Galveston to powieść skazana na sukces. Jej autorem jest Nic Pizzolatto, który w ostatnich miesiącach w oczach wielu fanów serial urósł do rangi bóstwa, po tym, jak stworzony przez niego Detektyw ("True Detecitve") z Matthew McConaugheyem i Woodym Harrelsonem okazał się pozytywnym zaskoczeniem sezonu.
Powieściowy debiut Pizzolatto do Polski trafi już 15 października, dzisiaj zaś prezentujemy fragment książki:
Usiadłem na łóżku, z trudem łapiąc oddech. Przez zasłony przenikał czerwono-niebieski blask policyjnego koguta. Syreny milczały, ale mnie ogłuszał huk własnego pulsu w uszach.
Sturlałem się, sięgnąłem po skrzynkę, z której wygrzebałem colta, i sprawdziłem stan naboi w bębenku. Zacisnąłem dłonie na rękojeści i kucnąłem przy metalowych drzwiach, skupiając się na wyrównaniu oddechu. Miał być spokojny i głęboki. Musisz zobaczyć równoległe linie światła przechodzące przez muszkę i szczerbinkę. Wydech i naciskasz spust, jakbyś zaciskał pięść. Nie szarp.
Czekałem, aż ktoś zapuka do drzwi. Z zewnątrz dochodziły przytłumione poważne, chłodne głosy, podkradłem się do zamkniętego okna i wyjrzałem.
Przed dwójką czekały dwa radiowozy. Kolejny blokował wjazd na parking. Za oknem trwał paranoiczny karnawał świateł.
Zjawił się również ambulans.
Nancy stała na zewnątrz w długim szlafroku z rękami skrzyżowanymi na piersi. Lance trzymał dłoń na jej ramieniu. Drzwi dwójki były otwarte. To tam znajdowało się centrum wydarzeń.
Chwilę później dwóch mundurowych wyprowadziło ojca. Miał podbite oko, gołą klatę i ręce skute za plecami, znad paska dżinsów wylewało się brzuszysko. Wydawał się potulny, osłupiały i przerażony.
Zaraz za nimi pojawiło się dwóch sanitariuszy. Pchali przed sobą nosze, a na nich leżał kształt nakryty prześcieradłem, spod którego wysunęło się kobiece ramię. Drobna dłoń wyglądała jak niewielki pazur na końcu grubego haka. Skóra połyskiwała na niebiesko i czerwono.
Zobaczyłem dzieci w radiowozie, cień kratownicy odbijający się na ich twarzach. Zaciągnąłem zasłony i odszedłem od okna.
Nie umiałem zasnąć i przez kolejną godzinę skakałem po kanałach telewizyjnych, ale nie potrafiłem się skupić. Światła radiowozu zniknęły. Wyszedłem sprawdzić, czy Nancy albo Lance nie kręcą się jeszcze w pobliżu, i zapytać, co się stało pod dwójką.
Ale natknąłem się tylko na Rzeźnika Traya. Palił papierosa przed swoim pokojem i pił piwo. Podniósł butelkę i pomachał nią, przekrzywiając głowę.
Nie chciało mi się już spać, to jasne, a wizja zimnego piwa przyciągnęła mnie w stronę rudzielca.
– Trochę tak sobie leżała. – Skinął głową w stronę dwójki, której drzwi zaklejono taśmą policyjną. Wszedł do siebie na chwilę i wrócił z nowym piwem, podał mi je.
– Co nawywijał? – zapytałem. Piwo było ciepłe, ale działało jak powinno.
Wzruszył ramionami.
– Musiał to zrobić jakiś czas temu. Jedno z dzieci w końcu powiedziało Nancy. – Wystudiowanym, ale wciąż niezgrabnym gestem podniósł papierosa do ust i lekko się zaciągnął. – Gliny zabrały dzieci. Jego też. Powiedzieli Nancy, że miała posiniaczone podbrzusze.
Pamiętałem, jak bezsilny wydawał się ten koleś. To bezsilność skłoniła go do okrucieństwa.
– Te dziewuszki to twoje siostrzenice? – Chłopak zaciągał wyuczonym teksańskim akcentem.
– Ta.
– Przyjechaliście na wakacje, co? Gadałem trochę ze starszą. Mówiła, że wziąłeś je na plażę. I że jej ojciec umarł.
Pokiwałem głową. Ciepły podmuch wiatru zaszeleścił policyjną taśmą na drzwiach, zaterkotały palmowe liście.
– Przykro słyszeć. – Pstryknął petem na parking i przeczesał włosy palcami. – Też byłem na wakacjach. Musiałem się przyczaić.
Zignorowałem go, pociągając kolejny łyk piwa.
– Za co cię wsadzili? Nie obraź się, że pytam.
Zmierzyłem go surowym spojrzeniem i wywróciłem oczami.
– Aha. Wyluzuj, brachu.
Podrapał się po karku. W słabym świetle jego poszarzała skóra wydawała się ziarnista. Raczej nie bywał na plaży. Szczupła sylwetka i rude włosy nadawały mu kobiecy wygląd. Całym sobą zdradzał lata ubóstwa i niezaspokojonych pragnień. Być może dzięki temu wzbudzał we mnie odrobinę sympatii i współczucia, bo pamiętałem, ile mnie kosztowało, żeby nie wyglądać na przestraszonego, kiedy byłem w jego wieku.
– Pytam, bo coś mam – powiedział. – Tak się zastanawiałem, może szukasz roboty czy coś. W sensie: gdybyś chciał dorobić, W czasie, tego, no, wakacji.
Spojrzałem na niego kątem oka. Chudy, nijaki dzieciak. Uniósł brew, a w jego oczach pojawił się znajomy zapał. Przede wszystkim miałem ochotę na kolejne piwo.
– Co tam masz, Rzeźniku?
W pokoju zabezpieczonym folią aluminiową leżał worek na śmieci, z którego wysypywały się ciuchy, i płócienny wór z pralni wypchany jakimiś kanciastymi, ciężkimi przedmiotami. Doszyta do niego linka rowerowa umożliwiała przymocowanie go do motocykla. Poza tym prawie żadnych rzeczy – szkice rozrzucone na stole i dwie książki. Rzuciłem okiem na okładkę pierwszej z nich: Nowoczesne alarmy elektroniczne. Druga nosiła tytuł 777 i inne pisma kabalistyczne i miała białą oprawę. Kartki żółtego papieru kancelaryjnego były pokryte rysunkami, odręcznymi notatkami i dziwnymi gryzmołami.
– Stary, wiem, że garowałeś. Po prostu wiem. Mam oko do takich rzeczy.
Poczęstowałem się kolejnym piwem i zapaliłem papierosa, przyglądając się, jak zgarnia papiery i kładzie je na książkach. Robił to z przesadną skrupulatnością, wyrównywał każdą krawędź stosu i ustawiał książki pod kątem prostym do powierzchni stołu. Wydawał się nieco zakłopotany, jakby to było silniejsze od niego. Okulary w okrągłych drucianych oprawkach i uczniowski wygląd, intelektualny sznyt charakterystyczny dla ćpunów.
– Dobra. Słuchaj, stary. Panie Robicheaux. Do rzeczy. Jak myślisz, czym się zajmuję? To znaczy jak zarabiam?
Zaciągnąłem się fajką, a dym owionął mi twarz.
– Nie mam pojęcia.
– Dobra. Wszystko jest tutaj, stary. Tym się zajmuję. Jestem złodziejem, i to naprawdę, naprawdę zajebiście dobrym.
Nie zareagowałem, zmrużyłem tylko powieki, żeby dym nie drażnił oczu.
– Dobra, dobra. Mówisz: "Co z tego?". Wiem. Mówisz: "Krzyżyk na drogę". A ja mam taki pomysł, żeby nigdy nie wrócić do pudła. No więc nie ruszam niczego, dopóki to nie jest pewne, dopóki nie ma ryzyka, ale jest z duży zysk. – Sięgnął po żółte kartki pokryte prymitywnymi mapkami, planami pomieszczeń.
Sporo dobrych złodziei to ćpuny. Jeśli mają nałóg pod kontrolą, potrafią się wykazać zawodową skutecznością, ale to nigdy nie trwa zbyt długo. Przez jakiś czas są czyści, efektywni, robią kilka skoków, ale w końcu sukces uderza im do głowy, przesadzają z ćpaniem i wpadają. Po odsiadce cykl zapoczyna się od nowa. Zauważyłem kilka strupków wśród pajęczyn wytatuowanych między palcami Traya, przypominały ukąszenia pcheł.