22 maja, nakładem wydawnictwa Mięta, ukaże się nowa powieść w dorobku Marty Kisiel. Autorka znana m.in. z serii fantasy Dożywocie czy komedii kryminalnych tym razem prezentuje Małą drakę w fińskiej dzielnicy. W tej powieści poznamy Sławę Żmijan, która powróci w rodzinne strony i będzie musiała rozwikłać zagadkę nie z tego świata zanim pojawi się kolejny trup. Wydawca przedpremierowo udostępnił dla Was kilkustronicowy fragment Małej draki w fińskiej dzielnicy - znajdziecie go pod opisem i okładką książki. 

Mała draka w fińskiej dzielnicy - opis i okładka książki

Uwaga na babcie! Czasem skrywają przed światem wiele tajemnic! Sława Żmijan powraca do rodzinnego miasteczka, dźwigając samotny plecak i poczucie życiowej porażki. Na szczęście w Starym Deszcznie wszystko jest na swoim miejscu: fińskie domki, ukochane babcie – własne i przysposobione, przyjaciele z dzieciństwa, gadające chodniki… Okej, no może tak nie do końca wszystko. W samym środku lata w sielskim miasteczku niespodziewanie wyrasta mała draka nie z tego świata, a pytania mnożą się jedno za drugim. Dlaczego fińskie domki są fińskie? Rosół z lubczykiem czy bez? Co łączy dzień wagarowicza i międzynarodowy dzień geodety? Skąd szczuropodobne włochate ziemniaczki grasujące na ulicach Starego Deszczna? A przede wszystkim – jakie tajemnice skrywają przed światem wielce szanowne babcie z fińskiej dzielnicy? Sława i spółka muszą jak najszybciej znaleźć odpowiedź, bo pewne sekrety mogą kogoś kosztować życie. Znowu.
Źródło: Mięta

Mała draka w fińskiej dzielnicy - fragment

Kiedy obudziłam się rano w swoim starym pokoju, przez chwilę miałam wrażenie, że są wakacje. Tak, tak, pamiętam. Koniec lipca, więc co ma być, jak nie wakacje? Już tłumaczę. Nie, nie chodziło mi o wakacje w rozumieniu kalendarzowym, raczej o coś innego. O to uczucie, jedyne w swoim rodzaju, o niczym niezmąconą beztroskę. Kiedy masz dziesięć, dwanaście lat, otwierasz oczy i już wiesz, że dziś może wydarzyć się wszystko. Albo nic – i to będzie tak samo dobre. Upływ czasu traci jakiekolwiek znaczenie, zapominasz o istnieniu zegara czy kalendarza. Jaki dziś mamy dzień? Poniedziałek? Piątek? Bez różnicy. Zasypiasz, kiedy chcesz, a rano budzisz się tak po prostu i leżysz, leżysz, każdą komórką ciała chłonąc cudowność tej niekończącej się chwili. Na dworze rozlewa się blask słońca, przez otwarte okno wpada z wiatrem woń kwiatów kwitnących w ogrodzie, a z dołu, z kuchni, dobiega brzęk naczyń i stłumiony głos babci mówiący: „Daj spokój, niech śpi, od tego są wakacje”. No więc właśnie takie wakacje miałam na myśli. Ni to stan ducha, ni to czas, kiedy jeszcze nic nie musisz, za to możesz wszystko. Wystarczy wstać z łóżka. A potem przychodzi dorosłość i pokazuje ci pewien gest powszechnie uważany za wulgarny. Wakacje? Dobre sobie. Wcisnęłam twarz w poduszkę i wydałam z siebie przeciągły dźwięk, coś pomiędzy jękiem duszy potępionej a rykiem rannego łosia. Choć tyle mojego. No dobra, Sławo Żmijan. Dość rozważań wewnętrznych, pora wziąć tyłek w troki. Zacznijmy może od wciśnięcia go w jakieś czyste gacie, a jak już przetrawisz ten pierwszy sukces, to potem… Potem się zobaczy. Kwadrans później, mniej więcej ubrana, za to uczesana już niekoniecznie, zeszłam na dół po wąskich drewnianych stopniach. Widzisz, dom mojej babci wzniesiono z dwóch podstawowych budulców: drewna i ciasnoty. Wszystko tu było nieprzeciętne wąskie – okna, drzwi, pomieszczenia, korytarze. W takiej łazience na przykład dałoby się siedzieć na sedesie i jednocześnie trzymać głowę w umywalce. Bardzo przydatna opcja w przypadku ostrego zatrucia pokarmowego, nie polecam, zero na dziesięć. I nie pytaj, jakim cudem mama z babcią wstawiły tam jeszcze prysznic, nie było mnie przy tym, ale obstawiam, że co najmniej jedna z nich powtarzała przy tym bardzo głośno bardzo brzydkie rzeczy, których nie powinnam słyszeć. Ogółem człowiek odnosił wrażenie, że go zamknęli w pudełku. A teraz wyobraź sobie jeszcze, że to pudełko było zrobione z boazerii. Ściany z boazerii, podłogi z boazerii, sufit, no nie uwierzysz, też z boazerii! Wszędzie pachniało jak w tartaku, a nocami trzeszczało czasem jak moje kolano podczas przysiadów. Mój stary pokój zajmował cały strych. Brzmi to nawet imponująco, póki nie wjadą twarde dane liczbowe, więc może opanuj ekscytację. Po odjęciu schodów oraz głębokich skosów, sięgających aż do podłogi, zostało mniej więcej dziesięć metrów kwadratowych przestrzeni, w której dałoby się jako tako wyprostować. No chyba że śmiałek liczyłby sobie metr dwadzieścia i był autorytetem w dziedzinie gramatyki na skalę dworca autobusowego, wtedy mógłby tu nawet zatańczyć, ale jeśli jak ja miał metr siedemdziesiąt trzy, to przynoszę złe wieści. Do tego skosy na całej długości były zabudowane szafkami zrobionymi, a jakże, z boazerii, i w rezultacie to, co się ostało, przypomina… czy wspominałam już o pudełku? A tak. Więc to było bardzo… szczególne pudełko. Wiesz, takie drewniane, wąskie, podłużne, z miejscem do leżenia w centralnym punkcie, oświetlonym charakterystycznymi świecami. Czy muszę coś jeszcze dodawać? Tak, gdyby nie schody u jednego szczytu i okno u drugiego, byłaby trumna jak malowanie. Idealna przestrzeń życiowa dla dorastającej dziewczynki. Dla równowagi parter nie nasuwał już tak specyficznych skojarzeń. Wyglądał całkiem zwyczajnie. Za drzwiami wejściowymi znajdował się niewielki przedsionek, skąd prowadziły schody na strych, a trzy pary drzwi kolejno do łazienki i dawnego pokoju rodziców po prawej oraz przechodniej kuchni na wprost, za którą krył się ostatni pokój. I tyle. Jeśli pominąć przytulność na granicy klaustrofobii, można by powiedzieć: ciasne, ale własne.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj