Rozdział 6

Benito przyjechał wcześnie, z ogrodnikami. Parę godzin później, gdy usuwał motyką chwasty przy wale od strony morza, usłyszał warkot silnika łodzi wycieczkowej. Zerknął na taras na piętrze domu. Ubrany w obcisły czarny podkoszulek bandzior imieniem Umberto też usłyszał obcy hałas. Właśnie wynosił zakurzoną kamerę filmową. Tłumik jego AR-15 wystawał dobre pięć centymetrów nad balustradę. Benito pokręcił głową. Ach, ci młodzi. Są tacy beztroscy i nieostrożni. Nie, myślisz jak staruch. Nie zwalaj winy na jego młodość. Jest po prostu głupi i już z tego nie wyrośnie. - Weź reflektor! – krzyknął Felix z klimatyzowanego pokoju. Felix i jego panama za pięćset pięćdziesiąt dolarów plus VAT. Panama, którą tak naprawdę uszyto w Ekwadorze. Za wałem, pod zachmurzonym niebem, rozciągała się szarozielona Biscayne Bay, a za nią, sześć i pół kilometra dalej, wyrastał mur wieżowców w centrum Miami. Łódź wycieczkowa, duży zadaszony ponton, wciąż była trzy domy dalej i korzystając z przypływu, sunęła powoli blisko brzegu wzdłuż Alei Milionerów. Z pokładowych głośników płynęła muzyka pop. Przewodnik musiał być kiedyś naganiaczem w wesołym miasteczku. Jego głos odbijał się od wielkich domów, z których wiele miało zamknięte okiennice. - Po lewej widzimy rezydencję magnata muzycznego Greeniego Pardee. Jeśli wytężycie wzrok, zobaczycie, jak promienie słońca odbijają się od ściany jego gabinetu, od góry do dołu wyłożonej złotymi płytami. Łódź zrównała się prawie z Benitem. Ogrodnik widział blade twarze stojących przy relingu turystów. Przewodnik puścił muzykę z Człowieka z blizną. - A teraz coś mroczniejszego. Patrzymy w lewo. Podarte zielone markizy, wypłowiały rękaw lotniskowy, porośnięte zielskiem lądowisko dla helikopterów: ta posiadłość należała kiedyś do Pabla Escobara, narkotykowego króla, mordercy i okrutnego miliardera, którego policja zastrzeliła na dachu domu w Kolumbii. Nikt tam teraz nie mieszka. Dom czeka na nowego właściciela i na razie wynajmują go filmowcy. Coś takiego! Mamy szczęście! Wygląda na to, że właśnie coś kręcą! Wypatrzycie jakiegoś słynnego gwiazdora? Przewodnik pomachał ręką Benitowi. Benito ponuro mu odmachał. Turyści szybko stwierdzili, że żaden z niego gwiazdor. Mimo to kilku też mu pomachało. Nieco dalej, na płaskiej zielonkawej wodzie, załoga kapitana Marco wrzucała klatki do wody. Dudnienie diesla zagłuszało czasem przewodnika. Stojący na tarasie Umberto odkręcił nakrętkę motylkową na kamerze, po czym znów ją zakręcił. - Zdejmij osłonę obiektywu – rzucił Felix, siedząc wygodnie w chłodnym pokoju. – Bądź przekonujący. – Felix w ciemnych okularach za dwieście dolarów. - Jeśli chcecie, możecie go kupić – ciągnął przewodnik. Łódź wycieczkowa powoli mijała dom. – Za jedyne dwadzieścia siedem milionów dolarów. Cztery domy dalej widać pałac Lesliego Mullensa, jednego z największych producentów filmów pornograficznych. „Dookoła świata na osiemdziesiąt sposobów”. Coś się wam kojarzy? Jak na ironię jego najbliższym sąsiadem jest Alton Fleet, telewizyjny kaznodzieja i uzdrowiciel, który ma miliony wiernych wyznawców w całym kraju, ludzi zauroczonych pokazami uzdrawiania, które transmituje z Katedry pod Palmami. – Łódź coraz bardziej się oddalała i jego głos powoli cichł. Dom Pabla Escobara zadrżał od uderzeń młota. Z podłogi tarasu podniósł się kurz. Jaszczurki uciekły, szukając kryjówki w szparach. Stary Benito miał nadzieję, że Cari Mora wyjdzie na dwór. Byłoby bardzo miło ją zobaczyć, choć trochę na nią popatrzeć i usłyszeć jej głos. Wypływające z wody bąbelki wskazywały, że Antonio, w masce i z butlą na plecach, wciąż szuka przecieku na dnie basenu. Jego obecność wzmogła w starcu nadzieję, że Cari jednak wyjdzie. I rzeczywiście, kilka minut później wyszła w obszernym fartuchu szpitalnym. W rękach miała dwie oszronione szklanki herbaty miętowej i – o TAK! – jedną z nich niosła dla niego. Czuł jej piękny zapach i zapach mięty. Zdjął kapelusz. Poczuł też zapach kapelusza, więc szybko go włożył. - Hola, Señor Benito. - Mil gracias, Señorita. Miło panią widzieć, dzisiaj i zawsze. – Nic dziwnego, że jej kuzynka zdobyła tytuł Miss Hawajskich Tropików, pomyślał. I to gdzie, w Nikki Beach Club! Ona też mogłaby wystartować i bez trudu wygrać, gdyby nie blizny na ramionach. A właściwie nie blizny, tylko linie wijące się jak węże na złocistobrązowej skórze. Nie tyle ją deformują, co dodają egzotyki. Jak