Sequel to zazwyczaj więcej, szybciej, lepiej niż w poprzedniej części. O ile pierwsze dwie rzeczy zwykle się sprawdzają to z tą ostatnią cechą już gorzej. Same efekty to nie wszystko, o czym przekonaliśmy się przy okazji premiery Transformers 2: Revenge of the Fallen, gdzie scenariusz wydawał się być pisany na kolanie, a humor zupełnie nie przypominał tego z jedynki. Iron Man 2 jest totalnym przeciwieństwem produkcji Michaela Baya. Świetny przykład na to jak sequel być powinien.

[image-browser playlist="" suggest=""]

Akcja rozpoczyna się pół roku po wydarzeniach z pierwowzoru - Iron Monger został pokonany, a Tony Stark publicznie przyznał się do bycia Iron Manem. Teraz przyszedł czas na to by zmierzyć się również z konsekwencjami tej decyzji. Rząd Stanów Zjednoczonych żąda by milioner oddał kombinezon wojsku jako że stanowi on potencjalne niebezpieczeństwo dla kraju. Oprócz tego z odległej Rosji przyjeżdża naukowiec, który z rodziną Starków ma kilka niedokończonych (lekko mówiąc) spraw.

Fabularnie film stanowi doskonałe rozwinięcie wątków z pierwszej części. Utrzymano w miarę realistyczne podejście do tematu superbohatera. Iron Man to zwykły człowiek, z wadami charakterystycznymi dla tego gatunku – jest zuchwały, przemądrzały i zbyt pewny siebie. Ma swoje własne problemy, nie jest kimś w rodzaju Supermana, którego interesuje tylko i wyłącznie dobro innych. Tony Stark lubi sobie popić, zabawić się z kobietami oraz nie przepada za ciężką pracą. Konwencja realizmu spowodowała także wybór głównego przeciwnika Człowieka ze Stali, tfu, z Żelaza oczywiście. Nie pojawia się największy komiksowy wróg Starka – Mandaryn. Widocznie twórcy filmu uznali, że magia nie sprawdzi się za dobrze. W sumie mogli mieć rację. Zresztą zawsze pozostaje część trzecia.

[image-browser playlist="" suggest=""]

W scenariuszu jakichś większych zgrzytów nie ma. Owszem można przyczepić się co do braku realizmu niektórych scen (limuzyna na torze Formuły 1) albo włączeniu wątku Howarda Starka, ojca Tony’ego, co wydawało się zagraniem a la deux ex machina, ale ogólnie nie wpływa to bardzo negatywnie na odbiór. Komiksy rządzą się przecież swoimi prawami (historia czerpie sporo z popularnej serii Demon in the Bottle).

Najmocniejszą stroną jedynki był humor, dostarczany głównie przez Roberta Downeya Jr. Aktor i tym razem nie zawodzi, co chwilę rzuca sarkastycznym lub ironicznym tekstem rozbawiając widzów (i denerwując zarazem swoich rozmówców). Wydaje się, że ta rola jest wręcz stworzona dla niego. W kilku scenach można odczuć, iż Downey improwizuje, nie trzyma się scenariusza. Ba, chyba nawet po prostu jest sobą, a nie Tonym Starkiem. Nie ma to jednak znaczenia, bo obaj mają praktycznie identyczny styl bycia. Smaku dodaje także sam Jon Favreau, którego cenię od epizodycznej roli w serialu Friends. Jako ochroniarz Iron Mana wypada znakomicie, jego obecność na ekranie choć krótka daje widzowi dużo radości.

[image-browser playlist="" suggest=""]

Reszta obsady również spisała się całkiem nieźle. Zarówno Gwyneth Paltrow, jak i Mickey Rourke do moich ulubieńców nie należą, jednak trudno im cokolwiek zarzucić. Stworzone przez nich kreacje może nie są niesamowite, zapadające w pamięć, ale na pewno wiarygodne, a to jest już wystarczające. Scarlett Johansson uświetniła kilka scen błyszcząc skądinąd niemałym dekoltem, a relacje w filmie pomiędzy nią a Starkiem to coś, co trzeba zobaczyć.

Co jakiś czas przygrywa niezła muzyczka, godne wspomnienia szczególnie jest AC/DC, które swoim stylem idealnie wpasowuje się w klimat filmu. Dwa utwory grupy braci Young i bodajże jedna piosenka Smash Mouth to niewątpliwe plusy produkcji. Na minus za to należy zaliczyć warstwę dźwiękową skomponowaną przez Johna Debneya. Ta jest zupełnie bezpłciowa, nie wyróżnia się na tle filmu, ot, po prostu gdzieś sobie przygrywa, tyle. Djawadi w poprzedniej części jakoś specjalnie nie zabłysnął, ale i tak wypada lepiej od Debneya.

[image-browser playlist="" suggest=""]

Dwieście milionów dolarów nie poszło na marne, efekty są bardzo dobre (choć może nie na miarę Avatara). Kombinezon Iron Mana wciąż prezentuje się fenomenalnie, w szczególności ten walizkowy, który było już widać w zwiastunach. Akcji w całym filmie nie brakuje, a właściwie to momentami nawet jest jej za dużo. Ucieczka Starka przed robotami trwa chyba z 15 minut, a już po piątej widz zaczyna się nudzić. Już wcześniej zdążył się przecież napatrzeć na wybuchy i latanie faceta w żółto-czerwonym stroju. Z kolei walka z głównym wrogiem to kwestia chwili - podobnie szybko padł Iron Monger w części pierwszej. Jawne oszustwo. Spokojnie można było wyciąć/skrócić poprzednie sceny i dodać nieco więcej Whiplasha (swoją drogę to imię w filmie w ogóle się nie pojawia).

Nie wypada mi także wspomnieć o polskich napisach. Cóż, takie już moje zboczenie zawodowe. Ten, kto za nie odpowiada (napisy, nie zboczenie) powinien poszukać sobie innej pracy, bo do tej się niestety nie nadaje. Spartolone zostały szybkie dialogi, wymiany zdań bohaterów – aktorzy mocno się produkują (np. wspomniane już improwizacje Downeya Juniora), a na ekranie spoczywa sobie przez minutę jedna linijka. Tłumacz najwyraźniej nie potrafi skupić się na dwóch osobach na raz. Sprawę dzielenia wierszy pomijam, bo technikalia nigdy mocną stroną profesjonalnych tłumaczeń nie były. Nie wybaczę, jednak kilku totalnie bezsensownych tłumaczeń zdań czy wyrażeń. Nazwanie bird mana (człowieka lubiącego ptaki) ptasznikiem najszczęśliwszym przekładem raczej nie jest. Za to ja chętnie kupię panu tłumaczowi takiego ptasznika, jestem ciekaw co na to powie. Zero ciśnienia jako polski odpowiednik no pressure (oczywiście w sensie presji publiczności) to iście szkolny błąd, nie wymaga nawet komentarza. Uśmiałem się także przy kwestii Rhodeya zwracającego się do Starka - mówi you don’t have to do this, co zostało przełożone na… nie niszczmy się. Ja rozumiem, że do kontekstu takie zdanie pasowało, ale no ludzie, kto tak mówi? To równie realistyczne jak ci kryminaliści rzucający (głosem lektora) hasłami typu o psiakrew, co ty tutaj robisz, skurczybyku.

[image-browser playlist="" suggest=""]

Iron Man 2 to sequel całkowicie udany, co w sumie nie zdarza się tak często. Pod wieloma względami dorównuje swojemu poprzednikowi, może nawet go przewyższa. Sukces kasowy murowany, podobnie jak część trzecia, na którą pójdę na pewno. Favreau i Downey Jr. udowadniają, że ekranizacja komiksu może dostarczyć mnóstwa rozrywki nie tylko zapalonym geekom, ale także przeciętnemu widzowi.

Ocena:
8/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj