Mała Syrenka musi zmierzyć się z krytyką, której w odniesieniu do filmu Disneya jeszcze nie było. Marcus Ryder, wpływowy brytyjski aktywista, propagator medialnej różnorodności i przewodniczący Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej, uderzył w produkcję z pozycji, której mało kto się spodziewał. Po obejrzeniu ekranowej opowieści ze swoim 6-letnim synem doszedł on do wniosku, że w "niebezpieczny" sposób pomija ona aspekt historycznego niewolnictwa, co samo w sobie jest "straconą szansą" na subtelną edukację dzieci.  W opublikowanym 30 maja na swoim blogu wpisie zatytułowanym "Mała Syrenka Disneya, karaibskie niewolnictwo i mówienie dzieciom prawdy" Ryder zauważa, że akcja filmu wydaje się być osadzona w XVIII wieku w czasach wciąż kwitnącego niewolnictwa. Rzecz w tym, że w jego ocenie w samej produkcji fikcyjni bohaterowie zamieszkujący Karaiby w rejonie położonym w pobliżu Atlantyki funkcjonują w oderwaniu od tego aspektu, jakby horror niewolnictwa zupełnie tu nie istniał. Ryder stwierdza więc:
Nie sądzę, żebyśmy wyświadczali naszym dzieciom przysługę udając, że niewolnictwo nigdy się nie wydarzyło. Osadzenie utrzymanej w konwencji fantastycznej historii w tym miejscu i czasie jest dosłownie równoznaczne z osadzeniem historii miłosnej Żyda i gojki w realiach Niemiec lat 40. XX wieku przy pominięciu Holokaustu. 
Co ciekawe, Ryder twierdzi, że doskonale zdaje sobie sprawę, iż Mała Syrenka jest bajką i sama opowieść nie musi być w pełni wierna wydarzeniom historycznym. Zaraz później dodaje jednak, że fragmentaryczne podejście do aspektów historycznych nie jest optymalne z perspektywy edukacji dziecka. Brytyjczyk żałuje, że Disney nie zdecydował się na osadzenie akcji filmu w czasach po zniesieniu niewolnictwa - Ariel mogłaby spotkać księcia na tle kwitnącej "harmonii rasowej". 
Jesteśmy winni naszym dzieciom dzielenie się z nimi niesamowitymi, fantastycznymi historiami, które pomogą rozwinąć im wyobraźnię. Nie zrobimy tego jednak przez wybielanie trudnych w odbiorze momentów historii. 
Aktywista o nowym wpisie na blogu poinformował na swoim koncie na Twitterze. Do tej informacji dodał kolejne przemyślenia: Mała Syrenka mu się podobała, Ariel została świetnie sportretowana, a aspekt różnorodności na ekranie oddano bez zarzutu. By jednak nie było tak różowo, postawił on także pytania o kwestię różnorodności wśród samej ekipy filmowej.  Przez swój tweet Ryder sam znalazł się pod ostrzałem - internauci nie zostawili na nim suchej nitki, mocno podkreślając, że najnowsza produkcja Disneya powinna być traktowana wyłącznie jako bajka. Brytyjczyk ostatecznie usunął wpis (na Twitterze, blogowy wciąż widnieje w sieci), stwierdzając, że został "źle zrozumiany". W oświadczeniu przesłanym serwisowi Deadline Ryder pisze:
Cała ta sytuacja pokazuje, jak ważna jest reprezentacja. Choć zostanie celem ataków na Twitterze nie było zabawne, studia filmowe zyskały przekonujący dowód na to, że jeśli zwiększysz różnorodność na ekranie, możesz zyskać lojalną i zaangażowaną widownię, która będzie bronić filmu nawet przed najmniejszą krytyką. Takiego rodzaju zaangażowania publiczności nie można kupić za pieniądze. 

Disney - aktorskie remaki. Ranking krytyków 

fot. Disney
+14 więcej
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj