Rozdział 2

Sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych stał nieruchomo przy wielkim oknie, patrząc w dół na ożywiony ruch na Czterdziestej Trzeciej Ulicy. Czasami zastanawiał się, czy to słuszne, by jakikolwiek człowiek pracował tak wysoko nad innymi ludźmi. Odrobina dystansu to rzecz pożądana, lecz łatwo może się przerodzić w obojętność. A może po prostu usiłował znaleźć racjonalne wytłumaczenie swojej niechęci do drapaczy chmur, która nie wygasła mimo dwudziestu lat pracy w Nowym Jorku. Za plecami usłyszał odgłos otwierających się drzwi, ale nie odwrócił głowy, gdy do pokoju wszedł Pieter van Ryberg. Nastąpiła nieunikniona pauza, w czasie której Pieter z dezaprobatą spoglądał na termostat; mówiono żartobliwie, że sekretarz generalny lubi żyć w lodówce. Stormgren­ zaczekał, aż jego zastępca dołączy do niego przy oknie, po czym oderwał wzrok od znajomego, lecz zawsze pasjonującego widoku w dole. —  Spóźniają się — powiedział. — Wainwright­ powinien tu być już pięć minut temu. —  Właśnie otrzymałem wiadomość od policji. Ciągnie za sobą całą procesję i utykają w korkach. Powinien się zjawić lada chwila. — Van Ryberg przerwał, po czym dorzucił: — Nadal jest pan pewien, że spotkanie z nim to dobry pomysł? —  Obawiam się, że jest już trochę za późno, żeby się z tego wycofać. Mimo wszystko wyraziłem zgodę, chociaż wie pan, że to nie był wcale mój pomysł. Stormgren­ podszedł do biurka i zaczął się bawić swoim słynnym uranowym przyciskiem do papieru. Nie był zdenerwowany, tylko niezdecydowany. Był nawet zadowolony, że Wainwright­ się spóźnia, dzięki temu bowiem od samego początku będzie miał nad nim przewagę. Takie drobiazgi odgrywają w ludzkich sprawach ważniejszą rolę, niż mógłby sobie tego życzyć ktoś, kto kieruje się jedynie logiką i rozsądkiem. —  Są! — powiedział nagle van Ryberg, przyciskając twarz do szyby. — Nadchodzą aleją i jest ich chyba ze trzy tysiące. Stormgren­ wziął notatnik i dołączył do swego zastępcy. Oddalony o osiemset metrów mały, lecz zdecydowany tłum wolno podążał w kierunku gmachu Sekretariatu. Nad tłumem powiewały nieczytelne jeszcze z tej odległości transparenty, lecz sekretarz dobrze wiedział, jaka jest ich treść. W końcu usłyszał górującą nad ulicznym zgiełkiem złowrogą melodię pieśni śpiewanej przez demonstrantów. Poczuł, jak wzbiera w nim fala niesmaku. Świat na pewno widział już dość maszerujących tłumów i gniewnych sloganów! Pochód dotarł już do budynku. Musieli wiedzieć, że na nich patrzy, bo tu i tam, chociaż bez przesadnego zacietrzewienia, wygrażali pięściami. Gesty te nie były skierowane przeciw Stormgre­nowi,­ choć niewątpliwie miał je zobaczyć. Jak krasnale grożący olbrzymowi, gniewnie kierowali kułaki w niebo, tam, gdzie na wysokości pięćdziesięciu kilometrów niczym lśniąca, srebrna chmura wisiał flagowy statek floty Zwierzchników. „I bardzo prawdopodobne — pomyślał Stormgren­ — że Karellen przygląda się całemu zajściu i pęka ze śmiechu, bo taka demonstracja nie mogłaby się odbyć bez cichego poparcia Kontrolera”. Stormgren­ po raz pierwszy spotykał się z przywódcą Ligi Wolności. Przestał się zastanawiać, czy mądrze robi, gdyż plany Karellena były często zbyt subtelne, aby mógł je pojąć mózg zwykłego człowieka. Ale sekretarz nie dostrzegał żadnego zagrożenia związanego z tym spotkaniem. Gdyby natomiast odmówił Wainwrigh­to­wi,­ liga ukręciłaby z tego faktu powróz na jego szyję. Alexander Wainwright­ był wysokim, przystojnym mężczyzną pod pięćdziesiątkę. Stormgren­ wiedział, że jest kryształowo uczciwy, a przez to podwójnie niebezpieczny. A jednak oczywista szczerość jego intencji sprawiała, że trudno było nie darzyć go sympatią, niezależnie od tego, jaki miało się stosunek do jego poglądów i niektórych jego zwolenników. Gdy van Ryberg nieco zbyt ceremonialnie przedstawił ich sobie, Stormgren­ nie tracił czasu. —  Sądzę — zaczął — iż głównym powodem pańskiej wizyty jest złożenie formalnego protestu przeciw planowi federacji. Czy mam rację? Wainwright­ poważnie skinął głową. —  To główny powód, panie sekretarzu. Jak pan wie, od pięciu lat próbujemy uświadomić rodzajowi ludzkiemu niebezpieczeństwo, jakie mu zagraża. Zadanie nie należy do łatwych, ponieważ większość ludzi wydaje się zadowolona z tego, że Zwierzchnicy rządzą światem wedle swojej woli. Mimo to w każdym kraju znaleźli się patrioci, łącznie pięć milionów, którzy podpisali naszą petycję. —  W porównaniu z dwoma i pół miliarda liczba ta nie robi specjalnego wrażenia. —  To liczba, której nie można zignorować. A na każdego, który podpisał, przypada wielu żywiących poważne wątpliwości co do słuszności, nie mówiąc już o legalności, planu federacji. Nawet Kontroler Karellen, mimo całej swej potęgi, nie jest w stanie jednym pociągnięciem pióra przekreślić tysiąca lat historii. —  A któż może cokolwiek wiedzieć o potędze Karellena? — odparował Stormgren. — Kiedy byłem chłopcem, Federacja Europejska była tylko marzeniem, a nim dorosłem, stała się rzeczywistością. I doszło do tego przed przybyciem Zwierzchników. Karellen po prostu kończy dzieło, które sami zaczęliśmy. —  Europa była kulturową i geograficzną jednością. Cały świat nią nie jest, na tym polega różnica. —  Zwierzchnikom — odparł sarkastycznie Stormgren­ — których punkt widzenia, zgodzi się pan ze mną, jest o wiele dojrzalszy niż nasz, Ziemia zapewne wydaje się dużo mniejsza niż Europa naszym przodkom. —  Nie oznacza to, że jestem całkowicie przeciwny tworzeniu federacji, choć większość moich zwolenników może się z tym nie zgodzić. Powinna ona jednak powstać z naszej inicjatywy, a nie być narzucana z zewnątrz. Musimy sami decydować o swoim losie. Trzeba skończyć z wtrącaniem się obcych w ludzkie sprawy! Stormgren­ westchnął. Wszystko to słyszał setki razy i wiedział, że może udzielić tylko jednej, dobrze znanej odpowiedzi, której Liga Wolności nigdy nie zaakceptuje. On ufał Karellenowi, oni nie. Na tym polegała podstawowa różnica i nic nie mógł na to poradzić. Na szczęście Liga Wolności także nie miała na to żadnego wpływu. —  Pozwoli pan, że zadam kilka pytań — rzekł. — Czy może pan zaprzeczyć, że Zwierzchnicy dali światu bezpieczeństwo, pokój i dobrobyt? —  To prawda. Jednak odebrali nam wolność. Nie samym… —  …chlebem człowiek żyje. Tak, wiem, ale po raz pierwszy w historii każdy człowiek może być pewny, że go dostanie. W każdym razie, jakąż to wolność utraciliśmy w zamian za to, co dali nam Zwierzchnicy, a czego nie mieliśmy w żadnym okresie naszej cywilizacji? —  Wolność kierowania swoim losem zgodnie z wolą Bożą. „No nareszcie — pomyślał Stormgren­ — doszliśmy do sedna. Podłożem konfliktu jest religia, chociaż pozornie wygląda to inaczej. Wainwright­ nikomu nie pozwoli zapomnieć o tym, że był duchownym. Choć nie nosi już koloratki, ma się wrażenie, że wciąż ma ją na szyi”. —  W zeszłym miesiącu — powiedział z naciskiem sekretarz — setka biskupów, kardynałów i rabinów podpisała wspólną deklarację poparcia dla zamiarów Kontrolera. Duchowni opowiedzieli się przeciwko wam. Wainwright­ gniewnie potrząsnął głową. —  Wielu przywódców to ludzie zaślepieni, Zwierzchnicy przekupili ich. Kiedy pojmą istotę zagrożenia, może już być za późno. Inicjatywa wymknie się nam z rąk i staniemy się rasą niewolników.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj