Mamy dla was fragment z niedawnej premiery - pierwszej księgi przygód Conana od wydawnictwa Vesper. Możecie w nim przeczytać jak kształtował się świat, w którym przyszło żyć i walczyć słynnemu herosowi.
Te dwa królestwa epoki kamiennej ścierały się ze sobą i po serii krwawych wojen znacznie mniej liczni Atlantydzi zostali zepchnięci z powrotem do poziomu dzikusów, a ewolucja Piktów się zatrzymała. Pięćset lat po Kataklizmie królestwa barbarzyńskie zniknęły. Teraz istnieje tylko naród dzikusów, Piktów, toczących ustawiczne wojny z plemionami dzikusów – Atlantydami. Piktowie mieli przewagę liczebności i jedności, podczas gdy Atlantydzi rozpadli się na luźno ze sobą powiązane klany. Taki w owych dniach był zachód.
Na dalekim wschodzie, odciętym od reszty świata przez wypiętrzenie ogromnych gór i uformowanie łańcuchów rozległych jezior, Lemurianie harują jako niewolnicy swych starożytnych panów. Odległe południe jest wciąż zakryte mgłą tajemnicy. Nietknięte przez Kataklizm, pozostaje w stanie z czasów przedludzkich. Z ras cywilizowanych kontynentu thuriańskiego pośród niskich gór na południowym wschodzie zamieszkują niedobitki jednego z narodów nievalusijskich – Zhemrich. Tu i tam po świecie rozrzucone są klany małpopodobnych dzikusów, całkowicie nieświadomych narodzin i upadku wielkich cywilizacji. A na dalekiej północy pojawia się powoli kolejny lud.
W czasie Kataklizmu grupa dzikusów, których poziom rozwoju był niewiele wyższy od neandertalczyków, umknęła na północ, by uniknąć zniszczenia. Odkryli oni śnieżne krainy zamieszkane wyłącznie przez jakieś gatunki zajadłych śnieżnych małpoludów – ogromnych, kosmatych białych zwierząt, najwyraźniej wrośniętych w ów klimat. Walczyli z nimi i zepchnęli za krąg polarny – na zagładę, jak sądzili dzicy. Tamci jednak przystosowali się do nowego, wrogiego środowiska i rozwijali się świetnie.
Po tym jak wojny piktyjsko-atlantydzkie zniszczyły zaczątki tego, co mogło stać się nową kulturą, następny, mniejszy kataklizm dalej odmienił wygląd pierwotnego kontynentu. Pozostawił tam, gdzie wcześniej był łańcuch jezior, wielkie morze śródlądowe, co jeszcze bardziej oddzieliło zachód od wschodu. Towarzyszące mu trzęsienia ziemi, powodzie oraz wybuchy wulkanów dokończyły dzieła zniszczenia barbarzyńców, które rozpoczęły przedtem wojny plemienne.
Tysiąc lat po tym mniejszym kataklizmie świat zachodni prezentuje się jako dzika kraina dżungli, jezior i rwących rzek. Wśród pokrytych lasami wzgórz na północnym zachodzie egzystują wałęsające się zgraje ludzi-małp, bez ludzkiej mowy czy wiedzy o ogniu albo używaniu narzędzi. Są potomkami Atlantydów, którzy stoczyli się z powrotem we wrzaskliwy chaos zezwierzęcenia rodem z dżungli, z jakiego ich przodkowie wypełzli tak mozolnie wieki temu. Na południowym zachodzie żyją rozproszone klany zwyrodniałych, mieszkających w jaskiniach dzikusów, których mowa ma jedną z najprymitywniejszych form, ale wciąż utrzymują miano Piktów, które stało się zwyczajnie synonimem słowa „ludzie”, używanym przez nich samych dla odróżnienia siebie od zwykłych zwierząt, z jakimi walczą o życie i rywalizują o jedzenie. To ostatnia rzecz łącząca ich z poprzednimi stadiami. Ani wstrętni Piktowie, ani małpopodobni Atlantydzi nie mają żadnego kontaktu z innymi plemionami czy z ludźmi.
Daleko na wschodzie Lemurianie, sprowadzeni do poziomu prawie zwierzęcego przez okrucieństwo niewoli, wzniecili powstanie i zniszczyli swoich panów. Teraz są dzikusami kroczącymi pośród ruin niezwykłej cywilizacji. Ci, którzy z niej ocaleli i uszli wściekłości swych niewolników, wyruszyli w kierunku zachodnim. Natrafiają na owe tajemnicze, przedludzkie królestwo południa i gromią je, zastępując swoją kulturą, odmienioną przez kontakt z tamtą, starszą od własnej. To nowsze królestwo zwie się Stygią, a niedobitki dawniejszego narodu przetrwały, zdaje się, i nawet były wielbione po tym, jak ich rasa została zniszczona.
Tu i ówdzie na świecie małe grupki dzikusów wykazują oznaki trendu wznoszącego; są one wszak rozproszone i niesklasyfikowane. Niemniej rozrastają się plemiona na północy. Owi ludzie zwani są Hyboryjczykami albo Hyborami; ich bogiem był Bori – wielki wódz, którego legenda czyniła bardziej nawet pradawnym jako króla, co przywiódł ich na północ w dniach wielkiego Kataklizmu, o czym w owych plemionach wspomina tylko zniekształcony folklor.
Rozprzestrzenili się oni na północy i prą w kierunku południowym w pozbawionych pośpiechu, pieszych wędrówkach. Jak dotąd nie weszli w kontakt z żadnymi innymi rasami; prowadzą wojny przeciw sobie nawzajem. Piętnaście stuleci w krainie północy uczyniło z nich wysoką, szarooką rasę o jasnobrązowych włosach, energiczną i wojowniczą, i już przedstawiającą w sposób jasno zarysowany artyzm i poetyzm przyrody. Nadal żyją głównie z polowania, ale plemiona południowe od kilku już wieków hodują bydło. Istnieje tylko jeden wyjątek w ich, jak dotąd, zupełnej izolacji od innych ras – pewien wędrowiec po dalekiej północy powrócił z wieścią, że domniemane lodowe pustkowia są zamieszkane przez liczne plemię małpopodobnych ludzi, wywodzących się, jak przysięgał, od dzikich zwierząt wypartych z bardziej przyjaznych do zamieszkania ziem przez przodków Hyboryjczyków. Nalegał on na wysłanie znacznego zbrojnego oddziału za koło podbiegunowe, by wytępić owe zwierzęta, które, jak przysięgał, ewoluowały w zwykłych ludzi. Został wyszydzony; niewielka zgraja żądnych przygód młodych wojowników podążyła z nim na północ, lecz żaden z nich nie powrócił. Plemiona hyboryjskie migrowały wszelako na południe i kiedy ich liczebność się zwiększała, ruch ten stawał się bardziej natężony.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h