W zeszłym miesiącu w ręce czytelników wydawnictwo Powergraph oddało wydanie elektroniczne nowej książki Michała Cetnarowskiego - cenionego redaktora i twórcę fantastyki, prowadzącego m.in. dział prozy polskiej w miesięczniku Nowa Fantastyka. Powieść ta nosi tytuł Gnoza i przenosi czytelników do polowy XXI wieku, kiedy to ludzkość powierzyła wiele funkcji i decyzji (także osobistych) sztucznym inteligencjom.  Papierowe wydanie Gnozy ukaże się już w najbliższy piątek, 8 października. Powieść liczy 224 strony i zostanie wydana w twardej oprawie.  Dla czytelników naEKRANIE.pl wydawnictwo Powergraph przygotowało specjalny kod rabatowy na zakup w księgarni wydawnictwa. Po wpisaniu gnoza_naekranie otrzymacie 30% zniżki. 

GNOZA - OKŁADKA I FRAGMENT

Opowieść o starciu Ciała z Rozumem, Materii z Duchem, Natury z Kulturą. Warszawa, Polska, świat w połowie XXI wieku. Nękające ludzkość kryzysy przyspieszają rozwój coraz sprawniejszych i coraz tańszych Sztucznych Inteligencji. Opierając się na ich systemach, pracują Asystenci Personalni. To prywatne interfejsy, osobiści doradcy, którzy analizując wzorce zachowań i zbiory big data, wiedzą o ludziach więcej niż oni sami. Pokierują twoim związkiem, karierą, dietą, czasem wolnym, rozrywką. Rozgrywająca się w przyszłości powieść science fiction Michała Cetnarowskiego nie daje łatwych odpowiedzi, ale za to pomaga stawiać intrygujące pytania.
Źródło: Powergraph

GNOZA - FRAGMENT

Matylda nie lubiła wizyt w ośrodku nie tylko dlatego, że przypominały jej o matce. Nie to, że chciała o niej zapomnieć; ale widząc ten sterylny dizajn, po prostu czuła, jakby coś łapało ją za gardło, i potem długo musiała wytrząsać z siebie to obce emo, szpilić do upadłego w najdziwniejszych virach, szprycować się realmami. A może po prostu bała się tego, co widziała za każdym razem w eterycznej, prawie przezroczystej twarzy siostry w cierpieniu? Że to przecież mogła być ona. Wtedy, w Edenie, ją to też spotkało. No i najzwyczajniej w kamerach Szpitala czuła się bezbronna przed okiem Marszałka. Przechodził ją dreszcz, kiedy myślała o tych wszystkich rejestrach, logach, śladach, które musiała zostawić, żeby wpuszczono ją na oddział. Czuła się obnażona, poddana pod władzę cudzego spojrzenia, pozbawiona wszelkich wtyczek sabatu, pozwalających choć trochę zmylić wszechobecne rejestratory Marszałka, spijającego dane ze Szpitali, Szkół, Urzędów i w ogóle każdego z ośrodków działających pod samodzielną SI, do których miało dostęp Państwo. Tyle dobrego, że nauczyła się już przynajmniej udawać, że wcale jej to nie rusza, nawet bez technologicznych wspomagaczy; oni wszyscy się tego nauczyli, pokolenia niewolników tresowanych przez bezwzględne anioły algorytmów. Gorzej, że dziś miała do stracenia więcej niż dumę i swoją prywatność. Przecież za kilka dni akcja… Skarciła się instynktownie, żeby nawet o tym nie myśleć. Podrapała się po krótkich włosach, sterczących jak sztywne druty na szczycie wysoko podgolonej czaszki. Kilka razy gwałtownie zamrugała. Ziewnęła. Mrugnęła-kichnęła-zaśmiała się. Niech analizatory kliniki się tym teraz martwią. Szpital prawie na pewno nie monitorował jej fal mózgowych i nie mógł aproksymować myśli, na szczęście były na to jeszcze paragrafy, zwłaszcza po niedawnym skandalu w kręgach berlińskich merytokratów. Ale nie trzeba czytać myśli, żeby zhakować ci duszę; stale to sobie powtarzali w sabacie. Z drgnienia brwi, podwyższenia temperatury skóry o ułamek stopnia, ze zmiany ilości dwutlenku węgla w wydychanym powietrzu. Mógł cię zdradzić nawet uciekający wzrok albo bezwiedny tik, który w rejestrach Marszałka pojawiał się zawsze, kiedy kłamiesz. Albo ominięta wizyta u siostry-przyjaciółki, wyrwa w cyklicznym rytuale. Więc lepiej nie myśleć, nie mówić, nie rozmawiać w realu. Unikać wszelkich powtarzalnych zachowań. Paradoksalnie w Warstwach dużo łatwiej było o solidną enkrypcję i skuteczne klucze prywatne.. —        To może ja już… — zaczęła, ale właśnie wtedy Sonia się poruszyła. Przez owadzią twarz przebiegł skurcz. Matylda ucieszyła się, że może jednak usłyszy dziś przyjaciółkę. Ale ta nie otworzyła oczu. Zamiast tego jej dłoń odnalazła jeden z grubych węgielków, ujęła go koślawo, palce zaciśnięte na palcach jak supły-narośla-guzy. Jakby dłoń funkcjonowała niezależnie od umysłu, poruszała się bez związku z resztą ciała. A potem zaczęła szkicować. Nerwowe, rwane ruchy. Chaotyczne przyspieszenia, zero gracji, cięcia szarych linii pojawiające się w przypadkowych miejscach, to na jednym, to na drugim rogu prawdziwej biokartki. Kilka smug, czarnych iskier, szarych meteorów, wyprysło nawet na blat. Za mocno dociśnięty węgielek strzelił grudką grafitu, ale Sonia nie przerwała gorączkowej pracy. Matylda już się zorientowała, że dzieje się coś niezwykłego, i na pewno by kogoś wezwała, zanim zadziałają algorytmy Szpitala. Na pewno tak. Ale wtedy w chaotycznej plątaninie linii i rozcieniowanych kantem dłoni płaszczyzn dostrzegła wyłaniający się kształt. Coś jej przypominał. Kogoś. Wiedziała kogo. Przecież rozpoznała go od razu. To nie mógł być on, ale to na pewno był on. Marduk. Marduk Nowicki. Jej ojciec majner. Jej ojciec majner, skryty od lat między gwiazdami. Zanim przybiegli zaalarmowani przez Szpital asystenci leczenia, Matylda zdołała jeszcze dojrzeć jego – ale przecież nie jego, to nie było możliwe – twarz. Te cięcia, zagęszczone siatki, poszatkowane światłocienie – to była wściekła radość? pijany gniew? euforyczny strach? A może szalona rozpacz?  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj