Zabraliśmy się do roboty. George wyciągnął lampę gazową i ustawił ją na minimalną moc, przy jej słabym świetle ułożył spory krąg ochronny z żelaznych łańcuchów pośrodku dywanu. Ja rozsznurowałam swój plecak i – nie bez wysiłku – wyciągnęłam z niego wielki, lekko świecący szklany słój. Jego otwór był zamknięty skomplikowaną plastikową zatyczką, a wewnątrz, w zielonkawym płynie unosiła się uśmiechnięta twarz. Nie był to miły uśmiech – raczej jeden z tych, jakie można zobaczyć za kratami więzienia o zaostrzonym rygorze. Twarz należała do ducha – Widma lub Zjawy – powiązanego z czaszką na dnie słoja. Duch był wredny i nie znaliśmy jego imienia. Spojrzałam na niego surowo. – Będziesz się zachowywać? – Ja się zawsze zachowuję! – Duch uśmiechał się obrzydliwie bezzębnymi dziąsłami. – Co chcesz wiedzieć? – Z czym mamy tu do czynienia. – Z Trupą duchów. Są niespokojne i nieszczęśliwe, i… Czekaj, wyłapałem coś jeszcze. – Twarz nagle zastygła, wykrzywiona w przerażającym grymasie. – Och, to coś naprawdę złego. Naprawdę złego. Na twoim miejscu, Lucy, poszukałbym okna i wyskoczył. Co z tego, że połamiesz obie nogi? To i tak będzie lepsze, niż zostać tutaj. – Dlaczego? Co takiego wyczułeś? – Inną obecność. Nie umiem na razie określić, co to takiego. Ale jest silna i wygłodniała, i… – Wyłupiaste oczy spojrzały na mnie z ukosa. – Nie, wybacz, jest limit tego, co mogę wyczuć uwięziony w tym okrutnym słoju. Ale jeśli mnie wypuścisz, to… Prychnęłam. – Ani mi się śni, i dobrze o tym wiesz. – Jestem nieocenionym członkiem waszej ekipy! – Od kiedy? Większość czasu tylko wiwatujesz, gdy mamy zaraz zginąć. Gumiaste usta zacisnęły się z wściekłości. – Prawie już tego nie robię! Wiesz, jak wiele się zmieniło między nami. Wiesz, że mam rację! No cóż, w pewnym sensie miał rację. Faktycznie wiele się zmieniło w relacjach między nami a czaszką. Gdy kilka miesięcy temu odezwała się do mnie po raz pierwszy, patrzyliśmy na nią z podejrzliwością, irytacją i niesmakiem. Jednak w miarę upływu czasu, gdy zdążyliśmy ją lepiej poznać, zaczęliśmy czuć do niej niekłamany wstręt. Dawno temu George ukradł duchosłój z rywalizującej z nami agencji, ale dopiero gdy przypadkowo otworzyłam dźwigienkę w zatyczce, uświadomiłam sobie, że uwięziony w środku duch może się ze mną komunikować. Na początku był do nas wrogo nastawiony, ale stopniowo – być może z nudów albo z tęsknoty za towarzystwem – zaczął nam od czasu do czasu pomagać w parapsychicznych śledztwach. Czasami to, co podpowiadał, okazywało się użyteczne, ale nie można było mu ufać. Pozbawiony zasad moralnych, miał więcej podłości, niż mogłaby pomieścić jedna głowa w słoju. Kontakt z duchem najmocniej uderzał we mnie, bo to ja prowadziłam te rozmowy i musiałam sobie radzić ze złośliwościami rozbrzmiewającymi w mojej głowie. Postukałam w szkło, głowa zmrużyła oczy zaskoczona. – Skup się na tym potężnym duchu. Chcę, żebyś zlokalizował jego Źródło, poszukaj, gdzie jest ukryte. Odwróciłam się i wstałam. George otoczył nas zabezpieczającym łańcuchem. Chwilę później Lockwood wyłonił się zza uchylonych drzwi i wszedł do kręgu. Był spokojny i opanowany jak zwykle, gdy powiedział: – To było straszne. – Co? – Wystrój tego pokoju. Liliowy, zielony i coś, co mogę tylko określić jako rzygawiczną żółć. Kto dobierał te kolory… – Czyli nie ma tam żadnego ducha? – A jest, tak się składa, że jest. Unieruchomiłem go solą i opiłkami, więc już nam nie zagraża. Idźcie sprawdzić, jeśli chcecie. Muszę uzupełnić kanistry. George i ja wyjęliśmy latarki, ale ich nie zapaliliśmy. Nie było potrzeby. Weszliśmy do małego, niegustownie urządzonego pokoju. Znajdowały się tu jedno wąskie łóżko i wąska szafa. Malutkie okno było ciemne i zalane deszczem. Wszystko oświetlał podłużny, poziomy owal Innego Światła unoszącego się nad łóżkiem tak nisko, że prawie stapiał się z pościelą. W jego środku leżał na plecach duch mężczyzny w pasiastej piżamie. Wyglądał, jakby spał z rękami i nogami spoczywającymi w powietrzu jak na materacu. Miał krótki wąsik i rozczochrane włosy. Jego oczy były zamknięte, wargi opadały na nieogolony podbródek, odsłaniając bezzębne dziąsła. Płynął od niego lodowaty powiew. Łóżko otaczał podwójny krąg, jeden z soli, drugi z opiłków – Lockwood rzeczywiście zużył całą zawartość kanistrów przytroczonych do pasa. Ilekroć pulsująca aura zbliżała się do tej bariery, sól zaczynała płonąć trzaskającym zielonym ogniem. – Nawet jeśli ten hotelik oferował najtańsze pokoje – stwierdził George – to i tak cena była za wysoka. Wróciliśmy na półpiętro. Lockwood skończył już uzupełniać zawartość kanistrów i przytroczył je do pasa. – Widzieliście go? – Myślisz, że to jeden z zaginionych? – Na pewno. Pytanie, co go zabiło. – Czaszka mówi, że jest tu potężny duch. To coś bardzo groźnego. – Co zacznie polować o północy. Nie będziemy na to coś czekać. Spróbujemy je upolować. Sprawdziliśmy następną sypialnię i łazienkę obok. Obie były puste. Ale gdy otworzyłam drzwi do trzeciego pokoju, zobaczyliśmy dwa duchy. Jeden leżał na pojedynczym łóżku tak jak poprzedni Przybysz, tylko na boku, z podkulonymi nogami i ramieniem pod głową. Był starszy i masywniejszy, z krótko przystrzyżonymi jasnymi włosami. Był ubrany w granatową piżamę. Otwartymi oczami wpatrywał się w nicość. Obok niego – tak blisko, że ich aury nachodziły na siebie – stał drugi duch. Ten miał na sobie spodnie od piżamy i biały podkoszulek. Wyglądał, jakby przed chwilą wstał z łóżka, ubranie było pogniecione, broda i długie czarne włosy miał w nieładzie. Przez jego stopy przeświecał wzór dywanu. Patrzył na sufit z wyrazem skrajnego przerażenia. – Są dwie śmiertelne poświaty – orzekł Lockwood. – Jedna dużo jaśniejsza od drugiej. Dwie różne daty śmierci, dwa różne wypadki. Ale obu mężczyzn coś zabiło we śnie. – Cieszę się, że żaden z nich nie spał nago – rzucił George. – Zwłaszcza ten owłosiony. Okej, zabezpieczmy ich barierą. Wydają się pasywni, ale nigdy nie wiadomo. Masz opiłki, Lucy? Nie odpowiedziałam. Uderzały we mnie fale spektralnego zimna, a z nimi dotarły do mnie echa emocji: samotności, strachu i smutku, które odczuwali tutaj ci mężczyźni. Nie blokowałam tych wrażeń, otworzyłam się na nie. Z przeszłości nadpłynął odgłos równomiernego oddechu śpiącego. Wtem rozległ się dziwny szelest, a potem miękki, wilgotny dźwięk plaśnięcia, jakby ktoś na podłogę rzucił węgorza. Kątem oka dostrzegłam coś na suficie. Machnęło do mnie, blade i bezkostne. Odwróciłam gwałtownie głowę, ale sufit był pusty. – Wszystko dobrze, Lucy? – Obok mnie stali Lockwood i George. Duch brodatego mężczyzny tkwiący przy łóżku nadal spoglądał w górę. Zorientowałam się, że patrzy w to samo miejsce, na którym przed chwilą zatrzymałam wzrok. – Widziałam coś tam, pod sufitem. Jakby z góry wyciągnęła się ręka. Tylko że to nie była ręka. – To co to mogło być? Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. – Nie wiem. Otoczyliśmy oba duchy barierą z opiłków i zajrzeliśmy do ostatniej sypialni na pierwszym piętrze. Nie było w niej nikogo martwego, co zawsze jest dobrą wiadomością, po czym stanęliśmy u podnóża schodów. Spływały po nich gęste kłęby duchomgły tworzące kaskadę, a wąskie promienie latarek odbijały się dziwnie i zginały na boki, gdy kierowaliśmy je w ciemność. – Taaa… To tam jest motor całej akcji – stwierdził Lockwood. – Chodźmy. Zebraliśmy to, co zostało z naszych zapasów. Groteskowa twarz ze słoja patrzyła na nas wyczekująco. – Chyba mnie tu nie zostawicie, co nie? Chciałbym być w pierwszym rzędzie, gdy zginiecie straszliwą śmiercią. – Wiadomo – odparłam. – Zlokalizowałeś Źródło tego wszystkiego? – Gdzieś na górze. Ale to już sami wiecie, prawda? Bezceremonialnie wsadziłam słój do plecaka i pospieszyłam za pozostałymi. Byli już w połowie schodów.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj