— To on — powiedział chłopiec, odwracając się do siostry. — Na pewno. Kto inny jechałby do nas w taką pogodę? Od otwartego okna wiało mokrym chłodem, wilgoć osiadała na policzkach panny i skręcała w pierścionki jasne włosy. — Miał przyjechać w środę... — Dzisiaj jest środa, głuptasie. — W głosie Johana zabrzmiała pełna czułości pobłażliwość. Wiecznie bujająca w obłokach Losaneta często traciła poczucie czasu. Dziewczyna zadrżała. — Czy to znaczy... — Że teraz już wszystko będzie dobrze, oczywiście. Skinęła głową, ale w oczach miała powątpiewanie, którego nie zdążyła ukryć. Johan chciał coś powiedzieć, kiedy Losaneta krzyknęła cienko, przenikliwie. Powóz, jak na tę pogodę, pędził zbyt szybko. Błyskawice wyławiały z mroku spłoszone konie i wysokie skalne ściany po jednej stronie, po drugiej rozciągała się przepaść. Co prawda niezbyt głęboka, ale jednak niebezpieczna. Przez szum deszczu i słabsze teraz pomruki gromów przebijały się uderzenia kopyt o kamień, trzask bata i pokrzykiwania spanikowanego woźnicy. — In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. — Dziewczyna się przeżegnała. Burza wyraźnie traciła impet, deszcz ustawał. Błyskawice pojawiały się coraz rzadziej, na długie sekundy pogrążając w mroku krętą górską drogę. Konie wciąż gnały przed siebie, niebezpiecznie szybko zbliżając się do zakrętu. Johan wstrzymał oddech, Losaneta powtarzała słowa modlitwy, choć – chłopiec mógłby się założyć – dramatyzm całej tej sceny sprawiał jej w pewnym sensie przyjemność. Nad przełęczą znowu zapadła ciemność. Brat i siostra czekali na błyskawicę jak na wyrok. Sekunda, dwie, trzy... Błysnęło, ale zbyt krótko i daleko, by dało się dostrzec coś więcej niż czarny kształt powozu, balansujący na krawędzi przepaści. Dziewczyna zamknęła oczy, a chłopiec ścisnął jej dłoń. Patrzył, choć widział jedynie strugi deszczu, połyskujące srebrem w mdłym świetle księżyca, który na chwilę wychynął zza chmur. Zamiast gromu usłyszeli rżenie śmiertelnie przerażonych koni i głuchy trzask pękającego drewna, najpierw jeden, a potem kolejne, coraz cichsze, kiedy powóz uderzając o skały, staczał się w głąb przepaści. Gdy niebo rozjaśniła kolejna słaba błyskawica, na drodze nie było już nikogo. *** Czwórka mężczyzn wkładała pośpiesznie płaszcze, tłocząc się w wąskiej sieni. Johan patrzył na nich z rozpaczą. — Pozwól mi iść z wami — spróbował jeszcze raz, choć wiedział, że to bez sensu. — Nie jestem dzieckiem! — Jesteś i dlatego właśnie zostajesz. — Barczysty czterdziestolatek o arystokratycznych rysach sprawiał wrażenie kogoś, kto nie znosi sprzeciwu. Chłopiec nadąsał się. — Andreu i Grigori są ode mnie starsi tylko o trzy lata. — I to w zupełności wystarczy — odparł Andreu, sięgając po linę. Wyglądał jak młodsza kopia ojca. — Zmykaj i nie przeszkadzaj dorosłym. Johan zgarbił się i zacisnął usta. Trzeci z braci, równie jasnowłosy jak wszystkie dzieci wicehrabiego de Limayraca, lecz najmniej do rodzica podobny, mrugnął do chłopca. — Następnym razem, kiedy ktoś spadnie w przepaść, ojciec na pewno pozwoli ci pójść. Służący zdjął z haka latarnię, zapalił ją, krzesząc ogień, i wkrótce cała czwórka zniknęła w mroku. Johan odprowadził ich spojrzeniem, a potem zamknął drzwi, przełykając złość przez ściśnięte gardło. „Następnym razem, kiedy ktoś wpadnie do przepaści, ojciec na pewno pozwoli ci pójść”. To wcale nie brzmiało jak pocieszenie, prędzej jak kpina. Gdy się odwrócił, napotkał spojrzenie siostry. Miękki blask świecy stojącej we wnęce okiennej podkreślał delikatność jej rysów i bladą cerę. Losaneta zawahała się na ułamek sekundy, a potem podbiegła i chwyciła brata za ręce. — Tak się cieszę, że nie pojechałeś z nimi — powiedziała żarliwie. — Nie mogłabym tu zostać sama, po prostu bym nie mogła! (...)
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj