Przed policją stanęło trudne zadanie powiązania ciał z osobami z fotografii, a także opisami Stevanina i zgromadzonymi przez niego trofeami. Badania pośmiertne przeprowadzone przez patologów potwierdziły płeć i ustaliły wiek ofiar, a kolejnym kluczowym etapem było przypisanie im tożsamości. Z tego właśnie powodu wysłano mnie do Włoch. Policja uważała, że ma dość mocne przesłanki świadczące o tym, że jedną z ofiar była Biljana Pavlović, a kolejną – inna spośród zaginionych kobiet Blaženka Smoljo. Obie pochodziły z Europy Wschodniej i do tamtego momentu nie udało się dotrzeć do ich krewnych, co umożliwiłoby pozyskanie dodatkowych informacji i próbek do badań porównawczych. W kawiarni oficerowie położyli przede mną zdjęcia pornograficzne oraz te pochodzące z miejsca zbrodni, tuż obok naszych filiżanek z cappuccino. Przyglądanie się tej makabrze w mieście, gdzie na balkon wychodziła słynna Julia, słynącym ze wspaniałej opery pod gołym niebem, gdzie mieszkańcy pozdrawiają się wylewnie i uwielbiają przyjacielskie dyskusje nad kawą i ciastkiem, było nieco surrealistyczne. Chyba po raz pierwszy zatęskniłam do zapuszczonych policyjnych pokoi, gdzie mogłabym przyglądać się tym zdjęciom bez obawy, że ich widok kogoś urazi. Karabinierzy, jak się zdawało, nie podzielali jednak mojej wrażliwości. Ciała były bardzo mocno rozłożone i włoska policja chciała się dowiedzieć, czy superprojekcja, do której przeprowadzenia nie mieli wówczas we Włoszech odpowiedniego sprzętu ani doświadczenia, w ogóle wchodzi w grę. Jeśli na początku miałam poczucie, że nasze spotkanie jest surrealistyczne, to wkrótce miałam się przekonać, iż to dopiero przygrywka. Koniec końców zdecydowano, że głowy ofiar, zdaniem policji Biljany Pavlović i Blaženki Smoljo, dla których istniały zdjęcia do porównania, muszą zostać przewiezione do Szkocji w celu dalszych badań i przeprowadzenia superprojekcji. Głowy oddzielono od ciał i zapakowano szczelnie w dwa białe, plastikowe wiaderka. By jeszcze lepiej zamaskować ich zawartość, każde z nich zostało umieszczone w torbie podręcznej z nazwiskiem znanego włoskiego projektanta mody. Torby bezceremonialnie mi wręczono, dołączając do nich dwa listy wyjaśniające, co przewożę i że mam na to pozwolenie – jeden po włosku, a drugi po angielsku. Pierwszy problem pojawił się przy kontuarze odprawy, gdzie usłyszałam, że każda dama może zabrać na pokład tylko jedną sztukę bagażu podręcznego, a druga musi zostać nadana. Czym prędzej podałam więc pani z obsługi list po włosku. Zrobiła się nieco szara na twarzy i wystawiła mi kartę pokładową, nie mówiąc już ani słowa. Teraz przyszła kolej na kontrolę bezpieczeństwa. Nie mogłam oczywiście przepuścić toreb przez skaner – pomyślmy tylko o szoku, w jaki mogłoby to wprawić funkcjonariusza obsługującego to urządzenie –poprosiłam więc jednego ze strażników na bok i jemu również podałam list po włosku. On także zrobił się szary na twarzy i przepuścił mnie przez boczną bramkę, z pominięciem skanera. Kiedy już znalazłam się na pokładzie samolotu, przemiła angielska stewardesa poinformowała mnie, że powinnam schować bagaż do schowka. Podałam jej wersję listu w języku angielskim i wyłuszczyłam, że nie mogę tego zrobić, ponieważ odpowiadam za zapewnienie ciągłości nadzoru nad dowodami sądowymi. Ona przynajmniej nie zrobiła się szara na twarzy, ale od tej chwili zaczęła dbać o mnie z niezwykłą wręcz gorliwością. Przeniosła mnie do niemal opustoszałej klasy biznes, co wydało mi się niezwykle miłe z jej strony, ale potem do mnie dotarło, że chodziło przede wszystkim o to, by mnie odizolować od innych pasażerów. Nie tyle potraktowano mnie wyjątkowo, co skierowano na kwarantannę. Nie zaoferowano mi nawet szklanki wody. Bez wątpienia byłam postrzegana jako pasażer niepożądany, może nawet zakaźny. Na lotnisku w Heathrow nikt mnie wylewnie nie żegnał, usłyszałam za to chyba oddech ulgi. Kolejny dylemat dotyczył celników – powinnam wybrać drzwi „Nic do zgłoszenia” czy te drugie? Wychowana na dobrą dziewczynkę chodzącą do szkockiego kościoła prezbiteriańskiego, zdecydowałam się na te drugie. Zbliżyłam się do celnika, trzymającego zresztą nogi na biurku, a on, wyraźnie znudzony, zerknął na mnie przez okulary i zapytał, czy zawartość moich dwóch designerskich toreb jest przeznaczona dla „mojej własnej konsumpcji”. Kiedy przeczytał odpowiedni list, wydał z siebie niezidentyfikowany bulgot i pozbył się mnie tak szybko, jak to możliwe. Do tamtej chwili zdążyłam już przemierzyć całą drogę z Werony do Heathrow i nikt ani nie prześwietlił, ani nie przejrzał mojego niezwykłego bagażu. Nie wyobrażam sobie, by dziś coś takiego było możliwe. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że nie jest. Wciąż jednak musiałam dostać się do Szkocji. Po raz drugi w mojej podróży ustawiłam się w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, trzymając w pogotowiu angielską wersję listu. Przedstawiciel władzy oświadczył, że nie przepuści moich toreb przez skaner, ale musi skontrolować ich zawartość. Wreszcie! Ktoś zamierza je sprawdzić. Kiedy jednak zaczął wyciągać wiaderka z toreb, uświadomiłam sobie, że zamierza je otworzyć tuż obok innych pasażerów i ich bagaży. Musiałam go powstrzymać i ostrzec, by nie robił tego publicznie. Trzeba zrobić to gdzieś na uboczu, w pomieszczeniu z klimatyzacją. Chodziło tu bowiem nie o czaszki, lecz głowy, na których pozostały jeszcze fragmenty rozkładających się tkanek, wszystko było wilgotne i źle pachniało, a być może trafiłoby się nawet parę robaków. Do tego momentu jego twarz zachowywała normalny, zdrowy kolor, ale zaraz potem przybrała odcień zieleni. Czym prędzej skonsultował się z przełożonym i chwilę później już poprowadził mnie do poczekalni odlotów, straciwszy zainteresowanie otwieraniem kubełków.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj