Drelich. Prosto w spot to najnowsza powieść Jakuba Ćwieka. Przeczytajcie fragment dzisiejszej premiery.
Wyjaśniło się po minucie, gdy w coupe otworzyły się drzwi pasażera i wysiadła młoda dziewczyna, trochę w typie Dody z jej najlepszych czasów. Zgrabne długie nogi i jędrna dupka obciągnięta króciutką spódniczką, pod białą koszulką z wystrzępionym dekoltem duże cycki, całkiem możliwe, że naturalne, włosy do linii ramion, tak jak lubił, ładna, nienapompowana buzia. Milena zdała sobie sprawę, że nie ma siły czepiać się dziewczyny, szukać wad, nienawidzić. Co więcej, trochę ją nawet rozumiała, a trochę zazdrościła. Chciała być na jej miejscu. Chciała stać tam teraz na podjeździe, a potem wejść do domu jako ostatnie upokorzenie dla niewiernej żony. Chciałaby móc po prostu dać dupy w zamian za miły dzień, błyskotkę, przejażdżkę luksusowym autem. A potem, o tak, tego chciałaby najmocniej, wrócić do swojego szarego życia, nie mając nic więcej oprócz naturalnie ładnej buzi, nóg i cycków.
– Nigdy mnie nie uderzył – szepnęła jeszcze raz Milena, odsuwając się od okna. Co więcej, nic nie wskazywało na to, by miał zamiar zrobić to teraz. Raczej nie przy chłopakach, nie przy tej dziewczynie. Nie podniesie ręki, nie podniesie głosu. Pewnie zrobi coś dużo gorszego, ale na pewno nie pokaże, że w jakikolwiek sposób go to obeszło.
Była w połowie schodów, gdy weszli. Zygmunt jako pierwszy, niemal pod ramię z tą dziewczyną, niższy od niej o pół głowy, co wyjątkowo zdawało mu się nie przeszkadzać. Na co dzień mocno to przeżywał, nosił specjalne wkładki i zabraniał żonie chodzić na obcasach. Milena oczywiście stosowała się do tych wymogów, choć uważała, że mąż przesadza. Był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, owszem, niskim, ale szerokim w ramionach, wyrzeźbionym ciężką pracą na siłowni. W ogóle nie było po nim widać zbliżającej się pięćdziesiątki. Dziś natomiast wyglądało, jakby nie tylko jego metr siedemdziesiąt jeden przestał być problemem, ale wręcz napawał go dumą. Jakby nagle poczuł się cholernym Tomem Cruise’em.
– Kochanie, gdzie są dzieci? – zapytał. – Przyprowadziłem im opiekunkę na czas, kiedy będziemy rozmawiać.
Dziewczyna, słysząc to, zachichotała głupio i Milena zdała sobie sprawę, że właśnie zbliżyła się do granicy znienawidzenia tej młodej. Przełknęła ślinę.
– Poprosiłam mamę, by zabrała je do lekarza – powiedziała. – Tego swojego znajomego. Akurat udało się załatwić wizytę.
Ściągnął usta, zmrużył oczy, jakby usiłował upewnić się, że nie blefuje. Choć tak naprawdę wiedział, że to kłamstwo, że nie ma zbiegów okoliczności. W końcu najwyraźniej uznał to za drobiazg, bo wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby.
– Dobra, Weronika, wygląda na to, że na razie masz wolne – zwrócił się do dziewczyny. – Idź teraz na górę, w sypialni jest telewizor, włącz sobie coś. My tu w salonie porozmawiamy.
– Dobrze – odparła i posłusznie ruszyła w stronę schodów, kręcąc dupką jak modelka.
Nie popisywała się, po prostu tak miała. Była zgrabna, ładniejsza niż Milena kiedykolwiek wcześniej, a że przy tym trochę głupiutka? Gdy przyjdzie czas, zapłaci za to z nawiązką.
Kiedy się mijały, dziewczyna uśmiechnęła się trochę jakby przepraszająco, niezręcznie. Milena odpowiedziała smutnym, gorzkim uśmiechem.
Nie zastępujesz mnie, kochanie, pomyślała. Nie zastępujesz, choć w tym momencie obie bardzo byśmy chciały, by tak było.
Zeszła na dół, z całych sił starając się zapanować nad drżeniem nóg.
– Cześć, chłopaki – rzuciła, starając się zabrzmieć beztrosko. Żaden nie odpowiedział.
– Idźcie do salonu, ja zaraz przyjdę – polecił Zygmunt i zniknął w łazience.
Gdy wrócił, chłopcy zdążyli się już rozsiąść – Natan z Szarym na kanapie, Adaś, Litwa i Stówka przy stole, na którym stały teraz pudełka z sushi, a Pumba zajął miejsce na hokerze przy wyspie oddzielającej salon od kuchni. Chwilę wcześniej Milena zaproponowała im wszystkim coś do picia, ale żaden nie skorzystał.
– No dobra – powiedział Zygmunt, wycierając ręce w papierowy ręcznik. – To kto chce jeść, ten je. Kochanie, pozwolisz tu do nas? Tylko weź sobie taboret, dobrze?
Sam zajął ostatnie miejsce przy stole i sięgnął do pierwszego z pudełek. Milena zauważyła, że było ich łącznie dziewięć, z czego dwa kolorowe, wyraźnie dziecięce. To znaczyło, że ani jej, ani dziewczyny, z którą przyjechał, nie brali pod uwagę.
„Nie szykuj obiadu” przypomniała sobie. Kolejne z małych upokorzeń.
Wzięła taboret i ustawiła na środku salonu. Uznała, że nie ma co dłużej udawać, że to spotkanie jest czymś więcej niż pokazowym sądem. A skoro tak, usiądzie niczym oskarżona i po prostu się temu podda. Usiadła więc, splotła ręce, dociskając je do łona, i wtuliła głowę w ramiona.
Nigdy mnie nie uderzył, pomyślała. Mógłby, ale nigdy tego nie zrobił.
Przez dwie albo trzy minuty słychać było tylko odgłosy jedzenia i telewizor w sypialni na górze. Milena zaczęła się zastanawiać, jak długo to czekanie jeszcze potrwa. Aż zjedzą? Aż zapalą po wszystkim?
Aż jej mąż pójdzie na górę i przeleci swoją małolatę w ich łóżku? Ile?! Być może Zygmunt Wójcik usłyszał te myśli, a może po prostu uznał, że to już, bo nagle odwrócił się i wycelował w nią kawałkiem sushi trzymanym między pałeczkami.
– To co, powiesz mi, kto to w ogóle jest? – zapytał.
Drgnęła, po czym powiodła wzrokiem po zebranych.
Zauważył to.
– Spokojnie, chłopaki są zaznajomieni ze sprawą. Jeszcze bez szczegółów, bo nie chciałem ci tego odbierać. Wiesz, jak mawiają... – Przerwał, by zamoczyć kawałek sushi w sosie sojowym i nałożyć na nią odrobinkę wasabi. Pałeczkami uniósł otoczony glonem krążek na wysokość oczu i obejrzał. W końcu ponownie spojrzał na nią. –
Każda kurwa ma swoją opowieść. Słucham.
Przełknęła ślinę, przypominając sobie, że Zygmunt nigdy jej nie uderzył. Ale syntezator we wnętrzu jej głowy tym razem zauważył, że owszem, nie uderzył, ale przecież nigdy nie musiał. Nigdy nie było powodu. A dziś co? Zresztą czy to właśnie nie aby pierwszy raz nazwał ją kurwą przy ludziach?
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h