Zróbmy sztafetę. Sztafetę! Ale bardziej niż ich chamskich spojrzeń była świadoma obecności idącego za nią Schneidera. Ten stanął przed nią za żywopłotem Twarzą w twarz, z uśmiechem na ustach, wyglądał jak biały gronostaj. - Felix mówi, że zanim panią znalazł, pracowały tu cztery inne kobiety. Tamte bały się tego domu, wszystkich tych makabrycznych rzeczy. Ale pani się nie boi, prawda? Ciekawym dlaczego. Nie gadaj z nim, podszeptywał jej instynkt. Nie odpowiadaj. Wzruszyła ramionami. - Muszę mieć pieniądze na zakupy. - Zwrócę pani. - Nie. Musi pan zapłacić z góry. Serio. - Jest pani poważną osobą. Mówi pani piękną hiszpańszczyzną, jak rodowita Kolumbijka. Jak uzyskała pani pozwolenie na pobyt w Stanach? Powołała się pani na „uzasadniony lęk przed powrotem do kraju”? Ci z urzędu imigracyjnego uwierzyli? - Zakupy – odparła. - Dwieście pięćdziesiąt dolarów powinno wystarczyć. - Uzasadniony lęk przed powrotem do kraju… - powtórzył Schneider. Podobały mu się płaszczyzny jej twarzy i zastanawiał się, jak zmieni je ból. – Te wszystkie monstra, rekwizyty do filmów grozy. Te zabawki zupełnie pani nie przerażają. Dlaczego? Bo rozumie pani, że są to jedynie produkty wyobraźni zwykłych szczurów miejskich, które mają napędzić strachu innym szczurom miejskim. Prawda? Pani to rozumie. Dostrzega pani różnicę. Wie pani, jak wygląda rzeczywistość. Las verdades, la realidad. Gdzie się pani tego nauczyła? Gdzie widziała pani coś naprawdę strasznego? - W Publiksie mają teraz dobre chuletas, poza tym trzeba kupić kilka bezpieczników. – Cari odwróciła się i odeszła, zostawiając go pod pajęczynami za żywopłotem. - W Publiksie mają teraz dobre chuletas – powtórzył Schneider jej głosem. Jest naprawdę wyśmienitym imitatorem. Cari wzięła Feliksa na bok i oświadczyła: - Nie nocuję tutaj. - Ale przepisy przeciwpożarowe… - To nocuj tu sam. Tylko pamiętaj, śpij na plecach. Ale zgoda, coś im ugotuję. - Cari, mówię ci, że… - A ja mówię tobie. Jeśli zostanę tu na noc, wydarzy się coś głupiego. A to, co będzie potem, nie spodoba się ani tobie, ani im.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj