W nowej serii prezentującej klasykę SF ukazała się powieść Koniec dzieciństwa. Przeczytajcie dwa pierwsze rozdziały.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. W końcu Stormgren odparł:
— Za trzy dni znów spotkam się z Kontrolerem. Przekażę mu pańskie zastrzeżenia, ponieważ jest moim obowiązkiem prezentowanie mu wszystkich poglądów. Jednak mogę pana zapewnić, że to niczego nie zmieni.
— Jest jeszcze jedna sprawa — powiedział powoli Wain wright. — Mamy wiele zastrzeżeń do Zwierzchników, lecz nade wszystko nie podoba nam się ich tajemniczość. Jest pan jedynym człowiekiem, który rozmawiał z Karellenem, ale nawet pan nigdy go nie widział. Czy to dziwne, że mamy wątpliwości co do motywów, jakimi się kieruje?
— Mimo wszystkiego, co zrobił dla ludzkości?
— Tak, mimo to. Nie wiem, co budzi w nas większy sprzeciw: wszechmoc Karellena czy jego tajemniczość. Jeśli nie ma nic do ukrycia, dlaczego się nam nie pokaże? Następnym razem, kiedy będzie pan z nim rozmawiał, panie Stormgren, proszę go o to zapytać!
Stormgren milczał. Na to nie miał odpowiedzi, w każdym razie takiej, która przekonałaby rozmówcę. Czasami zastanawiał się, czy udało mu się przekonać samego siebie.
Z ich punktu widzenia była to oczywiście operacja na niewielką skalę, lecz dla Ziemi było to największe wydarzenie w historii. Bez żadnego ostrzeżenia z niezbadanych otchłani kosmosu wyłoniła się flota wielkich statków. Ten dzień opisywano w niezliczonych powieściach, lecz tak naprawdę nikt nie wierzył, że kiedykolwiek nadejdzie. Teraz wreszcie nastał: błyszczące, nieruchome obiekty wiszące nad każdym kontynentem symbolizowały wiedzę, jakiej ludzkość nie miała szans dorównać jeszcze przez stulecia. Sześć dni bez ruchu unosiły się nad miastami, niczym nie zdradzając, że zdają sobie sprawę z istnienia Człowieka. Nie było to jednak potrzebne: przecież te potężne statki nieprzypadkowo znalazły się właśnie nad Nowym Jorkiem, Londynem, Paryżem, Moskwą, Rzymem, Kapsztadem, Tokio, Canberrą…
Jeszcze przed upływem tych kilku mrożących krew w żyłach dni niektórzy ludzie domyślili się prawdy. Dla tej rasy, która rzekomo niczego nie wiedziała o ludziach, nie był to pierwszy kontakt. W tych milczących, nieruchomych statkach mistrzowie psychologii studiowali ludzkie reakcje. Kiedy napięcie dojdzie do zenitu, podejmą działania.
Szóstego dnia Karellen, Kontroler Ziemi, na wszystkich częstotliwościach fal radiowych oznajmił światu swoją obecność.
Przemawiał tak doskonałą angielszczyzną, że spory wywołane tym faktem po obu stronach Atlantyku nie wygasły przez lata. Jednak treść tej przemowy była jeszcze bardziej wstrząsająca niż jej forma. Niewątpliwie było to dzieło niezrównanego geniuszu dowodzące doskonałej i absolutnej znajomości natury ludzkiej. Nie mogło być wątpliwości, że jego erudycja i wirtuozeria oraz kuszące wzmianki o wiedzy niedostępnej jeszcze człowiekowi były eksponowane celowo, tak by przekonać rodzaj ludzki, że właśnie zetknął się z przytłaczającą potęgą intelektualną. Kiedy Karellen skończył, narody Ziemi zrozumiały, że nadszedł kres dotychczasowej niezależności. Lokalne rządy zachowały władzę, lecz w kwestiach szeroko pojętej polityki zagranicznej decydujący głos nie należał już do ludzi. Argumenty i protesty były daremne.
Oczywiście trudno było oczekiwać, że wszystkie narody pokornie pogodzą się z takim ograniczeniem swojej władzy. Jednak wszelki aktywny opór napotykał nieprzezwyciężone trudności, ponieważ zniszczenie statków Zwierzchników, nawet gdyby było możliwe, pociągnęłoby za sobą zniszczenie miast, nad którymi wisiały. Mimo to jedno z mocarstw podjęło taką próbę. Może odpowiedzialni za tę decyzję mieli nadzieję załatwić jednym atomowym pociskiem dwie sprawy, gdyż ich celem był statek unoszący się nad stolicą sąsiedniego, nieprzyjaźnie nastawionego kraju.
Gdy w tajnym punkcie dowodzenia na ekranie monitora pojawił się obraz ogromnego statku, sercami niewielkiej grupy oficerów i techników musiały targać mieszane uczucia. Jeśli im się uda, jakie działania podejmą pozostałe statki? Czy są w stanie również je zniszczyć, dając ludzkości możliwość podążania dalej własną drogą? A może Karellen zechce wywrzeć jakąś straszliwą zemstę na tych, którzy go zaatakowali?
Ekran pociemniał nagle, gdy pocisk trafił w cel, i natychmiast inna kamera, umieszczona wiele kilometrów dalej w powietrzu, zaczęła przekazywać obraz. W ułamku sekundy, jaki trwało łączenie, powinna była powstać ognista kula płonąca na niebie niczym drugie Słońce.
Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Wielki statek unosił się nietknięty na skraju stratosfery, pławiąc się w słonecznym blasku. Pocisk nie tylko nie zdołał go zniszczyć, ale nikt nie potrafił powiedzieć, co się z nim stało. Ponadto Karellen nie podjął żadnych działań przeciw inicjatorom ataku; nawet nie dał znać, że go zauważył. Zignorował ich pogardliwie, pozwalając im pocić się ze strachu przed zemstą, która nigdy nie nadeszła. Było to skuteczniejsze i bardziej odbierające chęć oporu niż jakiekolwiek represje. Rząd odpowiedzialny za wystrzelenie pocisku upadł wśród wzajemnych oskarżeń kilka tygodni później.
Polityka Zwierzchników napotkała również bierny opór. Zazwyczaj Karellen dawał sobie z tym radę, pozwalając przeciwnikom robić swoje, dopóki nie odkryli, że odmawiając współpracy, sami sobie wyrządzają krzywdę. Tylko raz podjął bezpośrednią akcję przeciw krnąbrnemu rządowi.
Przez ponad sto lat Republika Południowej Afryki była ośrodkiem napięć społecznych. Ludzie dobrej woli po obu stronach usiłowali budować mosty, jednak daremnie — obawy i uprzedzenia były zbyt głęboko zakorzenione, by mogła się udać jakakolwiek współpraca. Kolejne rządy różniły się jedynie stopniem nietolerancji; ziemia była zatruta nienawiścią i jadem wojny domowej.
Kiedy stało się jasne, że nie zostaną podjęte żadne wysiłki, aby położyć kres tej sytuacji, Karellen przekazał swoje ostrzeżenie. Po prostu wyznaczył datę i godzinę, nic więcej. Zrozumiano go, lecz niezbyt się tym przejęto, nikt bowiem nie wierzył, że Zwierzchnicy mogą podjąć jakieś działania, które obejmą zarówno winnych, jak i niewinnych.
I nie podjęli. Tyle że Słońce minęło południk Kapsztadu… i zgasło. Pozostała blada, czerwonawa kula niedająca światła ani ciepła. W jakiś sposób w głębi kosmosu promienie słoneczne zostały spolaryzowane przez nieznane pole siłowe, które nie przepuszczało żadnego promieniowania. Obszar Ziemi objęty tym zjawiskiem miał średnicę pięciuset kilometrów i kształt idealnego koła.
Pokaz trwał trzydzieści minut. Wystarczyło — następnego dnia rząd Republiki Południowej Afryki ogłosił, że białej mniejszości zostają przywrócone pełne prawa obywatelskie.
Mimo takich pojedynczych wypadków rodzaj ludzki zaakceptował Zwierzchników jako część naturalnego porządku rzeczy. W zaskakująco krótkim czasie początkowy szok poszedł w niepamięć i świat ponownie zajął się swoimi sprawami. Największą zmianą, jaką mógłby zauważyć obudzony ponownie Rip van Winkle, było przyciszone oczekiwanie, rodzaj wewnętrznego oglądania się przez ramię, z jakim ludzkość czekała, aż Zwierzchnicy wyjdą ze swych lśniących statków i pokażą się publicznie.
Minęło pięć lat i nadal czekano. „Oto — pomyślał Stormgren — przyczyna wszystkich kłopotów”.
Kiedy samochód Stormgrena podjechał do pasa startowego, czekało na niego zwykłe kółko gapiów i przygotowanych kamer. Sekretarz generalny zamienił jeszcze kilka słów ze swoim zastępcą, wziął dyplomatkę i ruszył przez pierścień widzów.
Karellen nigdy nie kazał mu zbyt długo czekać. Tłum wydał nagły okrzyk, a na niebie z zapierającą dech w piersi szybkością pojawił się srebrny bąbel. Podmuch powietrza szarpnął ubraniem Stormgrena, gdy pięćdziesiąt metrów dalej niewielki statek zawisł kilka centymetrów nad ziemią, jakby obawiał się zetknięcia z nieczystą planetą. Idący wolno Stormgren dostrzegł znajome wybrzuszenie powłoki wykonanej bez jednego spawu i po chwili ukazał się przed nim otwór, który tak intrygował najlepsze naukowe umysły Ziemi. Sekretarz wszedł do jedynej, oświetlonej miękkim światłem kabiny promu. Wejście zasklepiło się, jakby nigdy nie istniało, odcinając obraz i dźwięk.
Otworzyło się po pięciu minutach. Mimo że Stormgren nawet nie poczuł, że leci, wiedział, iż znajduje się na wysokości pięćdziesięciu kilometrów, wewnątrz statku Karellena. Przebywał w świecie Zwierzchników — wszystko wokół tętniło ich tajemniczymi sprawami. Zbliżył się do nich bardziej niż jakikolwiek człowiek, ale wiedział o nich nie więcej niż te miliony ludzi w dole.
Mały pokój konferencyjny na końcu korytarza nie był umeblowany, jeśli nie liczyć pojedynczego fotela i stolika pod ekranem. Zgodnie z zamierzeniami projektantów wnętrze nie mówiło nic o ich naturze. Ekran, jak zawsze, był pusty. W snach Storm gren widział czasem, jak ekran ożywa, ujawniając mu tajemnicę dręczącą cały świat. Jednak ten sen nigdy się nie ziścił; ciemny prostokąt krył całkowitą zagadkę. Ale były tam jeszcze potęga i mądrość, ogromne, tolerancyjne zrozumienie ludzkiej psychiki i — najbardziej ze wszystkiego nieoczekiwane — niepozbawione ciepłego humoru uczucie do tych małych stworzeń kłębiących się na planecie pod nimi.
Z ukrytego głośnika rozległ się dobrze znany, spokojny, niespieszny głos, który Ziemia słyszała tylko raz. Jego barwa i ton mówiły coś o wyglądzie Karellena, sugerowały przytłaczająco wielką istotę. Karellen musiał być okazałym osobnikiem — może dużo większym od człowieka. Ale prawdą było też to, że niektórzy naukowcy po przeanalizowaniu nagrań jego jedynego przemówienia sugerowali, iż może to być głos maszyny. W coś takiego Stormgren absolutnie nie wierzył.
— Tak, Rikki, przysłuchiwałem się waszemu spotkaniu. I cóż poczniesz z panem Wainwrightem?
— To człowiek uczciwy, nawet jeśli wielu jego zwolenników nie można tak nazwać. A co z nim zrobimy? Liga jako taka nie jest niebezpieczna, ale niektórzy ekstremiści w jej szeregach otwarcie opowiadają się za użyciem siły. Zastanawiałem się, czy nie powinienem postawić przed swoim domem straży. Mam nadzieję, że obejdzie się bez tego.
Karellen zmienił temat, co niekiedy czynił, irytując rozmówcę.
— Przed miesiącem zostały przekazane opinii publicznej szczegóły dotyczące Federacji Światowej. Czy nastąpił istotny wzrost siedmioprocentowej grupy tych, którzy się ze mną nie zgadzają, lub dwunastoprocentowej tych, którzy „nie wiedzą”?
— Na razie nie. Jednak nie to jest ważne. Niepokoi mnie powszechne uczucie, i to żywione nawet przez pańskich zwolenników, że nadszedł czas, by się pan ujawnił.
Westchnienie Karellena było doskonałe technicznie, chociaż zdawało się, że brakuje mu przekonania.
— Pan podziela to uczucie, nieprawdaż?
Ponieważ pytanie było retoryczne, Stormgren nie trudził się odpowiedzią.
— Zastanawiałem się — kontynuował z powagą — czy pan naprawdę rozumie, jak bardzo obecny stan rzeczy utrudnia mi pracę.
— Nie ułatwia to również mojej pracy — odparł żywo Karellen. — Chciałbym, aby ludzkość przestała o mnie myśleć jako o dyktatorze i pamiętała, że jestem jedynie urzędnikiem próbującym dobrze zarządzać kolonią, ale niemającym żadnego wpływu na kształtowanie polityki kolonialnej.
Stormgren pomyślał, że to odpowiednie porównanie. Zastanawiał się, ile jest w nim prawdy.
— Czy nie może pan w końcu podać jakiegoś powodu, dla którego się ukrywa? Nie możemy tego zrozumieć, więc nas to irytuje i jest źródłem niekończących się plotek i spekulacji.
Karellen wybuchnął głębokim, basowym śmiechem nieco zbyt dźwięcznym jak na ludzki głos.
— A więc czym według nich jestem? Czy teoria o robocie wciąż ma zwolenników? Wolałbym już raczej być kupą lamp elektronowych niż czymś podobnym do stonogi… O, właśnie, widziałem ten komiks we wczorajszym „Chicago Times”. Myślę, że chciałbym mieć jeden egzemplarz.
Stormgren zacisnął usta. „Chwilami — pomyślał — Karellen traktuje sprawy zbyt lekko”.
— To p o w a ż n a sprawa — powiedział z naganą.
— Mój drogi Rikki — odparł Karellen — udaje mi się zachować resztki całkiem znośnego niegdyś zdrowego rozsądku tylko dlatego, że nie traktuję ludzi zbyt poważnie.
Sekretarz nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
— Jednak to nastawienie nie pomaga mi w pracy, nieprawdaż? Muszę wrócić tam, na dół, i przekonać moich braci, że chociaż im się pan nie pokaże, nie ma pan nic do ukrycia. Nie jest to łatwe zadanie. Ciekawość jest jedną z dominujących ludzkich cech. Nie może jej pan ignorować w nieskończoność.
— Ten problem jest najpoważniejszy ze wszystkich, jakie napotkaliśmy tu, na Ziemi — przyznał Karellen. — Zaufałeś naszej mądrości w wielu sprawach, zaufaj nam i teraz.
— Ja wam ufam — odparł Stormgren — ale Wainwright nie i jego zwolennicy również. Nie może ich pan winić za to, że błędnie interpretują waszą niechęć do pokazania się nam.
Na chwilę zapadła cisza. I wtedy Stormgren usłyszał niewyraźny dźwięk (jakby trzask?), który mógł zostać wywołany lekkim poruszeniem się Zwierzchnika.
— Pan wie, dlaczego Wainwright i jemu podobni obawiają się mnie, prawda? — zapytał Karellen. Jego głos, głęboki i mroczny, przypominał dźwięk wielkich organów przetaczający się echem pod sklepieniem wysokiej katedry. — Takich jak on znajdzie pan wśród zwolenników każdej religii na świecie. Oni wiedzą, że reprezentujemy naukę i wiedzę, i jakkolwiek pewni są swojej wiary, boją się, iż obalimy ich bogów. Niekoniecznie nawet celowo, ale w sposób znacznie subtelniejszy. Nauka może zniweczyć religię, po prostu ją ignorując. Takie działanie może być równie skuteczne, jak obalanie religijnych dogmatów. O ile wiem, nikt nie udowadniał, że nie istnieje Zeus czy Thor, a mają oni teraz niewielu wyznawców. Tacy jak Wainwright lękają się i tego, że możemy znać prawdę o korzeniach ich religii. Zastanawiają się, od jak dawna obserwujemy ludzkość. Czy byliśmy świadkami tego, jak Mahomet rozpoczynał hidżrę, albo czy widzieliśmy Mojżesza wręczającego Żydom przykazania. Czy wiemy, ile fałszu kryje się w historiach, w które wierzą.
— A wiecie? — szepnął Stormgren na poły do siebie.
— To właśnie, Rikki, jest źródłem ich lęków, nawet jeśli otwarcie się do tego nie przyznają. Proszę mi wierzyć, niszczenie wiary nie daje nam satysfakcji, ale wszystkie religie świata nie mogą być słuszne i oni o tym wiedzą. Wcześniej czy później człowiek musi poznać prawdę, lecz ten czas jeszcze nie nadszedł. Co się zaś tyczy naszej tajemniczości, to ma pan rację, że komplikuje nam ona sprawy, jednak to nie zależy od nas. Jest mi równie przykro jak panu za sprawą tego ukrywania się, lecz są ku temu ważne powody. Mimo to postaram się uzyskać od moich przełożonych zgodę na wydanie oświadczenia, które pana usatysfakcjonuje i, być może, uspokoi Ligę Wolności. Czy teraz możemy wrócić do tematu i nagrywania?
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h