Kwestia sumienia to wydana po raz pierwszy 1958 roku klasyczna powieść science fiction autorstwa Jamesa Blisha. Tytuł ten zostanie przypomniany polskim czytelnikom w serii Wehikuł czasu, w której wydawane są klasyczne powieści SF. Premiera nowego wydania Kwestii sumienia już jutro, 9 marca. Wydawcą jest Rebis, który tak opisuje książkę:
Ojciec Ramon Ruiz-Sanchez, jezuita i biolog, jest członkiem ziemskiej ekspedycji, która bada planetę Lithię zamieszkaną przez inteligentne gadopodobne istoty. Lithyjczycy żyją w pokoju i harmonii z naturą, bez konfliktów i przestępstw. Jednocześnie nie znają religii ani wiary w żadnej postaci. Czy rzeczywiście może istnieć doskonałe społeczeństwo pozbawione Boga? Jak Ziemianie mają się zachować w obliczu zaawansowanej cywilizacji, która nie jest zdolna do agresji i przez całe swoje dzieje pozostawała absolutnie bezbożna? Ruiz-Sanchez usiłuje pogodzić wiedzę naukową, humanistyczne zasady i nakazy wiary, co prowadzi go ku herezji. A od wyników badań ekspedycji zależy przyszłość tak Lithyjczyków, jak i Ziemian...
Wydawca udostępnił pierwszy rozdział Kwestii sumienia w przekładzie Radosława Kota:

Rozdział 1

Rozległ się trzask kamiennych drzwi. Od razu było wiadomo, że to Cleaver: nie istniały dla niego drzwi zbyt ciężkie, skomplikowane lub tak dobrze osadzone, by nie mógł zamknąć ich z hukiem przypominającym odgłos zbliża jącej się zagłady. Nie istniała również we wszechświecie planeta o atmosferze na tyle gęstej i wilgotnej, żeby stłumić ów dźwięk — nie dawała mu rady nawet atmosfera Lithii. Ojciec Ramon Ruiz-Sanchez, wcześniej na placówce w Peru, zawsze zaś ojciec Towarzystwa Jezusowego po czterech ślubach, nie przerwał lektury. Wiedział, że nie tak szybko Paul Cleaver się wyzwoli ze stosownego do chodzenia po dżungli kombinezonu, problem zaś pozostawał nierozwiązany. Był to już ponadstuletni problem, po raz pierwszy postawiony w 1939 roku, Kościół jednak do tej pory nie zdołał się z nim uporać. Było to również zagadnienie diaboliczne (które to określenie, starannie wybrane, funkcjonowało oficjalnie i miało znaczenie dosłowne). Nawet powieść, która całą sprawę zapoczątkowała, znajdowała się na indeksie, a ojciec Ruiz-Sanchez miał do niej dostęp wyłącznie dzięki cnocie przynależności do zakonu. Łowiąc jednym uchem dolatujące z sieni pomruki i odgłosy stąpania, przewrócił kartkę. Tekst ciągnął się niemiłosiernie i z każdym słowem stawał się coraz bardziej splątany, coraz bardziej przesiąknięty złem, coraz bardziej komplikujący problem: Magravius grozi Anicie, że będzie ją molestował Sulla, ortodoksyjny dzikus (przywódca bandy dwunastu najemników, Sullivani), który pragnie wystręczyć Felicię Gregoriusowi, Leo, Vitelliusowi i Macdugaliusowi, czterem kopaczom, o ile nie odda się jemu, a ponadto nie oszuka Honuphriusa przez wypełnianie powinności małżeńskich wedle potrzeby. Anita, która twierdzi, że wykryła kazirodcze pokusy u Jeremiasa i Eugeniusa… No i proszę, znów się zgubił. Jeremias i Eugenius byli… kim? Ach, tak, „filadelfijczykami” lub braterskimi kochankami (bez wątpienia kryła się za tym jeszcze jedna zbrodnia) na początku sprawy, spokrewnionymi jakoś z Felicią i Honuphriusem — przy czym ten ostatni był najwyraźniej skończonym łajdakiem i mężem Anity. Honuphriusem zachwycał się Magravius nakłaniany przez niewolnika Mauritiusa do zdobycia Anity, w sposób oczywisty zresztą pod egidą samego Honuphriusa. Anita dowiedziała się o tym od swej pokojówki Fortissy, która była kiedyś lub jest nadal konkubiną Mauritiusa i urodziła mu dzieci, a zatem należało całą opowieść traktować ze sporą rezerwą. Honuphrius pierwotnie wyznał wszystko podczas tortur – owszem dobrowolnie na nie przystał, ale tak czy owak były to tortury. Związek między Fortissą a Mauritiusem natomiast był więcej niż wątpliwy, nawet komentator całej historii, ojciec Ware, wysnuwał co do niego tylko przypuszczenia… —  Możesz mi pomóc, Ramon? — krzyknął nagle Cleaver. — Uwięzłem i… i na dodatek nie czuję się najlepiej. Poważnie zaniepokojony jezuitabiolog odłożył powieść. Cleaver nigdy wcześniej tak się nie zachowywał. Fizyk siedział na taborecie z plecionki, wypchanym mchem przypominającym torfowiec, który wyginał się pod nim niebezpiecznie. Zdołał zdjąć do połowy kombinezon z włókna szklanego wraz z hełmem, ale mimo to twarz miał bladą i nadal pokrytą potem. Serdelkowate palce nieporadnie szarpały zablokowany zamek błyskawiczny.
Źródło: Rebis
—  Paul! Czemu nie powiedziałeś od razu, że jesteś chory? No, zdejmijmy to. Przestań, tylko pogarszasz sprawę. Co się stało? —  Nie wiem dokładnie — odpowiedział Cleaver, oddychając ciężko, ale dając spokój zamkowi. Ruiz-Sanchez ukląkł obok i zaczął starannie dopasowywać suwak do ząbków. — Krążyłem po dżungli, poszukując nowych złóż pegmatytu. Przyszło mi do głowy, że gdyby założyć tu instalację pilotażową do wytwarzania trytu, to wówczas jej zdolność produkcyjna powinna być wręcz fantastyczna. —  Boże broń — mruknął Ruiz-Sanchez. —  Co? Tak czy inaczej, niczego nie znalazłem. Spotkałem tylko parę jaszczurów, trochę koników polnych, jak zwykle. Potem podszedłem do rośliny przypominającej ananasa. Jeden z kolców przebił się przez materiał i drasnął mnie. Nie wyglądało poważnie, ale… —  Nie od parady nosimy te kombinezony. Przyjrzyjmy się temu. Dalej, podnieś stopę, to zdejmę ci buty. Gdzie cię ukłuło… Och, brzydko wygląda, ale damy temu radę. A co dokładnie czujesz poza tym? —  Jakiś cierpki smak w ustach — pożalił się Cleaver. —  Otwórz — rozkazał jezuita. Całe narzekanie Cleavera było tylko kiepskim przedstawieniem nieoddającym jego stanu. Już lekkie rozchylenie ust ukazało brzydkie i bez wątpienia bolesne wrzody na śluzówkach, wrzody o brzegach zaznaczonych tak ostro, jakby zostały wycięte jakimś dziwnym narzędziem chirurgicznym.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj