Janczarzy Kremla - fragment powieści
ROZDZIAŁ PRZEDOSTATNI
– 1 –
Wyglądali jak bracia. Lub nowo powołani rekruci – jeszcze w cywilnych ubraniach, ale już krótko ostrzyżeni, ze skupieniem na twarzach, niepewni tego, co przyniesie jutro. Trzej młodzi mężczyźni, właściwie chłopcy, siedzieli w milczeniu na plastikowych krzesłach ustawionych rzędem pod ścianą hali przylotów warszawskiego lotniska. Spośród kilkudziesięciu osób, niecierpliwie kłębiących się w oczekiwaniu na lądowanie samolotu, wyróżniały ich posągowe znieruchomienie i długie zimowe płaszcze, podczas gdy większość obecnych nosiła jeszcze lekkie kurtki lub nawet modne letnie prochowce, chociaż chłodny i słotny październik przyszedł w tym roku wcześnie, zapowiadając bliską zimę. Niekiedy na Okęciu można było natknąć się na grupki ortodoksyjnych młodych Żydów, w podobnych długich, ciemnych płaszczach, którzy po odwiedzeniu ziemi przodków wracali do Izraela ze stężałymi obliczami. Trzej mężczyźni nie nosili ani pejsów, ani czarnych kapeluszy. Także ich opiekun w niczym przypominał rabina czy nauczyciela w szkole religijnej, a bardziej szarego urzędnika niższej rangi, jednego z tych, którzy mają tę dziwną właściwość nijakości, że minutę po spotkaniu na ulicy nie jesteśmy w stanie opisać ich wyglądu. Puste krzesło między młodymi a wychowawcą zaznaczało dzielącą ich różnicę wieku. – Pasażerów, oczekujących na przylot samolotu polskich linii lotniczych LOT z Moskwy, informujemy, że samolot przybędzie z opóźnieniem około dziesięciu minut. Opóźnienie może ulec zmianie. – Głośniki zachrypiały męskim głosem, w którym nie było tonu ubolewania czy przeprosin, a tylko brutalne postawienie odbiorców wobec faktu. Tłumek oczekujących zaszumiał, zafalował. – Chodźmy na taras widokowy – zaproponował siedzący w środku chłopak. I podniósł się, nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź. – Późno już, wejście na pewno zamknięte. Zresztą, na zewnątrz deszcz, ciemno. Niewiele widać – zaoponował wychowawca. Dwaj pozostali młodzi mężczyźni bez słowa wstali z miejsc, dając do zrozumienia opiekunowi, że nie zamierzają przysłuchiwać się jego opinii, lecz oczekują, aby do nich dołączył. Zarzuciwszy na ramiona torby podróżne, ruszyli w stronę wyjścia, przechodząc za plecami ludzi, którzy z niecierpliwością wpatrywali się w szybę, oddzielającą poczekalnię od punktów kontroli. Opiekun, niechętnie, ulegając bezsłownemu szantażowi, podniósł się i poszedł śladem chłopców. Ich stopy znaczyły wgłębienia w błotnistej brei, pokrywającej posadzkę. W ostrym świetle przysufitowych jarzeniówek sylwetki żołnierzy ochrony pogranicza w zielonych mundurach i celników, noszących szare uniformy, rysowały się niczym manekiny w witrynie sklepu z akcesoriami militarnymi. Ożywione komendą głośników, zapowiadających lądowanie samolotu, marionetki zapląsały, rozsypały się po hali, zajmując przypisane im miejsca przy stanowiskach kontroli. Strażnik przy drzwiach prowadzących na taras widokowy pokręcił przecząco głową, odmawiając przejścia. Młodzieńcy obejrzeli się za siebie, przywołując wzrokiem opiekuna. Ten próbował coś tłumaczyć cerberowi, wreszcie, z oporami, wyciągnął z kieszeni karton legitymacji w czarnych okładkach. – Trzeba tak było od razu – zaburczał obrażony mundurowy i odryglował drzwi. Podmuchy wiatru smagały przenikliwie zacinającym deszczem. Chłopcy wtulili głowy w podniesione kołnierze płaszczów. – Przydałaby się futrzana uszanka – mruknął jeden z nich. – Aha – przytaknął drugi. Przylgnęli do metalowej barierki, wypatrując samolotu.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj