- Fabuła zbudowana jest tak, że w 6. sezonie wygląda jak sprint z górki. Dzieje się dużo więcej. Oczywiście jedno jest pewne - pod koniec tego sezonu, ludzie będą z wielką niecierpliwością czekać na kolejny sezon, ale poczują też, że koniec tej historii jest bliski - twierdzi Williams.
W podobnym tonie wypowiada się Michael McElhatton, któy gra Roose'a Boltona.
- Zdecydowanie tak. Fabuła w 6. sezonie podąża bardzo do przodu. Bohaterowie giną, pewne przygody się kończą. Czuć, że w nowej serii scenarzyści ruszyli zdecydowanie do przodu, zupełnie inaczej, niż miało to miejsce w poprzednich seriach - twierdzi aktor.
Z kolei Kristofer Hivju wcielajacy się w Tormunda zauważa, że w 6. sezonie seriale zaczynają mieć problem z powtarzalnością wątków i tracą wiele ze swojej wyjątkowości.
Czytaj także: Twórcy Gry o tron o tworzeniu spin-offu
- W wielu serialach w 6. sezonie zaczynasz powtarzać ten sam konflikt. Na szczęście nasz serial jest wielki, z ogromną ilością bohaterów i wielką historią. Dlatego w nowej serii nie odkrywamy serialu na nowo. My go kontynuujemy.
Na temat końca Game of Thrones wypowiedział się też John Bradley, wcielający się w Sama.
- Jednym z moich ulubionych seriali jest Breaking Bad. Mam jednak wrażenie, że jego 5. sezon był tak naprawdę nowym początkiem. 4. seria zakończyła się naprawdę fajnie i czułem, że kolejna była jakby stworzona pod kontynuację. Wiem jednak, że w Grze o tron tak nie będzie. Wszystko jest jasno określone i podążamy do zaplanowanego końca.
Game of Thrones do ramówki HBO powraca 25 kwietnia.