malunki w jaskiniach. Doświadczenie nas upiększa. Cari uśmiechnęła się i wiedział już, że widzi w nim prawdziwego mężczyznę. Zabrakło mu tchu, jak po szklaneczce mocnego rumu, jak po hauście dymu ze skręta wypełnionego tytoniem Two-Toke Sour Diesel. Spojrzał jej w twarz. - Cari? - Tak, mi señor? - Musisz bardzo uważać. Z tymi ludźmi. Patrzyła mu prosto w oczy. - Wiem. Dziękuję, Señor Benito. Przystanęła nad basenem, śledząc wypływające z wody bąbelki. Zdjęła but i postawiła stopę na głowie zanurzonego Antonia. Ten wypłynął, prychając dużo głośniej, niż musiał. Był w służbowym podkoszulku z napisem, a w lewym uchu nosił kolczyk z czarnym gotyckim krzyżykiem. Cari postawiła szklankę na brzegu basenu. Antonio zdjął maskę i rozciągnął usta w uśmiechu. - Gracias, Guapa! Hej, musimy pogadać. Posłuchaj, mam bilety na Juanesa w Hard Rock. Świetne miejsca. Gdybyś usiadła bliżej, facet zagapiłby się na ciebie i spadł ze sceny. Kolacja i koncert, co ty na to? Jeszcze nie skończył mówić, a ona już pokręciła głową. - Nie, Antonio. Mnóstwo dziewcząt chętnie by z tobą poszło, ale ja nie mogę. - Dlaczego? - Bo masz żonę, dlatego. - Skarbie, to nie tak. Chodzi tylko o zieloną kartę. My nawet nie… - Żona to żona. Dziękuję, ale nie. – Odeszła w stronę domu, a on odprowadził ją tęsknym spojrzeniem. - Gracias za herbatę, Guapa! - Gdzie twoje maniery? – rzucił z oddali Benito. I z uśmiechem dodał: - Chyba Princesa Guapa! - Discúlpeme! – zawołał Antonio. - Gracias, Princesa Guapa! Cari roześmiała się, lecz nie zerknęła na niego przez ramię. Benito pociągnął solidny łyk herbaty i postawił szklankę na szczycie wału. Bardzo odświeżające, pomyślał. Herbata też. Na środku basenu stała gipsowa kopia posągu Nike z Samotraki, bezgłowej bogini zwycięstwa z rozpostartymi skrzydłami. Poprzedni właściciel domu myślał, że to oryginał z Luwru. Stary ogrodnik spojrzał na posąg i pomyślał: Ciekawe, czy strata głowy odebrała jej marzenie o lataniu. A może marzenie to wciąż tam jest? Może widać je w powietrzu drżącym nad kikutem szyi albo w jej sercu, tak jak u nas? Nie, jestem stary, powinienem unikać takich myśli. Ale ciekawe, czy Cari wciąż marzy po tym, co widziała. Ja też sporo widziałem. Oby sufit jej serca był wyższy niż mojego. Po południu Cari wysiadła z taksówki na podjeździe domu. Kierowca ubera pomógł jej wypakować zakupy z bagażnika. Widząc, że ustawia torby na trawniku, Benito szybko odłożył motykę i chwycił cztery, które uznał za najcięższe. - Dziękuję, Señor Benito – powiedziała Cari. Wnieśli zakupy bocznymi drzwiami, na werandę z dużą papugą kakadu w klatce. Żeby zwrócić na siebie uwagę, ptak zawisł na żerdzi głową w dół i zadarł dziobem wyściełającą dno klatki gazetę, zasypując podłogę łupinami ziaren. Banito i Cari weszli do kuchni. W kuchni było głośno, ponieważ na dole wciąż pracowały młoty pneumatyczne. Z pralni do piwnicy biegł wijący się na podłodze czerwony przedłużacz, a wtyczka drugiego tkwiła w gniazdku za kuchenką. Pod ścianą stało kilka butli z acetylenem; pewnie czekały na swoją kolej. Benito chciał zajrzeć do piwnicy. Postawił torby na blacie i ruszył do drzwi, ale w tej samej chwili do kuchni zszedł Umberto. - Co ty tu, kurwa, robisz? – warknął. - Przyniosłem zakupy – odparł Benito. - Spierdalaj stąd. Tu nie wolno nikomu wchodzić. – Spojrzał na Cari. – Uprzedzaliśmy. Nie chcę tu nikogo widzieć. - Przyniosłem zakupy – powtórzył Benito. – Poza tym ja nie przeklinam przy kobiecie. Resztę toreb możesz przynieść sobie sam, chyba że nie dasz rady. Końcówka nie była zbyt mądra. Ale starcy lubią powiedzieć czasem coś głupiego, jeśli mają z tego frajdę. Rękę trzymał pod klapą ogrodniczek. Umberto nie wiedział, co starzec może tam ukrywać. A Benito rzeczywiście ukrywał. Tuż pod mostkiem miał colta 1911 A1, czterdziestkę piątkę przerobioną na czterdziestkę szóstkę Rowlanda, podarunek od kochającego siostrzeńca, który rozwalał z niej arbuzy na strzelnicy. Nabój w lufie, odwiedziony kurek, opuszczone skrzydełko bezpiecznika - broń była gotowa do strzału. Umberto uznał, że staruch jest lekko świrnięty. - Tu nie wolno nikomu wchodzić – powtórzył. – Dziewczyna może wylecieć przez to z pracy. Mam powiedzieć szefowi? - Dziękuję, mi señor – przerwała im Cari. – Proszę. Z resztą poradzę sobie sama. - Przepraszam. – Benito rzucił mu to prosto w twarz i wyszedł z kuchni.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj