ROZDZIAŁ 1
Usłyszałem go, zanim go zobaczyłem. Carl wrócił. Nie wiem, dlaczego pomyślałem o Dogu. To było przecież dwadzieścia lat temu. Ale może podejrzewałem, że ten nagły niezapowiedziany powrót do domu wynikał z tego samego co wtedy. Jak zawsze. Carl potrzebował pomocy starszego brata. Stałem na podwórzu, patrząc na zegarek. Wpół do trzeciej. Carl wcześniej przysłał tylko SMSa, informując, że powinni dotrzeć na drugą. Ale mój młodszy brat zawsze był optymistą, zawsze obiecywał trochę więcej, niż mógł dotrzymać. Spojrzałem na krajobraz. Na tę niewielką jego część wystającą ponad rozciągniętą w dole pokrywę chmur. Zbocze po drugiej stronie doliny wyglądało tak, jakby unosiło się na szarym morzu. Tu, na górze, wśród roślinności gdzieniegdzie zaczęły się już pojawiać czerwone plamy. Niebo nade mną było błękitne i czyste jak spojrzenie młodej niewinnej dziewczyny. Przyjemnie chłodne powietrze kłuło w płuca, jeśli wciągnąłem je zbyt szybko. Czułem się tak, jakbym był zupełnie sam, jakbym miał cały świat tylko dla siebie. To znaczy świat jak świat, to była przecież tylko góra jak Ararat z gospodarstwem na szczycie. Zdarzało się, że turyści przyjeżdżali krętą drogą z wioski, żeby sprawdzić, jaki stąd widok, i prędzej czy później trafiali na nasze podwórze. Często wówczas pytali, czy ciągle zajmuję się tą zagrodą. Ci idioci uważali nasze gospodarstwo za zagrodę przypuszczalnie dlatego, iż sądzili, że prawdziwe gospodarstwo musi być takie jak te na nizinach: rozległe pola, przerośnięte stodoły i ostentacyjnie okazałe budynki mieszkalne. Nie widzieli, jak wichura w górach potrafi się rozprawić z nieco zbyt dużym dachem, ani nie próbowali, paląc w piecu, ogrzać nieco zbyt dużego pokoju, kiedy wicher wwiewa przez ścianę trzydzieści stopni mrozu. Nie rozumieli różnicy między polami a nieużytkami ani też tego, że gospodarstwo w górach oznacza pastwiska dla zwierząt i może być królestwem położonym na pustkowiu, ale o wiele, wiele większym niż pretensjonalne, żółte od zboża krajobrazy kulturowe chłopów z nizin. Przez piętnaście lat mieszkałem tutaj sam, no ale teraz miało się to skończyć. Gdzieś wśród chmur w dole powarkiwał i burczał silnik V8. Odgłosy dochodziły z tak bliska, że samochód musiał już minąć Japoński Zakręt w połowie wzniesienia. Kierowca dodał gazu, odpuścił, pokonał kolejną serpentynę i znów dodał gazu. Coraz bliżej. Słychać było, że już wcześniej pokonywał te zakręty. A teraz, kiedy mogłem wychwycić niuanse w odgłosach silnika – ciężkie westchnienia przy zmianie biegów, głęboki bas, który potrafi wydać z siebie jedynie Cadillac na jedynce czy dwójce – wiedziałem, że to DeVille. Taki sam jak tamto wielkie czarne auto taty. Oczywiście. I zaraz zza Koziego Zakrętu wyłoniła się agresywna, zwieńczona grillem morda deville’a. Czarnego. Chociaż nowszego modelu, obstawiałem około 85. Ale przy tym samym akompaniamencie. Samochód podjechał do mnie i szyba po stronie kierowcy opadła. Miałem nadzieję, że tego nie widać, ale serce waliło mi jak tłok parowy. Ile listów, SMSów, maili i telefonów wymieniliśmy przez te wszystkie lata? Niewiele. A mimo to, czy minął bodaj jeden dzień, żebym nie myślał o Carlu? Raczej nie. Ale lepiej było za nim tęsknić, niż zmagać się z jego kłopotami. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłem uwagę, było to, że się postarzał. – Przepraszam, mój panie, czy dotarliśmy do gospodarstwa słynnych braci Opgardów? I zaraz wyszczerzył zęby w uśmiechu. Obdarzył mnie tym swoim ciepłym, dobrym, nieodpartym uśmiechem, a wtedy coś jak gdyby starło czas i z jego twarzy, i z kalendarza mówiącego, że ostatni raz widzieliśmy się piętnaście lat temu. W jego oczach była też jednak pewna badawczość, jakby sprawdzał wodę do kąpieli. Nie miałem ochoty się śmiać. Jeszcze nie. Ale nie zdołałem się powstrzymać.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj