W finale 7. sezonu serialu Game of Thrones mieliśmy zaledwie jedną znaczącą śmierć. Pożegnaliśmy Petyra Baelisha zwanego Littlefingerem, którego grał Aidan Gillen. Czytaj także: Recenzja finału 7. sezonu Gry o tron Aktor w rozmowie z EW.com przyznaje, że zastanawiał się, jakie będzie jego życie po serialu, który był tak ważny w jego karierze od kilku lat. Jak się czuł, gdy producenci do niego zadzwonili z wiadomością?
- W takiej sytuacji czujesz się pogrążony w smutku. Przez swoją postać, jak i samo doświadczenie. Jednocześnie od razu pojmujesz wielkość całej przygody, którą przeżyłeś przez ostatnie siedem lat. To było coś ogromnego - wyjaśnia.
Wspomina, że twórcy od razu mu oznajmili plan na uśmiercenie jego postaci w finale i obiecali "rzekę krwi". Przyznaje, że rzeki nie dostał, ale cieszy się, że mógł pożegnać się w finale sezonu. Twierdzi, że woli, gdy ma zaledwie kilka scen w sezonie, ale dobrych. Takich, które mają wpływ na wydarzenia. Cieszy się, że miał dobry wątek na koniec tej przygody.
- Z takimi starannie przygotowanymi planami zawsze związane jest ryzyko. Podejmuje swoje działania, które mogą odbić mu się czkawką. Myślę, że on to lubi. Jego plany nigdy nie są bezpieczne. Ryzykuje jak dobry hazardzista - komentuje plan Littlefingera, który miał na celu skłócenie Aryi z Sansą.
Wspomina, że w 2015 roku w wywiadzie wyjawił swoją wizję na śmierć Petyra. Mówił, że chciałby, aby to Arya dokonała egzekucji. I tak też się stało.
- Nawet w tej scenie, jak wchodzi do sali i Arya pokazuje sztylet, on wie, że będzie to godna rozgrywka. Podejrzewał to w czwartym odcinku, gdy Bran powiedział mu: Chaos jest drabiną. To, że Bran coś takiego powiedział, nie może być przypadkowe. To wówczas moja postać zaczęła tracić grunt pod nogami. Wiedział, że rzeczy, które robi prywatnie niekoniecznie takie są - komentuje.
Aktor nie chciał w wywiadzie komentować sceny śmierci, bo chce, by ona sama mówiła za siebie. Według niego na pewno są w niej emocje. Littlefinger wraca w niej do punktu upokorzenia, w którym był wielokrotnie. Przez Catelyn Stark oraz Brandona Starka. Czytaj także: Najbardziej irytujące postacie z Gry o tron Zdradza, że jego ostatni dzień na planie nie był związany ze sceną śmierci.
- Scena śmierci była drugą, jaką nakręciłem w tym sezonie. Podobało mi się, że mogłem to zrobić w taki sposób: najpierw śmierć, a potem zagranie tego, co było wcześniej. Kiedy wiesz, co nadejdzie, relaksujesz się w interakcji z innymi ludźmi. W twojej kreacji pojawia się więcej spokoju.
Wspomina, że w ostatnim dniu Bryan Cogman, jeden z producentów, powiedział parę słów na pożegnanie. Aktor dostał na pamiątkę przypinki, które nosił Littlefinger. Jedna dla niego, jedna dla jego syna.
- Wykonałem całkiem niezłą robotę. Moja postać się spisała. Producenci musieli zmniejszyć obsadę. Koniec następuje wtedy, gdy następuje. Nie myślę poza tą kategorią - odpowiada na pytanie, czy lepiej było zginąć w finale, czy w którymś z wcześniejszych odcinków.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj