Wydawnictwo Vesper, w ramach serii Eony, przypomina polskim czytelnikom klasyczną fantasy. W jej ramach ukazały się już dwa tomy przygód Conana, a także pierwszy z trzech zbiorczych tomów przygód Kane'a - postaci stworzonej przez Karla E. Wagnera.  Na tom Kane. Bogowie w mroku składają się powieść Sploty Mroku oraz opowiadania: W zwierciadle zimy dusza się przegląda, Zimne światło, Miraż, wiersz Anioła śmierci cień oraz dodatki: chronologię świata Kane’a, glosariusz i esej Wspomnienie o Karlu Edwardzie Wagnerze. Wydawnictwo Vesper udostępniło fragment ww. powieści w przekładzie Pawła Korombela. Znajdziecie go pod opisem i okładką książki. Miłej lektury.

Kane. Bogowie w mroku - opis i okładka książki

Źródło: Vesper
Kane nosi piętno człowieka przeklętego. Mówi się, że gdy udusił swojego brata, szalone bóstwo skazało go na wieczną tułaczkę po trawionym wojną świecie. Koniec jego życiu przynieść może jednie przemoc, którą u zarania dziejów sam zapoczątkował. Bezlitosny wojownik, misterny intrygant, obdarzony nieprzeciętną inteligencją strateg, Kane żył przez całe tysiąclecia, wędrując od królestwa do królestwa, niszcząc, paląc i kradnąc. Bez odpoczynku, bez wytchnienia, bez końca. Cynik i barbarzyńca, myśliciel i hedonista, Kane to antybohater o mrocznej, tajemniczej naturze – postać w równej mierze przerażająca, fascynująca co tragiczna.

Kane. Bogowie w mroku - fragment książki

Część pierwsza

Prolog

– To zło wcielone! Trzymaj się od niego z daleka! – Arbas rozjuszonym wzrokiem zmierzył siedzącego przed nim nieznajomego i przyssał się do kufla piwa, który tamten mu postawił. Teraz czuł tylko pogardę wobec rozrzutnego młodzika, który wypatrzył go tu, w tawernie Selrama Prawego. Arbas – przez wielu zwany Arbasem Skrytobójcą – był w parszywym nastroju. Nagły, nie w porę (podejrzanie nie w porę – pomyślał Arbas) niefart w grze w kości wcześniej tego wieczoru ogołocił go z miłych sercu słupków wygranej i całej zawartości trzosu. Łasząca się do niego służka, pieszcząca supły mięśni pod jego skórzaną kamizelą, ostygła w zapałach i odeszła, krzywiąc się szpetnie. Może na znak zawodu – pomyślał kwaśno Arbas. Wtedy zjawił się ten cudzoziemiec, którego pańskie maniery nijak się miały do prostego odzienia, w którym paradował. Przedstawił się krótko jako Imel i nie podał żadnych innych informacji oprócz starannie wybranych plotek. Z pozoru chodziło mu tylko o to, żeby Arbas miał kufel pełen krzepkiego piwa. Arbas, nie dowierzając głupcowi, pozwolił mu trwonić pieniądze. Głowę miał mocną. Wiedział, że tamten w końcu ot tak, przelotnie, od niechcenia zacznie pleść o jakimś rywalu, jakimś skurczybyku – o kimś, za zgładzenie kogo gotów jest sypnąć groszem. Arbas ze znawstwem wycenił, ile Imel byłby gotów wyłożyć, kiedy tamten nagle obalił te kalkulacje. Rozmowa nie wiedzieć jak zeszła na człowieka, o którego śmierć władze Przymierza słały żarliwe modły. Arbas w mig zdał sobie sprawę, że obcy szuka informacji o Kanie. – Zło? Jego charakter ani mnie ziębi, ani grzeje. Zresztą nie po to zapuszczam się w zaplute zaułki Nostoblet, żeby znaleźć kogoś, komu powierzyłbym swój skarbiec. Po prostu chcę z nim zamienić słówko, a powiedziano mi, że ty wiesz, jak do niego trafić. – Mówił dialektem Przymierza Południowej Lartroxii, z warkotem, który wskazywał, że pochodzi z wyspy Thovnos, stolicy cesarstwa o tej samej nazwie, leżącej około pięciuset mil na południowy zachód. – W takim razie dureń z ciebie! – odpalił Arbas i osuszył kufel. Ukryta pod kapturem szczupła twarz nieznajomego spłonęła gniewem. Bezgłośnie przeklinając bezczelność płatnego mordercy, skinął na przechodzącą dziewkę, żeby kolejny raz wypełniła naczynie Arbasa. Niedbale cisnął jej wysupłane z mieszka trzy monety, ale tak, by Arbas docenił jej ciężar. Spełniając jego prośbę, dziewczyna otarła się o ramię Imela i odeszła z uśmiechem. – Niestała suka! – westchnął ni w pięć, ni w dziewięć Arbas, wlepiając oczy w szkarłatny odcisk cycka dziewczyny na szarej opończy Thovnosianina. Powoli sączył piwo z kufla, nie patrząc na darczyńcę. – Jak dla mnie ktoś za dużo mieli ozorem. Dużo za dużo, niech mnie diabli! Kto ci powiedział, że mogę go znaleźć? – Prosił, żebym nie zdradzał jego imienia. – Nie zdradzał, nie zdradzał! Na Lato! Podasz mi imię tego łgarza ze zbyt długim jęzorem, który wysłał cię do mnie, albo szukaj go w Siódmym Piekle, gdzie jego miejsce, niech go diabli! Przy tej cenie za jego głowę nie ma takiej bandy zuchów w całym Przymierzu, w której nie znalazłby się chętny go wydać. W tawernie wrzało jak w ulu. Trupio blady Selram Prawy strzegł drzwi piwniczki z winem. Szczerząc umorusaną gębę, właściciel ogarniał wzrokiem hałaśliwą gromadę. Większość była w swawolnym nastroju, każdy głośno zajęty swoją rozrywką – grą w kości, dziwkami, hulanką. Hałaśliwe zbiry z mrocznych ulic Nostoblet, zuchwali najemnicy w ciemnozielonych koszulach i skórzanych portkach kawalerii Przymierza, używający obcej mowy wędrowcy przemierzający miasto w niezbadanych celach, uwodzicielsko wystrojone dziewki uliczne, których głośny śmiech nie łagodził twardości spojrzenia. Dwaj jasnowłosi najemnicy z Waldannu szykowali się zerwać dawne więzi przyjaźni, dobyli noży, gotowi poderżnąć gardło jeden drugiemu w imię sprawy jasnej tylko dla nich. Gładkolica kurwa o przedziwnych bliznach wokół wysmarowanych różem cycków sprawnie buszowała w mieszku nieostrożnego marynarza, który ją macał. Łysiejący, zarosły brudem dawny członek straży miejskiej Nostoblet zabawiał gromadkę prostaków, szydzących z jego żałosnej żebraniny o napitek. Tu i tam małe grupy mężczyzn pochylały się nad stołami, szeptem snując plany, za których poznanie straż miejska wiele by dała. Ale strażnicy rzadko zaglądali w nadbrzeżne zaułki Nostoblet, chyba żeby ściągnąć łapówki, a Selrama Prawego nie obchodziły interesy jego klienteli, jeśli tylko miała czym zapłacić za gościnę. Każdy pilnował swojego nosa. Dlatego też nikt nie zwracał uwagi na szeptaną rozmowę Arbasa Skrytobójcy z nieznajomym z Thovnos. A właściwie nikt poza jednouchym żołnierzem, który wszedł do tawerny Selrama wkrótce po Imelu. Zniszczony rynsztunek i złowroga mina zniechęcały przedsiębiorcze dziwki i gadatliwych moczymordów. Na ręce, którą od czasu do czasu podnosił do ust piwo, lśnił srebrny pierścień z dużym ametystem. Kamień błyskał fioletowo w żółtych światłach tawerny. Ale milczący wojak siedział w sporej odległości od Arbasa i Imela, daleko poza zasięgiem słuchu w zatłoczonej izbie. A jeśli nawet za często błądził wzrokiem w ich kierunku, może tylko wabiła go ciemnowłosa piękność w kolorowych jedwabiach pląsająca na sąsiednim stole. Imel na chwilę zatopił się w myślach, ignorując gniew tlący się na ciemnym obliczu skrytobójcy. Mężczyzna okazał się trudniejszym, niebezpieczniejszym przeciwnikiem, niż początkowo uznał, i nie trudno było ocenić, ile można mu zdradzić z istoty misji. Na razie musiał jednak na nim polegać. A więc dyplomacja. Rozwiać podejrzenia, ale nie mówić niczego ważnego. – Bindoff mnie do ciebie przysłał – wyznał obcy, uśmiechając się do Arbasa, który, usłyszawszy imię Czarnego Kapłana, wyglądał na zaskoczonego. – To jak, umowa stoi? Nagle Arbas ujrzał Thovnosianina w zupełnie innym świetle. Wcześniej założył, że obcy jest łowcą głów i zastanawiał się nad miejscem, w którym mógłby posłużyć się nożem – ale musiał przyznać, że znajomość z Czarnym Kapłanem przemawiała na korzyść przybysza. Bindoff starannie strzegł tajemnicy Kane’a. Skoro nieznajomy w jakiś sposób zdobył zaufanie kapłana, może gra była warta świeczki? – Masz, powiedzmy, dwadzieścia pięć złotych mesitsów? – rzucił niedbale Arbas. Obcokrajowiec przez chwilę udawał, że się waha, szybka odpowiedź mogłaby bowiem skłonić najemnika do podbicia stawki. – Mogę mieć. Arbas zlizał z wąsów pianę, nim znów przemówił. – W takim razie niech będzie. Przynieś je za dwie noce od dzisiaj. Postaram się, żebyś spotkał Kane’a. – Dlaczego nie dzisiaj? – nalegał Imel. – Nie ma mowy, przyjacielu. A poza tym muszę trochę o ciebie rozpytać, zanim ruszymy gdzieś tyłki. – Zauważywszy zniecierpliwienie obcego, zacytował: – „Szczęśliwy w szaleństwie swym szalony wpadł w diabła szpony”. Obcy parsknął śmiechem. – Oszczędź mi świętych mądrości. Czym ten Kane zawinił, że otacza go tak zła sława? Ktoś twojej profesji nie powinien się nikogo obmawiać. Arbas tylko zachichotał i powiedział: – Zapytaj mnie o to znowu, gdy go poznasz!
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj