WTOREK, 20:16
Krótko po ósmej zadźwięczał dzwonek u drzwi. Nie dzwonił prawie nigdy. W każdym razie na pewno nie wieczorem. Michael słyszał dobiegający z kuchni szczęk sztućców i talerzy, odgłosy otwierania i zamykania lodówki, do której Angela chowała resztki kolacji, przygotowując mu naczynia do zmywania. Zgodnie z już dawno przyjętym zwyczajem w dni, kiedy ona gotowała, zmywanie należało do niego. A potem rozległ się dzwonek. Z początku tak nikły, daleki i zaskakujący, że Michael uznał go za złudzenie słuchowe. Może w kuchni brzęknęły o siebie szklanki i dźwięk nasunął skojarzenie z dzwonkiem. Ale dzwonek znowu się odezwał. Dwa razy. Natarczywie, jak gdyby komuś bardzo zależało, by zwrócić ich uwagę. W drzwiach kuchni ukazała się Angela. Miała związane włosy i starała się trzymać ręce daleko od siebie, może były mokre. – Kto to? – spytała. – Nikogo się nie spodziewam. – Możesz otworzyć? Mam brudne ręce. – Nie ma sprawy – odparł. Spojrzał na zegarek. Szesnaście po ósmej. – Pewnie jakiś dzieciak chce coś sprzedać. – Najwyraźniej wyjątkowo uparty dzieciak – zauważyła, gdy dzwonek zabrzmiał kolejny raz. Uśmiechnęła się. – I chyba wie, z kim ma do czynienia. – Co to ma znaczyć? – Mówiąc to, Michael powstrzymał śmiech. Doskonale wiedział, co żona ma na myśli. – Wiedzą, że łatwo cię urobić – odrzekła. – Zawsze coś od nich kupujesz. Batoniki, czasopisma. Uwielbiają cię. – To może sama pójdziesz otworzyć? – zaproponował. – Zagrasz złego glinę, a ja popatrzę sobie na baseball. – Wszystko mi jedno, co zrobisz – powiedziała, uśmiechając się jeszcze promienniej. – Ale podoba mi się, że dzieciaki wiedzą, jak cię podejść. – Przyznaj, że chętnie sięgasz po czekoladę, którą kupuję. – Racja. Ruszył do drzwi. – Zaraz – powstrzymała go Angela. – Dzwoniłeś już do siostry? – Jeszcze nie. – Nie zapomnij, dobrze? To już prawie pięć lat, jak Lynn żyje bez raka. – Wiem, wiem. Wysłałaś jej kwiaty, prawda? – Tak, ale mimo to powinieneś zadzwonić. To będzie dla niej wiele znaczyło. – Zadzwonię. Obiecuję. Zmierzał do drzwi z lekkim sercem. Cieszył się na myśl, że zaraz obejrzy mecz baseballa albo poczyta książkę. Kolejna dobra wiadomość o zdrowiu Lynn działała krzepiąco. W przyszłym tygodniu mieli zamiar wyjechać z Angelą na wycieczkę na wyspę St. Simons, tylko we dwoje. Lato było przyjemne. Leniwe. Miał mniej pracy. Może za sprawą tego wyjazdu i relaksu w końcu szczęście się do nich uśmiechnie i usilne starania o dziecko zwieńczy powodzenie. Nie chciał myśleć o tym, jak rozwinie się sytuacja, gdyby się nie udało. Oboje z Angelą przeżywali stres, który jak kamień ciążył ich małżeństwu. Jemu było przykro, że seks stał się obowiązkiem, traktowali go jak zadanie w celu spłodzenia dziecka. Pragnął, by wszystko wróciło do normy. Wyszedł do holu i otworzył drzwi wejściowe. Słońce zniżało się ku zachodowi, pomarańczowy horyzont był lekko rozmyty z powodu upału, który musnął jego twarz. Ktoś niedaleko grillował i nozdrza podrażnił mu intensywny zapach skwierczącego mięsa. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że postać na werandzie jest rzeczywista. Chodziła tam i z powrotem z papierosem w ustach i skrzyżowanymi na piersiach rękami. Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Nie znał ich. – Co jest, do cholery? – zdołał wykrztusić. Kobieta zatrzymała się i wyjęła z ust papierosa. Wyglądała na przestraszoną i udręczoną. Szeroko otwarte oczy błyszczały. – Jesteś mi potrzebny, Michael. Musisz mi pomóc. – Nie rozumiem. Co ty tu w ogóle robisz? Zrobiła krok w jego stronę, wykonując gest ręką, w której trzymała papierosa. Poczuł zapach dymu i uchylił się, gdy żar papierosa za bardzo zbliżył się do jego ciała. Rzuciła niedopałek na werandę, strzelił iskrami. – Naprawdę musisz mi pomóc. – A ty musisz się wycofać, Erica. Musisz… musisz stąd odejść. – Michael, chodzi o moją córkę. Dzisiaj rano ktoś ją porwał.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj