The Gospel of Loki Joanne Harris ukazała się w zeszłym tygodniu nakładem wydawnictwa Akurat. Książka liczy 416 stron w miękkiej oprawie i kosztuje 39,90 zł. Poniżej zamieszczamy opis książki, jej okładkę oraz fragment powieści. Podstępny i złośliwy Loki jest szczerze znienawidzony przez innych bogów. Postanawia doprowadzić do upadku krainy Asgard i do upokorzenia swoich prześladowców. Kierowany chęcią zemsty za prawdziwe i urojone upokorzenia, cierpliwie knuje spisek aż do czasu, kiedy okazuje się, że znacznie potężniejsi wrogowie połączyli siły, by zniszczyć nordyckich bogów. Zbliża się Ragnarok – wielka bitwa, która zdecyduje o losach świata, a nawet o jego istnieniu. Po czyjej stronie ostatecznie opowie się Loki? Kto wyjdzie zwycięsko z tytanicznych zmagań? Czy świat ocaleje, a jeżeli tak, to kto będzie sprawował nad nim władzę?
Źródło: Akurat

Krew i woda

Nigdy nie ufaj krewnemu.

Lokabrenna

Nie twierdzę, że Odyn stworzył światy. Nawet sam Odyn tego nie twierdzi. Światy się kończyły i odradzały już tyle razy, że nikt nie wie, co było na początku. Generał natomiast bez wątpienia miał wpływ na ich wygląd. Dlatego mieszkańcy Midgardu uważali go za boga, a mając za sobą Asgard i runy, Stary nie próżnował ani przez chwilę. Od plaż Morza po brzeg rzeki Sen panował nad wszystkim, a jego rywale, olbrzymi skał i buntowniczy olbrzymi lodu, no cóż, jeśli mu nie ulegli, to przynajmniej obserwowali w gniewnym milczeniu jego tryumfalny wzlot. Jednak władza oznacza odpowiedzialność, a ta z kolei – strach. Strach zaś niesie ze sobą przemoc. A przemocy towarzyszy Chaos… I tu na scenę wchodzi niżej podpisany. Czas zająć się mną. Wcześniej, ma się rozumieć, istniałem w Chaosie, w świecie Pandemonium. Chaos w najczystszej postaci, Chaos dziki, Chaos nieskażony. Chaos, w którym niepodzielnie panuje Nieład w pierwotnej formie, w postaci lorda Surta, Niszczyciela, Ojca Magii, Pana Zmiany, pierwotnego źródła Ognia. Wanowie to jedynie jego bękarty, żywiący się okruchami magii ze stołu lorda Surta. Ale ja to Ogień ucieleśniony, prawowity syn Chaosu, szczęśliwy i wolny. Cóż, może nie do końca wolny. I chyba nawet nie do końca szczęśliwy. Lord Surt to zazdrosny władca, bezlitosny i zaborczy. Nie sposób przemówić mu do rozsądku, którego z natury mu brakuje. Równie dobrze można by apelować do wybuchającego wulkanu, burzy z piorunami, epidemii ospy. Byliśmy bezkształt­ni, niewinni, wrodzy wszystkiemu, co znajdowało się za granicami naszego świata, i tacy, według Surta, mieliśmy pozostać; Chaos idealny, nieskażony formą, cudownie wolny od wszelkich praw – ludzi, bogów, fizyki. Ja jednak byłem buntownikiem. Bunt leży przecież w mojej naturze. I ciekawiły mnie inne światy, te za naszymi granicami; światy, w których Ład i Chaos się zderzały i czasami istniały równolegle, gdzie istoty trwały w tej samej formie, żyły i umierały, nie zaznawszy Ognia. Oczywiście słyszałem już o bogach. Zwaśnione stronnictwa – w każdym razie większość – odłożyły na bok dawne urazy i zamieszkały w Asgardzie. Nie był to łatwy rozejm. Część Wanów nie uznała zwierzchnictwa Odyna i odeszła. Jedni się udali do Gullveig na Północy. Drudzy związali się z olbrzymami, inni zeszli do Świata Podziemnego, jeszcze inni czmychnęli do lasów Krainy Wewnętrznej i ukryli się pod postaciami zwierząt. Tym samym stare runy rozsypały się na wszystkie strony, rozdzielone pomiędzy wrogów, sponiewierane, zdziczałe jak zapomniane zboże. Oczywiście z czasem to rozproszenie odbiło się na Chaosie. Runy czerpią moc z Ognia. Ilekroć Asowie i Wanowie posługiwali się odrobiną kradzionej magii, ilekroć zmieniali postać, rzucali zaklęcie na wroga, ilekroć zamaczali choćby palec w rzece Sen czy spisywali jakąś historię, czy choćby ryli swoje imię na pniu zwalonego drzewa, tylekroć Chaos dygotał z oburzenia, a mnie zżerała ciekawość. Co to za istoty, których wpływu doświadczałem aż tutaj, tyle światów dalej? Jakim cudem czułem ich obecność? I czy oni w ogóle wiedzieli o moim istnieniu? Tymczasem w Asgardzie pozostałych dwadzieścioro czworo bogów pozostało w zniszczonej wojną cytadeli; rozdarci banalną rywalizacją, wiecznie skłóceni, stanowili łatwy cel dla każdego, komu marzył się status boski. Widziałem ich, głównie poprzez ich sny, małe i nic nieznaczące, które jednak zmuszały mnie do myślenia. Może już wtedy jakaś cząstka mnie wiedziała, jak bardzo potrzebują przyjaciela, jak bardzo mógłbym im pomóc, gdyby tylko odłożyli na bok swoje głupie, żałosne uprzedzenia. W tamtych czasach Generał chętnie przemieszczał się po różnych światach dzięki runie wędrowca. Niewidzące oko, poświęcone dla run, widziało o wiele więcej niż to widzące. Stary miał obsesję na punkcie zdobywania wiedzy i badania kolejnych miejsc. W Śnie był wielkim podróżnikiem – Sen to rzeka, która opływa nasze brzegi, tocząc wody wzdłuż samej Śmierci, oddzielającej ten świat od kolejnego. Często wpatrywał się w naszą krainę z brzegu, szepcząc zaklęcia pod nosem i mrużąc ślepe oko. Nie wyglądał zbyt imponująco – wysoki mężczyzna po pięćdziesiątce z niesforną siwą czupryną i przepaską na oku. Ale już wtedy wyczuwałem w nim coś niezwykłego. Po pierwsze, znał magię – pierwotny ogień, wykradziony z Chaosu, nazwany później magią, który ludzie otaczali zabobonnym podziwem i lękiem. Widziałem otaczające go kolory, jego aurę, którą zostawiał za sobą, unikatową jak odcisk palca. Była to szeroka smuga błękitu, odcinająca się od szarości skał i śniegu. Zapamiętałem ją z jego snów, potężniejszych, bardziej śmiałych niż wszystkich innych. I niemal go słyszałem, jego miękki, kuszący głos, jego słowa: – Loki, synu Laufeya, synu Farbauti, Ogniu… W Pandemonium nie przywiązywaliśmy większej wagi do imion. Oczywiście miałem je – wszystko ma – ale wtedy mną nie władały. Jeśli chodzi o moją rodzinę, cóż, właściwie demony nie mają rodziny. Moim ojcem był piorun, a matką – kupka suchych gałązek (nie, tym razem to nie jest metafora), co, mówiąc szczerze, nie stanowi najlepszego materiału na rodziców. W każdym razie Ognia nie sposób kontrolować; jest dziki i nieprzewidywalny. Nie usprawiedliwiam się, ale kłopoty to moja specjalność. Surt powinien o tym wiedzieć; Odyn także. Obaj dostali tylko to, na co sobie zasłużyli. Oczywiście nie pozwalano opuszczać Chaosu, ale byłem młody i ciekawy. Tyle razy widziałem Starego, jak wpatruje się w nasze królestwo, ze Snu i innych obszarów, posługując się swoją prymitywną magią. Szczerze mówiąc, było mi go niemal żal; tak jak człowiekowi przy ognisku żal żebraka, który usiłuje ogrzać się przy płomyku zapałki. Tylko że ten żebrak miał majestatyczny wygląd, mimo łachmanów i mimo że dygotał z zimna. Sam wygląd zdradzał, że wcześniej czy później zostanie królem. Podziwiałem jego arogancję; intrygowało mnie, jak osiągnie swój cel. I tak, tamtego dnia, wbrew woli Surta, wbrew wszelkim prawom Chaosu, porzuciłem aspekt Ognia i stawiłem się w jego świecie. W pierwszej chwili byłem zdezorientowany. W nowej postaci doświadczałem zbyt wielu doznań jednocześnie, wszystkich po raz pierwszy. Widziałem kolory, czułem śnieg, zapach siarki, i zobaczyłem twarz mężczyzny naprzeciwko, od stóp do głów spowitego magią. Mogłem przybrać dowolną postać – zwierzęcia albo ptaka, albo po prostu płomienia. Ja jednak, tak się złożyło, wybrałem postać, którą być może znacie, młodzieńca o rudych włosach, z tym nie­określonym czymś w sobie. Mężczyzna przez chwilę przyglądał mi się ze zdumieniem (i, pozwolę sobie zauważyć, podziwem). Wiedziałem, że przez ludzką postać dostrzega we mnie dziecko Ognia. Demona, jak wolicie, choć tak między nami, różnica między bogiem a demonem zależy od punktu widzenia. – Jesteś prawdziwy? – zapytał w końcu. Cóż, to akurat rzecz względna. Do pewnego stopnia wszystko jest prawdziwe, rozumiecie, nawet (a może zwłaszcza) sny. Jednak nie potrafiłem rozmawiać. W Chaosie to niepotrzebne. Nie spodziewałem się też mocy, z jaką odczuwałem fizyczność; odgłosy (wiatr, chrzęst śniegu pod nogami, kroki zająca gdzieś na zboczu niedalekiego wzgórza), widoki; kolory; zimno; strach… Strach tak, to chyba był strach. To pierwsze uczucie, którego naprawdę doznałem. Chaos w najczystszej formie jest pozbawiony uczuć, działa, kierując się wyłącznie instynktem. Chaos w najczystszej formie nie myśli. I dlatego przybiera kształt tylko w obliczu zagrożenia, znajdując go w myślach wroga, w jego najskrytszych lękach. Niemniej stanowiło to ciekawe doświadczenie – acz nieco klaustrofobiczne – trwać w jednej fizycznej postaci, poddać się wynikającym z tego ograniczeniom; czuć zimno, być niemal oślepiony blaskiem, doświadczać tych wszystkich wrażeń. Na próbę poruszyłem rękami i odważyłem się odezwać. Udało się. Mimo to z perspektywy czasu nie mogę oprzeć się myśli, że gdybym naprawdę chciał się wtopić w otoczenie, wymyśliłbym sobie jakieś ubranie. Zadrżałem. – Na Goga i Magoga, ależ zimno. Chyba mi nie powiesz, że ludzie osiedlają się tutaj z własnej woli? Przewiercał mnie spojrzeniem jednego oka, błękitnego, zimnego, niezbyt przyjaznego. Zerknąłem na aurę za jego plecami; nie było w niej strachu, tylko spryt i czujność. – Jesteś Loki, prawda? – zagaił. Wzruszyłem nowymi ramionami. – Czymże jest imię? Czy róża byłaby mniej dziewicza i różowa, gdyby nazywała się inaczej? A skoro już rozmawiamy, czy mógłbyś łaskawie pożyczyć mi coś do ubrania… Zrobił to – dał mi spodnie i koszulę, które wyjął z plecaka, a które dość mocno cuchnęły kozą. Włożyłem je, krzywiąc się od zapachu, a mój nowy znajomy przedstawił się jako Odyn, jeden z synów Bora. Oczywiście znałem go ze słyszenia i z daleka obserwowałem jego karierę. Podglądałem sny. Nie byłem pod jakimś szczególnym wrażeniem, ale jego ambicja i bezwzględność stanowiły pewien potencjał. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiadał o swojej pozycji Generała w Asgardzie. Pięknymi słowami malował obraz niebiańskiego fortu i jego mieszkańców, opowiadał o światach do zdobycia, o bezcennych nagrodach, a potem poruszył temat sojuszu przeciwko olbrzymom, zbuntowanym Wanom, Gullveig-Heid i wodzom, którzy zagnieździli się na Obrzeżach. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. – Nie sądzę. – Dlaczego nie? Wyjaśniłem, że lord Surt nie jest raczej typem sprzymierzeńca. – Ksenofob to mało powiedziane; nie sposób wyrazić słowami jego nienawiści do obcych. W dodatku wasza forma życia zrodziła się z lodu. Poza tym nie ma szans, żebyś skłonił go do sojuszu z kimś, kto zjawił się na świecie nago, w krowiej ślinie. – Ale moglibyśmy pertraktować – zaczął Odyn. – Surt nie pertraktuje. To pierwotna siła. Sprowadza Ład we wszelkich możliwych formach do cząsteczek podstawowych. Nienawidzi was wszystkich równo, od najpotężniejszego władcy po najmniejszą mrówkę. Obrażacie go, żyjąc i myśląc. Nie przekonasz go. Nie namówisz. Jedyne, co możesz zrobić, jeśli masz choć odrobinę oleju w głowie, to schodzić mu z drogi. Odyn się zamyślił. – A jednak ty przyszedłeś. – I tu mnie masz. Byłem ciekaw. Oczywiście, że nie rozumiał. Najbardziej zbliżał się do Chaosu za sprawą jego brata – Snu. Prymitywni ludzie zawsze wyobrażają sobie bogów na swoje podobieństwo; w najlepszym wypadku widzą ich jako wojowników z mentalnością małego watażki. Choć inteligentny, Odyn, widziałem to wyraźnie, nigdy nie pojmie, nie ogarnie skali i wielkości Chaosu – a przynajmniej nie do Zmierzchu Bogów, Końca Światów, a wtedy będzie już za późno. – Zapanuję nad światami – powiedział. – Mam władzę, złoto i runy. Mam najlepszych wojowników, o jakich słyszały wszelkie światy. Mam Księżyc i Słońce. Mam bogactwa podziemnych ludów… – Lorda Surta to nie interesuje – wpadłem mu w słowo. – Zrozum, mówimy o Chaosie. Nie ma formy, ładu, zasad. Nic nie trwa w tym samym aspekcie fizycznym. To wszystko, na czym ci tak bardzo zależy: złoto, broń, kobiety, wojny, widziałem je w twoich snach, dla niego nie znaczą nic. W oczach Surta to tylko kosmiczne śmiecie, kawałki drewna na fali oceanu. – Chwilowo daj sobie spokój z Surtem – poradził. – Może rzeczywiście masz rację, jeśli chodzi o niego. Ale ty? Moim zdaniem ktoś taki jak ty byłby dla nas cennym nabytkiem. – Na pewno. Co z tego będę miał? – Cóż, po pierwsze wolność. Wolność i mnóstwo okazji. – Wolność? Litości. Myślisz, że nie jestem wolny? Zaprzeczył ruchem głowy. – Mimo że jest tyle światów do odkrycia, do stworzenia, ty musisz tkwić w jednym miejscu przez cały czas. Jesteś tylko więźniem tego całego Surta, kimkolwiek jest. Usiłowałem tłumaczyć: – Chaos jest źródłem tworzenia, wszystko inne to tylko okruchy. Kto chciałby zamieszkać w śmietniku? – Lepiej być królem w rynsztoku niż niewolnikiem w pałacu – zauważył. Jak widzicie, już wtedy czarował tym swoim giętkim językiem. A potem snuł opowieści o światach, które odwiedził: o Midgardzie zamieszkanym przez ludzi, gdzie Asowie już zaczynali cieszyć się czcią boską; o mieszkańcach Świata Podziemnego, którzy w pocie czoła wydobywają z wnętrza ziemi złoto i klejnoty; o Yggdrasilu, Drzewie Świata, z korze­niami głęboko w Zaświatach, z koroną w chmurach Asgardu; o olbrzymach lodu, o Morzu, o krainach hen, daleko. To wszystko tylko czeka na zdobywcę, opowiadał; wszystko takie nowe, gotowe do spalenia. To wszystko może być moje, ale mogę też wrócić do Chaosu i przez całą wieczność pucować buty Surta… – Czego ode mnie chcesz? – zapytałem. – Twoich talentów – odparł. – Wanowie dali mi wiedzę, ale nawet runy to nie wszystko. Stworzyłem ten świat z krwi i z lodu. Dałem mu zasady i sens istnienia. Teraz muszę chronić to, co stworzyłem, albo przyglądać się, jak ponownie pogrąża się w anarchii. Jednak Ład nie przetrwa sam z siebie, jego prawa są zbyt surowe, zbyt nieugięte. Ład jest jak lód, który spowija życie bezruchem. Teraz, gdy znowu zapanował pokój między Asami i Wanami, lód powróci. Nadejdzie stagnacja. Moje królestwo pogrąży się w mroku. Nie mogę sobie pozwolić na łamanie własnych praw i dlatego chcę mieć u boku kogoś, kto, w razie potrzeby, złamie je za mnie. – Pytam ponownie: co dostanę w zamian? Uśmiechnął się pod nosem i odparł: – Uczynię cię bogiem. Bogiem. Cóż, znacie przepowiednię. Odyn już nieśmiało zbierał hołdy za stworzenie światów i narodziny ludzkości. A zatem: Jesion, olcha – drewna moc, Tak się narodził człowiek. Ktoś tchnął duszę, ktoś dał język, Ktoś też dał mu ogień. Zakłada się powszechnie, że tym trzecim, który dał ogień, był niżej podpisany. Cóż, rzeczywiście zdarzało mi się robić różne rzeczy, ale nie wezmę na siebie winy za ludzi ani za cokolwiek z nimi związanego. Nie mam pojęcia, skąd się wzięli, ale na pewno nie za sprawą kilku gałązek i niżej podpisanego. Bez względu na to, co przepowiednia miała na myśli, nie można tego traktować dosłownie. To jednak popularna legenda, która zresztą ugruntowała reputację Odyna jako tatusia nas wszystkich. Na razie jednak wróćmy do mojej opowieści o boskości, którą obiecał mi Odyn. No cóż… Ma trochę racji, jeśli chodzi o Chaos, pomyślałem. Bycie samodzielną jednostką ma jednak pewne zalety. W Pandemonium na zawsze miałem być jedynie iskrą w palenisku, żarem, kroplą w morzu stopionych marzeń. W nowym świecie Odyna mógłbym zostać, kim tylko zapragnę: sprawcą zmian, Ogniem, cudotwórcą. Bogiem. Co rzeczywiście brzmiało bardzo kusząco, ale… – Oczywiście, nie mógłbyś nigdy wrócić – dodał. O tym też myślałem. Miał rację. Może i w Chaosie nie ma zasad jako takich, ale prawa to co innego. Wiedziałem, że władcy Pandemonium dopadną tych, co je łamią. Mimo wszystko… – Niby jak mieliby się dowiedzieć? Sam powiedziałeś, że jestem tylko kroplą w morzu. – Och, przydałby się dowód twojej dobrej woli – stwierdził Odyn. – Spójrz na to z mojej strony. Wystarczająco trudno będzie mi wytłumaczyć obecność nowego boga innym Asom. Muszę być pewien twojej lojalności, zanim otworzę przed tobą bramy Asgardu. – Oczywiście – mruknąłem. Litości, pomyślałem. Lojalność, honor, prawda, dobra wola – to wszystko elementy Ładu. Dzieci Chaosu ani ich nie potrzebują, ani nie rozumieją. Ale Stary jakimś cudem wiedział, co chodzi mi po głowie. – Nie chcę, żebyś dawał mi słowo – zaznaczył. – Ale muszę mieć jakąś gwarancję. Symbol przymierza, że tak powiem. Wzruszyłem ramionami. – Jaki symbol? – zapytałem. – Taki – odparł i nagle poczułem, jak coś przeszyło moje ramię i jednocześnie uderzyło mnie z taką siłą, że upadłem na plecy w śnieg. Zamigotało mi przed oczami. Później dowiedziałem się, że to się nazywa ból, ale już wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem jego fanem. – Co to, na Pandemonium? Oczywiście pod postacią Ognia nigdy nie doświadczyłem bólu. Pod wieloma względami nadal byłem bardzo niewinny. Jednak nawet wtedy wiedziałem, że mnie zaatakowano, i przyjąłem pierwotną postać, gotów wrócić do Pandemonium. – Nie radzę – mruknął Odyn, widząc, co zamierzam. – Nosisz teraz mój znak. Moją magię. Jesteśmy braćmi, czy ci się to podoba, czy nie. Ponownie przybrałem postać fizyczną i – do cholery! – okazało się, że znowu jestem nagi. – Nie ma mowy, żebym był twoim bratem – prychnąłem. – To braterstwo krwi – wyjaśnił. – Czy raczej braterstwo magii, jeśli tak wolisz. Dotknąłem ramienia. Nadal bolało. Teraz jednak na skórze widniało znamię, jakby mieniący się fioletem tatuaż. Ból zanikał, ale znak w kształcie złamanej gałązki, nie. – Co to jest? Odyn przysiadł na głazie. Nie wiedziałem, co mi zrobił, ale pochłonęło to mnóstwo magii. Wyraźnie pobladł, jego twarz stała się niemal bezbarwna. – Powiedzmy, że to dowód twojej lojalności – odparł. – Teraz wszyscy Asowie noszą takie znamię. Wanowie zdradzili nam ich nazwy, nauczyli, jak ich używać. Twoja runa to Kaen, ogień, idealna, moim zdaniem, zważywszy na twój demoniczny charakter. – Nie potrzebuję żadnego znaku – zaprotestowałem. – Te twoje runy – wskazałem fioletowe znamię – to tylko kilka liter z języka Chaosu. Nie potrzebuję ich, żeby robić to, co robię. Sięgam do Chaosu u jego źródła. – Nie w tym świecie, nie w tym ciele. Aspekt determinuje to, co możesz zrobić. – Och. – O tym nie pomyślałem. No jasne, magia w najczystszej postaci istnieje tylko w królestwie Chaosu i Snu. Tutaj musiałem sobie na nią zapracować. Praca. Domyślałem się już, że podobnie jak bólu, jej też będę się starał za wszelką cenę uniknąć. – Tego nie było w naszej umowie – zauważyłem. Ale wiedziałem już, że stary chytry lis mnie załatwił. Kiedy naznaczył mnie runą, część mojej magii zlała się z jego mocą. Gdybym teraz wrócił do Chaosu, poznaliby, że ich zdradziłem. I tak nie miałem innego wyjścia, niż przyjąć jego propozycję boskości. – Ty draniu. Wiedziałeś, że tak będzie – mruknąłem. Odyn uśmiechnął się lekko. – A zatem jesteśmy też braćmi w oszustwie. Ale powiedziałem prawdę – zaznaczył. – Nigdy nie zapomnę, co jestem ci dłużny. Nigdy nie uniosę kielicha do ust, nie upewniwszy się, czy masz co pić. Cokolwiek każe ci zrobić twoja gwałtowna natura, zapewniam, że moi ludzie nie podniosą na ciebie ręki. Będziesz dla mnie jak brat. Pod warunkiem że obiecasz mi posłuszeństwo, ma się rozumieć. I co miałem począć? Dałem mu słowo. Nie żeby taka obietnica szczególnie dużo znaczyła, czy to dla demona, czy dla boga. Ale naprawdę mu służyłem. Służyłem mu dobrze, choć przez połowę czasu sam nie wiedział, czego naprawdę chce. I nawet kiedy wycofał się z umowy… Ale o tym później. Na razie niech wystarczy: nigdy nie ufaj bratu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj