Działania giganta spod znaku Myszki Mickey wywołały burzę w środowisku fanowskim i zostały poczytane jako atak na jego wolność, ale czy słusznie?
Dotarły do nas informacje, że Lucasfilm, a co za tym idzie Disney, pozwał jedną z pierwszych szkół uczących walki na miecze świetlne - New York Jedi. Spowodowało to mocny odzew wśród
fandomu, jednak nie ma co polemizować z tą decyzją - mimo że założycielowi organizacji nie udało się pozyskać licencji, prowadził on zajęcia ze sztuk walki i choreografii.
Jak możemy przeczytać w pozwie, problemem jest m.in. używanie w nazwie i materiałach szkoły takich słów jak "Jedi" czy "Lightsaber" będących własnością Lucasfilm. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, okazuje się bowiem, ze za swoje lekcje Michael Brown naliczał opłaty. Dodatkowo w marcu tego roku złożył wniosek o opatentowanie logo, które łudząco podobne jest do symbolu zakonu Jedi, zaś w kwietniu o samą nazwę New York Jedi, co jest już jawnym naruszeniem praw autorskich. Pozwany broni się, tłumacząc że wielokrotnie starał się taką licencję uzyskać, jednak została mu ona odmówiona.
Czytaj także: Analiza ostatecznego zwiastuna filmu Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie
Nie można tutaj zarzucić Disneyowi ingerowania w kulturę fanowską. Istnieje wiele szkół tego typu, działających non-profit i mówiących wprost o tym, że nie są w żaden sposób powiązane z tym gigantem rozrywkowym, czy też z Lucasfilm. Tutaj niestety tej informacji zabrakło. a moment, w którym New York Jedi zaczęli pobierać opłaty za swoje lekcje, był jawnym przekroczeniem granic działalności fanowskiej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h