– A jak nazwiesz siebie? Nie miałaś dość pieniędzy, by kupić nową łatę na siedzenie przy swoich portkach. Twoja wzgarda mnie nie zwiedzie. Wiesz, że dowodziłem większymi okrętami i większą liczbą ludzi niż ty kiedykolwiek w całym swym życiu. A co do braku grosza… Jakiemu piratowi nie brak go przez większość czasu? Przepuściłem tyle złota w portach tego świata, że zdołałoby zapełnić galeon. O tym także wiesz. – Gdzie teraz są te znakomite okręty i dzielne chłopaki, którymi dowodziłeś? – szydziła. – Głównie na dnie mórz – odparł pogodnie. – Zingarańczycy zatopili mój ostatni okręt u shemickiego wybrzeża… To dlatego przyłączyłem się do Wolnych Towarzyszy Zaralla. Przekonałem się wszak, że zostałem nabrany, gdy pomaszerowaliśmy nad granicę Darfaru. Żołd był nędzny, a wino kwaśne. W dodatku nie lubię czarnych kobiet. A tylko takie przychodziły do naszego obozu pod Sukhmetem… z kółkami w nosach i spiłowanymi zębami… Fuj! A czemu ty dołączyłaś do Zaralla? Sukhmet leży szmat drogi od słonych wód. – Czerwony Ortho chciał mnie uczynić swoją metresą – odrzekła posępnie. – Pewnej nocy, gdy kotwiczyliśmy u kushickiego brzegu, skoczyłam za burtę i dopłynęłam do lądu. Było to pod Zabhelą. Tam shemicki handlarz powiedział mi, że Zarallo sprowadził Wolne Towarzystwa na południe, by strzegły granicy Darfaru. Innego zatrudnienia mi nie zaproponowano. Dołączyłam do kierującej się na wschód karawany i ostatecznie przybyłam do Sukhmetu. – To, że wypuściłaś się na południe, było szaleństwem – zauważył Conan – ale było to również mądre, gdyż patrolom Zaralla nigdy nie przyszło na myśl szukać cię w tym kierunku. Jedynie bratu tego człowieka, którego zabiłaś, udało się trafić na twój ślad. – I co masz zamiar teraz robić? – dopytywała. – Skręcić na zachód – odparł. – Byłem daleko na południu, ale nie tak daleko na wschodzie. Wielodniowa podróż na zachód zawiedzie nas na rozległe sawanny, gdzie czarne plemiona wypasają swe bydło. Mam wśród nich przyjaciół. Dostaniemy się na wybrzeże i znajdziemy statek. Mam dosyć dżungli. – Idź zatem swoją drogą – poradziła mu. – Ja mam inne plany. – Nie bądź głupia! – Po raz pierwszy okazał irytację. – Nie możesz dalej włóczyć się po tej puszczy. – Mogę, jeśli zechcę. – Ale co zamierzasz robić? – To nie twoja sprawa – rzuciła ostro. – Owszem, moja – odparł spokojnie. – Myślisz, że podążałem za tobą tak daleko, by odwrócić się i odjechać z pustymi rękami? Bądźże rozsądna, dziewko, nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Ruszył w jej stronę, lecz ona odskoczyła w tył, wyciągając miecz ze świstem. – Trzymaj się z dala, ty barbarzyński psie! Nadzieję cię jak pieczoną świnię! Zatrzymał się nierad i zapytał: – Chcesz, żebym zabrał ci tę zabawkę i dał nią klapsa? – Słowa! Nic, tylko słowa! – drwiła, a w jej zuchwałych oczach tańczyły światła niczym odblask słońca w błękitach wód. Wiedział, że to prawda. Żaden żyjący mężczyzna nie zdołałby rozbroić Valerii z Bractwa gołymi rękami. Spojrzał gniewnie, jego odczucia stanowiły plątaninę sprzecznych emocji. Był zły, ale także rozbawiony i przepełniony podziwem dla jej ducha. Płonął chęcią pochwycenia tej wspaniałej postaci i zmiażdżenia jej w swych żelaznych ramionach, jednak pragnął wielce nie skrzywdzić dziewczyny. Był rozdarty pomiędzy pragnieniem, by nią zdrowo potrząsnąć, a pragnieniem, by ją pieścić. Wiedział, że jeśli podejdzie bliżej, jej miecz wbije się w jego serce. Zbyt wiele razy widział, jak Valeria zabija mężczyzn w przygranicznych potyczkach i podczas rozrób w tawernach, by mieć co do niej jakiekolwiek złudzenia. Wiedział, że jest szybka i zajadła jak tygrysica. Mógł wyciągnąć swój szeroki miecz, aby ją rozbroić, wytrącić ostrze z jej dłoni, ale myśl o wyjęciu miecza na kobietę, nawet bez zamiaru zranienia jej, była mu wyjątkowo wstrętna. – A niech cię… ty ladacznico! – wykrzyknął rozdrażniony. – Odbiorę ci twój… Skierował się w jej stronę, rozpalony gniew odebrał mu rozwagę, a ona ustawiła się do zadania śmiertelnego pchnięcia. Wtem całą tę absurdalną, a zarazem groźną scenę przerwało coś zdumiewającego. – Co to było? To Valeria krzyknęła, ale oboje drgnęli gwałtownie i Conan odwrócił się szybko niczym kot, a wielki miecz błysnął mu w dłoni. Puszcza w dole wybuchła mieszaniną przeraźliwych hałasów – kwiki przerażonych, ginących koni. Zmieszane z ich kwikiem dotarły trzaski kruszonych kości. – Lwy zabijają konie! – zawołała Valeria. – Żadne lwy! – prychnął Conan i jego oczy błyszczały. – Słyszałaś ryk lwa? Ja też nie! Przysłuchaj się temu trzaskowi kości… Nawet lew nie zdołałby zrobić tyle hałasu, zabijając konia.

*

Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj