Lockwood i spółka, popularna, zekranizowana seria młodzieżowa wkrótce doczeka się u nas nowej odsłony.
– Niezbyt mi się podobał ton głosu Evansa, gdy mówił, że rano uprzątnie to, co po nas zostanie – wyszeptał George, gdy zbliżaliśmy się do ostatniego podestu schodów. – Tak jakby sugerował, że nie będzie tego zbyt dużo. Ale pewnie przesadzał.
Lockwood pokręcił przecząco głową.
– Niekoniecznie. Niektóre duchy wysysają tak wiele energii ze swoich ofiar, że ich ciała są wysuszone jak papier. Zostają z nich tylko puste skorupy. To może wyjaśniać, dlaczego policja nie znalazła żadnych szczątków. Evans prawdopodobnie spalił je w kominku na dole albo schował w pudełku pod swoim łóżkiem, albo powiesił równiutko w szafie jak rząd nietypowych, lekko pryszczatych garniturów. Nie zmyślam. Takie rzeczy się zdarzały.
– Dzięki, Lockwood – odparł George po krótkiej pauzie. – Od razu poczułem się lepiej.
– Ale co oni z tego mają? – zapytałam. – Pan i pani Evans?
– Przypuszczam, że zabierają pieniądze i przedmioty, które zostają po zabitych. Kto ich tam wie? Na pewno są kompletnie nienormalni…
Lockwood podniósł dłoń. Zatrzymaliśmy się na ostatnim stopniu.
Podest przypominał ten piętro niżej. Było troje drzwi, wszystkie zamknięte. Temperatura znowu się obniżyła. Duchomgła przelewała się po dywanie jak kipiące mleko wypływające z garnka.
Szepty zabitych mężczyzn rozlegały się coraz głośniej w mojej głowie. Musieliśmy być bardzo blisko Źródła nawiedzenia. Poruszaliśmy się z wysiłkiem, jakby przygniatało nas coś ciężkiego. Rozglądaliśmy się czujnie, ale nie dostrzegliśmy żadnej aparycji.
– Czaszko – odezwałam się. – Widzisz coś?
– Widzę straszliwe niebezpieczeństwo – zaintonowała znudzonym głosem. – Straszliwe niebezpieczeństwo was czeka. A wy tego nie czujecie? Serio, jesteście do bani. Nie zauważylibyście
Upiora, nawet gdyby podszedł do was i zrzucił wam na głowę swoją miednicę.
Potrząsnęłam gwałtownie plecakiem.
– Ty paskudna stara czacho! Gdzie jest to niebezpieczeństwo?
– Nie mam pojęcia. Za dużo parapsychicznego szumu. Wybacz.
Przekazałam, co powiedziała. Lockwood westchnął.
– Jedyne, co nam pozostaje, to wybrać, które drzwi otworzyć najpierw. Jest po jednych dla każdego.
– Ja wybieram te. – George zbliżył się bez wahania do drzwi po lewej stronie. Otworzył je szybkim ruchem.
– Szkoda – powiedział. – Tu nic.
– Bo to jest schowek na miotły – odparłam. – Daj spokój, od razu widać. Te drzwi są mniejsze i nie mają numeru. To się nie liczy, powinieneś otworzyć następne.
George pokręcił głową.
– Nie ma mowy, twoja kolej.
Wybrałam drzwi po drugiej stronie. Była na nich tabliczka z numerem jeden. Pociągnęłam za klamkę, trzymając rapier przed sobą. Była to mała sypialnia z umywalką i lustrem. Stał tam delikatnie świecący chudy mężczyzna z nagą klatką piersiową. Podbródek miał pokryty pianką do golenia, w uniesionej dłoni trzymał brzytwę. Gdy otworzyłam drzwi, odwrócił się od lustra i spojrzał na mnie niewidzącym wzrokiem. Poczułam nagły przypływ strachu. Sięgnęłam w panice do pasa, złapałam kanister z opiłkami i solą i rozsypałam je na podłodze. Utworzyły barierę, której duch nie mógł przekroczyć. Trzymał się od niej w pewnej odległości i chodził w tę i we w tę jak tygrys w klatce, przez cały czas nie spuszczając ze mnie oczu.
Otarłam spocone czoło.
– Uff, swoje drzwi już mam za sobą.
Lockwood poprawił coś przy kołnierzyku. Spojrzał w kierunku ostatnich drzwi.
– To co? Moja kolej?
– Tak – potwierdziłam. – A przy okazji to pokój numer dwa, ten, o którym wspomniał Evans.
– Fakt… Więc w środku pewnie będzie jeden duch czy dwa… – Lockwood nie wyglądał na przesadnie szczęśliwego.
Poprawił rapier w dłoni, wykonał ruch barkami i wziął głęboki oddech, po czym promiennie się uśmiechnął. – Bez przesady. Jak straszne to może być?
Otworzył drzwi.
Dobra wiadomość jest taka, że w środku nie było jednego ducha czy dwóch. Zła wiadomość? Było ich tyle, że nie dało się policzyć. Pokój był wypełniony po brzegi, tłoczył się tam tłum półprzeźroczystych mężczyzn w piżamach. Niektórzy świecili mocniejszym światłem, inni bledszym. Wszyscy byli chudzi, nieogoleni, z zapadłymi policzkami i nieobecnym wzrokiem. Niektórzy wyglądali, jakby coś ich właśnie wyrwało ze snu. Inni zginęli, gdy wkładali piżamy. Ich duchy nachodziły na siebie, wypełniając niewielką przestrzeń od szafy do wieszaka na ręczniki i od łóżka do miski na taborecie. Część duchów wpatrywała się w sufit, część dryfowała bez celu, zatrzymując się i ruszając dalej, wpatrzona w drzwi.
Tak, wszyscy byli ofiarami zbrodni, a to oznaczało, że mogli być niebezpieczni. W powietrzu wisiały resentyment, gniew i uraza do losu, który ich spotkał. Wyczułam siłę ich nieukierunkowanej wrogości. Uderzył w nas powiew lodowatego powietrza: poły płaszcza Lockwooda załopotały gwałtownie, moje włosy zakryły mi twarz.
– Uważaj! – zawołał George. – Oni są nas świadomi! Zrób barierę, zanim…
„Zanim ruszą w naszą stronę”, chciał powiedzieć, ale nie zdążył.
Niektóre duchy ciągnie do żywych – być może wyczuwają nasze ciepło i chcą je dla siebie. Ci mężczyźni zginęli samotną śmiercią i ich potrzeba ciepła była bardzo silna. Ruszyli na nas jak fala złożona ze świetlistych sylwetek, w sekundę znaleźli się przy drzwiach i wylali na korytarz. Lockwood upuścił kanister opiłków, które zamierzał rozsypać, i zamachnął się rapierem. Ja też wymachiwałam swoim – kreśliłam w powietrzu skomplikowane pętle, próbując utworzyć solidną barierę ochronną. Część duchów się cofnęła, inne poruszały się szybko w obie strony, próbując uniknąć ciosów.
Złapałam Lockwooda za ramię wolną ręką.
– Otoczą nas! Na dół! Szybko!
Pokręcił przecząco głową.
– Nie, tam nic nie ma. A jeśli pójdą za nami, będziemy w pułapce. Musimy znaleźć przyczynę tego wszystkiego. Ruszamy wyżej.
– Ale jesteśmy na ostatnim piętrze!
– Tak? A to? – Wskazał w górę.
Spojrzałam szybko i ujrzałam wąską klapę w suficie.
– George, podaj mi drabinę – powiedział Lockwood opanowanym głosem.
– Jaką drabinę? – George rzucił granatem solnym. Ten odbił się od ściany i roztrzaskał, posypując duchy drobinkami soli, które natychmiast zajęły się zielonkawym ogniem.
– Podaj mi drabinę, George.
George zamachał rękami nad głową w geście totalnej paniki.
– Skąd? Skąd mam wziąć drabinę? Mam ją wyjąć z gaci czy co?
– Jest w schowku, który otworzyłeś, idioto! Szybko!
– A, tak, rzeczywiście. – George skoczył do drzwi komórki.
Duchy wciąż na nas napierały. Ich szept miał siłę huraganu.
Dostrzegłam, że z boku zbliża się do mnie zarys mężczyzny w podkoszulku i spodniach dresowych. Migotał, dryfując coraz bliżej. Machnęłam rapierem z góry na dół, przecinając go na pół. Obie części ciała upadły na podłogę, po czym się połączyły i znów ukazała się cała sylwetka. Obok mnie Lockwood wyciągnął wreszcie łańcuch z worka. Układał z niego krąg pośrodku podestu.
Wrócił George. Niósł drabinę rozkładaną teleskopowo. Wskoczył do kręgu obok mnie i Lockwooda. Bez słowa rozłożyliśmy drabinę, wyciągając ją w stronę sufitu, i oparliśmy jej górną część o krawędź dachu tuż pod klapą.
Podest wokół nas wypełniało zimne spektralne światło. Duchy tłoczyły się i wyciągały białe ramiona. Ektoplazma syczała, gdy próbowały przekroczyć krąg. W górę po drabinie. Lockwood, George i ja. Lockwood sięgnął do klapy i popchnął ją z całej siły. W szparze ukazał się pasek absolutnej czerni rozszerzający się jak mroczny wachlarz.
W dół posypał się kurz.
Czy tylko mnie się wydawało, czy zebrane na dole duchy nagle zamilkły? Szepty ucichły. Duchy patrzyły na nas jakby w oczekiwaniu.
Lockwood znowu pchnął klapę. Z głośnym trzaskiem wreszcie otworzyła się na całą szerokość. Pokrywa uderzyła o podłogę strychu. Teraz ział nad nami czarny otwór czekający na nas jak szeroko otwarte usta. Z góry spływał przejmujący ziąb.
To stamtąd to wszystko. Tam znajdowało się Źródło tego koszmaru. Tam je znajdziemy. Nie wahaliśmy się. Jedno po drugim wdrapaliśmy się na strych i połknęła nas ciemność.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h